Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2011, 11:54   #145
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Od samego początku Herbert źle się czuł. Zaczęło się od bólu gardła, który dość szybko przeszedł w kaszel i katar. Nie wiedział gdzie się tak zaprawił. Może przewiało go podczas podróży samolotem, a może było to osłabienie ostatnimi wydarzeniami. Fakt faktem, że od wyjazdu z Bostonu do słabej kondycji psychicznej doszła słaba kondycja fizyczna. Załatwienie papierów dla Artura zajęło mu trochę czasu i nie było to dopięte na ostatni guzik. Na szczęście miał opinię biegłego o niepoczytalności syna i sędzia okręgowy wydał postanowienie o czasowym ubezwłasnowolnieniu. Co pozwoliło Herbertowi już legalnie wywieźć syna do Filadelfi. Jednakże wszystkie te zabiegi prawne były niczym w porównaniu z rozmową jaką musiał przejść ze swoją żona Emmą. Wzięty w krzyżowy ogień pytań powiedział … prawie wszystko. Pomijając co trudniejsze do uwierzenia fragmenty. Nie chciał wszak, by Emma i jego miała za wariata. Skupił się zatem na wyjaśnieniu, iż Robert najprawdopodobniej przeżył szok, po którym pomieszały mu się zmysły i wymaga stałej kontroli i opieki. Wyjaśnienia zostały na szczęście przyjęte i żona z matczyną energią wzięła się za opiekę nad ich synem, ku ogromnej uldze Herberta zdejmując ten ciężar z jego barków. W nocy Hiddink gorączkował, ale aspiryna i herbata z lipy postawiły go na nogi na tyle, że mógł pomimo protestów rodziny wrócić do Bostonu. Miasto przywitało go lepkim upałem nie mniejszym niż na południu i niezałatwionymi problemami. Hiddink miał wrażenie, że oto znów wraca do pułapki, z której udało mu się uciec tylko na chwilę. Gdzieś jednak w podświadomości wiedział, że ucieczka już nie istnieje, bo nigdzie nie ma już bezpiecznego miejsca. Jego dom mógł mu tylko w tym względzie dostarczyć złudzeń w postaci znanych rzeczy, wytartych kapci, czy pudełka ulubionych cygar. Herbert boleśnie przekonał się, że jego dotychczasowe życie odeszło, a on zajmuje się rzeczami przy których popadnięcie w obłęd, jak Artur jest tylko kwestią czasu.
Nie dane mu było długo cieszyć się domowym spokojem, czy też raczej pogrążać się w cichej rozpaczy. Niespodziewanie zadzwonił bowiem nikt inny, jak Vincent Lafayette. Choć głos miał zmieniony, to jednak był on.
- Zbierz, kogo dasz radę i przyjeżdżajcie do rezydencji Callahanów najszybciej jak to możliwe! Sprawa pilna jak diabli!
Nim Hiddink zdążył o cokolwiek zapytać Vincent rozłączył się.
Herbert zaklął pod nosem mrucząc coś o przeklętych Żabojadach i sięgnął po notes.
Pierwszy był Wegner, lecz jak na złość nie odbierał telefonu. Lepiej poszło przy próbie kontaktu z Amandą. Dziewczyna była u siebie i Hiddink przekazał jej wiadomość zaznaczając, iż niedługo po nią przyjedzie. Z pozostałych znajomych udało mu się jeszcze dodzwonić do Choppa, a za jego pośrednictwem skontaktować ze Styperem. Rozmowa z Walterem i Teodorem wręcz zmroziła Herberta. Mężczyźni mówił rzeczy, jakby już byli niespełna rozumu.
Hiddink długo się zastanawiał nim odpowiedział:
- To nie jest rozmowa na telefon. Możecie przyjechać i zostawić swój … kłopot, ale Wasze rozwiązanie jest nie do przyjęcia i nie zgadzam się na nie. Czy wyście powariowali? – zakończył retorycznym pytaniem.
Czekając na ich przyjazd Herbert zajął się przygotowaniem służby, na objęcie nowych obowiązków. Na szczęście Łosiek nie zwykł zadawać zbędnych pytań. Wraz z Herbertem przygotowali pokój Artura. Było tam wszystko co potrzeba. Kraty w oknach, zamek w drzwiach, żadnych ostrych rzeczy, czy krawędzi, za to łóżko z pasami i kaftan bezpieczeństwa. Jedyna dość istotna różnica polegała na tym, iż tym razem trzeba było zaopiekować się nie Arturem Hiddinkiem, lecz kompletnie im nie znanym, obcym człowiekiem.
Ani Herbert, ani Łosiek nie byli z tego powodu zachwyceni. Herb nawet zażartował, że trzeba wyrobić licencje na prowadzenie wariatkowa i przyjąć więcej pensjonariuszy. Niezbyt rozgarnięty Łosiek nie wychwycił żartu i spojrzał na Hiddinka z przerażeniem. Cóż … przynajmniej był lojalny.
Wkrótce rozpętała się burza i ciężkie krople deszczu bębniąc o dach dodały niepokojący efekt akustyczny do pojawienia się gości. Dwóch mężczyzn wprowadziło podtrzymując trzeciego. Ów oszołomiony jakimś środkiem, wręcz nieprawdopodobnie śmierdział i nim umieszczono go w prowizorycznej izolatce biedny służba Herberta musiała go umyć.
W tym czasie samochód Waltera i Teodora został ukryty w garażu. Nie było czasu, by zająć się nim teraz.
Mężczyźni zasiedli w aucie Hiddinka i Herbert ruszył przez coraz gwałtowniej szalejącą burzę do domu Amandy, by później podążyć do Callahanów.
- Ciekawe jak dostaniemy się do środka. – rzucił do pasażerów – Ich rezydencja zdaje się jest strzeżona.
Wkrótce jednak okazało się, że mylił się i to bardzo.
Niebo rozdarła błyskawica ukazując przez chwilę w upiornym świetle kształt rezydencji. Budynek wyglądał w sinym świetle grzmotów niczym wielki grobowiec, domena nieumarłych.
Herbert wzdrygnął się. Raczej nie miewał przeczuć, jednak tym razem było to silne przeświadczenie, iż tam, za tymi murami stało się coś złego. Coś bardzo złego.
Co dziwne brama była otwarta, a wokół nie było żywego ducha. Ostrożnie wśród strug wody spływającej z nieba podjechał na podjazd. Może ochrona się ukryła przed tą piekielną burzą? Herbert powoli, niechętnie wysiadł z dającego poczucie bezpieczeństwa samochodu i spoglądając na towarzyszy ruszył w stronę przeszklonych drzwi. Chciał zadzwonić, ale tknięty niezrozumiałym impulsem nacisnął na klamkę. Drzwi były otwarte. Za nimi ukazał się hol ze stojącą pośrodku fontanną z rzeźbionymi satyrami. Przy fontannie ktoś siedział. Herbert zrobił kilka kroków do przodu.
- Vincent, czy … - Hiddink zamarł z przerażenia. Zamilkł chwytając ustami powietrze, jakby się dusił. Podniósł do góry ręce chwytając się w niezrozumiałym geście za włosy.
Lafayette siedział w kałuży własnej krwi z poderżniętym gardłem. Jego włosy były prawie całkiem siwe, a z szeroko otwartych oczu wyzierała pustka śmierci.
Niczym pijany Hiddink zrobił kolejny krok w stronę trupa, gdy z głębi domu dał się słyszeć wysoki, przeraźliwy wrzask bólu jakiejś kobiety.
Herbert który do tej pory jak zahipnotyzowany patrzył na przecięte gardło Vincenta oprzytomniał chwytając się za kieszeń. Pod palcami poczuł twardą rękojeść rewolweru.
 
Tom Atos jest offline