Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2011, 22:24   #146
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
No proszę, poszedł sobie! Zupełnie, jakby wiedział, co się zaraz stanie. Walter próbował zdobyć dystans do tego, że musi się babrać w gównie ich więźnia. Spodziewał się wszystkiego: przemocy fizycznej, krwi, walki, bólu, wrzasku, ale nie tego, że gość się po prostu zesra.

Umył go.

Przebrał w nową piżamę Teodora. I posadził z powrotem na łóżku. Bielicky przez cały ten czas nie zmienił tego swojego durnowatego wyrazu twarzy.

Walter był na skraju wyczerpania nerwowego. Człowiek jest w stanie wszystko znieść, ale nie może okazać przed nim słabości. Schwycił go za włosy, odciągnął do tyłu głowę i przyłożył pistolet do brody: -Jak jeszcze raz będziesz chciał się wysrać, odlać, czy cokolwiek, to po prostu daj znać, rozumiesz?! - ich wzrok się spotkał, ale to Bielicky wygrywał, to na jego twarzy nie było widać ani grama emocji. Twarz Waltera natomiast drgała, wykrzywione usta, krople potu na czole i paskudne cięcie na poliku – wszystko to układało się w wielki, wyczekujący na reakcję, kłębek nerwów.

Zrezygnowany puścił jego głowę i postanowił więcej się nie odzywać. Usiadł przy stole i zapalił kolejnego papierosa. Z każdym zaciągnięciem się dymem, rósł w nim wstręt do tego typa. Było w nim coś takiego... nieokiełznanego... Zachowywał się nienaturalnie. Powinno go boleć, a on ciągle miał ten swój, to nawet nie uśmieszek, to jakiś nieobecny wyraz twarzy. Chopp obawiał się, że ten gość nic by im nie powiedział, nawet jak by mu ucinali po kolei nogi i ręce. Ten parszywiec musiał już długi czas zadawać się z tymi bestiami. Z tymi ludźmi...

Zgasił nerwowym ruchem niedopałek i podniósł się energicznie z krzesła. Musi coś zrobić. I tak trzeba coś ugotować, więc zajmie się obiadem. Do Wegnersa już zadzwonił wcześniej – ten przyjdzie po południu. Do tego czasu trzeba zająć ręce robotą. A Hieronim przyjdzie i rozwiąże zagadkę Bielickiego. Wesprze dobrym słowem. Powie, co można zrobić z tym ścierwem w pokoju obok.

***

Bielickiemu też się trafiło. Chopp zaryzykował i zdjął mu knebel. Ten, o dziwo, nie darł się. Walter go karmił, a on jadł. Bez przekonania, ale jadł. To karmienie go było chyba jeszcze gorsze, niż czyszczenie go z fekaliów. W każdym razie to i to było wstrętne. Trzeba tę sprawę zakończyć najszybciej jak się da. Dłużej ciężko będzie wytrzymać to napięcie.

***

Boże, jaki on był zmęczony...

***

Teodor zastał go, siedzącego na krześle w jednym pokoju z Bielickim. Nogi miał wyciągnięte do przodu, ręce spuszczone wzdłuż ciała, a głowa delikatnie zwisała na tylne oparcie. Z półotwartych ust wydobywało się lekkie chrapanie. Stypper rzucił okiem na więźnia i poczuł zapach jedzenia z kuchni. Postanowił nie budzić przyjaciela i najpierw coś zjeść.

***

-Dobrze, że już jesteś – głos Waltera wystraszył Teodora, który podskoczył nad talerzem. -Zaraz będzie tutaj Hieronim. Rozmawiałem z nim – przyjedzie. Nikogo innego nie można zastać. Nie ma Lafayetta, nie ma Hiddinka, Amanda w szpitalu, reszta gdzieś w Nowym Jorku. - Usiadł ciężko obok Styppera i powiedział: -Jesteśmy sami w Bostonie. Sami z gulami.

-Przestań się łamać teraz – zrugał go Teodor. -Nawarzyliśmy piwa, to musimy je teraz wypić. Uspokój się.

Walter zapalił kolejnego papierosa i spojrzał smutno na przyjaciela: -Ty wiesz, że on mi się tutaj zesrał? Rozumiesz?

-Jak to?

-Normalnie, zaraz, jak tylko wyszedłeś z tą swoją sąsiadką. Jakby tylko czekał, aż sobie pójdziesz, żeby mógł swobodnie się wypróżnić. Nie widzisz, że siedzi w nowej piżamie?

Na szczęście dzwonek do drzwi nie pozwolił na dłuższe prowadzenie tej rozmowy. To musiał być Hieronim. Walter nie mówił mu przez telefon, czemu tak go prosi o przyjście. Mówił tylko, że to bardzo ważne, ale bez zdradzania szczegółów. Dlatego Niemiec był zaskoczony widokiem człowieka, który siedział na kanapie, miał związane ręce i nogi i knebel w ustach.

-Mam nadzieję, że zaraz mi to wyjaśnisz, Walterze.

-Cieszę się, że już jesteś. Jakbyś mógł zamknąć za sobą drzwi na zamek i chodźmy do drugiego pokoju. Pogadamy.

Nie zdążyli jeszcze usiąść, kiedy Chopp już zaczął opowiadać: -Posłuchaj, ten skurwiel brał udział w jakiejś ceremonii zeszłej nocy na farmie Zaprzensky'ego.

-Ceremonii? - Hieronim dopiero teraz wygodnie usiadł i zaczął nabijać fajkę. Przyglądał się uważnie obu mężczyznom, którzy prześcigali się nawzajem, jak dzieci, żeby móc więcej opowiedzieć. Teodor i Walter mówili jeden przez drugiego:

-Bębny... -Śpiewy... -Mieli ze sobą jakiegoś jeńca... -Byli poubierani w takie kaptury... -Wyglądali całkiem jak ci z Ku Klux Klanu...

-Dobrze, dobrze panowie. Niech jeden mówi, naprawdę... - Wegners postanowił nieco usystematyzować tę rozmowę. -Mieli jakieś znaki rozpoznawcze? Jakieś szaty, sakryfikacje, tatuaże?

Po krótkiej przerwie, Teodor gestem zachęcił Waltera do mówienia: -Trudno stwierdzić, było ciemno, no i my też byliśmy w ukryciu. Wszyscy oni mieli te spiczaste kaptury i długie, luźne szaty.

-Niewiele mi to mówi. Ale zakładam że to szaty ceremonialne. Walterze? Ten człowiek leży u was w domu, w pidżamie. Zakładam, ze nie był w niej na ceremonii i sam się w nią nie ubrał? Jakieś tatuaże?

-Rzeczywiście, dane mi było oglądać go nago, ale nie, nie miał żadnych tatuaży – Chopp jeszcze się upewnił, rzucając pytające spojrzenie na Styppera, ale ten tylko potwierdził. -To wszystko trwało około 45 minut. Przywieźli ze sobą jakiegoś człowieka, a jak wychodzili, to już go z nimi nie było.

-Złożyli zapewne z niego ofiarę. Czyli to sekta śmierci.

-Hieronimie, ten facet cały czas się dziwnie uśmiecha, a ma przecież przestrzelone kolano. Nic się nie boi – mówił księgowy. -Rzuć na niego okiem, może też jest nawiedzony, jak Artur. Czy jest sens w ogóle go przesłuchiwać? Może nie ma szans, żeby cokolwiek z niego wydusić.

W pokoju unosiło się już sporo dymu. Pootwierane okna powodowały, że do mieszkania wpadało gorące powietrze z dworu. Ale przynajmniej był przewiew. Inaczej stężenie dymu mogło stać się niebezpieczne. Z podwórka dochodziły odgłosy bawiących się dzieciaków. Bawili się w szukanego i chyba tuż pod oknem mieli bazę. Jeden, dwa, trzy... dziesięć, szukam! Jakby zapraszali ich do zabawy. Ale oni mieli już swoje zabawy. Dla starszych. Też w szukanego, tylko jeszcze nie było wiadomo, gdzie jest baza i jak do niej trafić. Jeden dał się złapać i siedział teraz w drugim pokoju. Jeśli tylko popełnią jeden błąd, będzie mógł krzyknąć: „pobite gary, pobite gary!”.

-To członek sekty śmierci – przemówił Niemiec. -Składa ofiary z ludzi. Robi straszne rzeczy. Już dawno przestał być normalnym człowiekiem. Złamał zasady. Przekroczył granicę moralności.

-Da się z nim normalnie rozmawiać? Nastraszyć go?

-Wątpię. Ale można spróbować. Jeśli jesteście gotowi go torturować.

Pewnie, księgowy i tak już o tym myślał. Skoro nie można zabunkrować go w niczyjej piwnicy, bo wszyscy nagle zniknęli, wywiozą go do lasu i zrobią mu po prostu Tołoczkę. Nic prostszego. Tylko, żeby zaczął gadać. Bo jak nie, to na co to wszystko? Porwali go na darmo?

-Hipnoza – okazało się, że Hieronim jeszcze nie skończył. -Możemy spróbować hipnozy, ale dawno już tego nie robiłem.

-Hipnoza, świetnie! Czytałem o tym! Wszystko nam wyśpiewa! I można to zrobić nawet tutaj.

-Ale dawno tego nie robiłem. Nie wiem jakie będą efekty – profesor mówił teraz tak, jakby się wzbraniał.

-Co ryzykujemy? Najwyżej nic się nie dowiemy – odezwał się Stypper. Na ten front, Niemiec nie mógł już nic poradzić. Ciężko podniósł się z kanapy i udali się we trójkę do pokoju, w którym leżał Jan Bielicky.

Podnieśli go do pozycji siedzącej i chwilę się w niego wpatrywali. Był zakneblowany – to prawda, ale cała trójka i tak widziała, że facet cały czas ma ten uśmiech. Oczy. Oczy go zdradzały.

-Siadajcie – powiedział Niemiec do pozostałej dwójki. Sam też przysunął krzesło do łóżka i usiadł naprzeciwko Bielickiego. Nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego, sięgnął ręką do taśmy trzymającej knebel. Oderwał gwałtownym ruchem, przykładając jednocześnie palec do swoich ust. -Ciii...

Więzień był spokojny i nawet nie pisnął. Wegners wyjął z kieszeni wahadełko i zawiesił je w palcach przed oczami Jana. Powoli zaczął machać i coś tam szeptać pod nosem. Chyba liczył, ale Walter nie był pewien. Tak, na pewno liczył, bo na koniec powiedział „dziesięć” i gość w tym momencie zamknął oczy. Co to oznaczało? Zasnął? Chopp nigdy dotąd nie widział nikogo wprawionego w stan hipnozy. Bielicky wyglądał, jakby po prostu spał na siedząco. Księgowy bardziej oczekiwał jakiegoś bujania, rzucania się, czegoś bardziej spektakularnego. A tu totalny spokój. Ale Hieronim zaczął zadawać pytania:

-Jak się nazywasz?

-Jan Bielicky – odpowiedź była spokojna, z porwanym nic się nie działo. Zachowywał się trochę jak w zwolnionym tempie.

-Kim jest Artur Zaprzensky?

-Nie wiem.

-Lubisz jeździć na nocne wycieczki za miasto?

-Nie lubię.

-A co robiłeś wczoraj w nocy? – Hieronim cały czas siedział blisko niego z uruchomionym wahadełkiem.

-Karmienie. Pora karmienia.

-Karmiłeś?

-Karmiłem – odpowiadał, jak refren, Bielicky.

-Kogo musiałeś nakarmić?

-Dzieci Pana.

-Ile ich było?

-Wiele. Jedliśmy razem. Bierzcie i jedzcie. - Było widać, że to bliski mu temat, bo zaczął powoli się kołysać, prawie jak wahadełko. -Ciało moje i krew moja.

-Czy one cały czas przebywają, tam, gdzie było karmienie?

-Przybywają z niebytu, przybywają z cieni. Przybywają z krain Pana, z Wielkich Czeluści. Przybywają, by ucztować z nami.

Walter i Teodor siedzieli za plecami Wegnersa i wpatrywali się z napięciem w coraz większe kiwanie się Bielickiego. Sami byli bliscy wpadnięcia w trans. Trzymali się kurczowo krzeseł i zaciskali usta. W końcu Walter nie wytrzymał i zawołał: -Gdzie jest Pan?!

-Wokół, w nas, wszędzie – mówił już trochę głośniej. W jego ciele widać było wyraźnie ekscytację. -Jest nami. My jesteśmy nim.

-Czy przybędzie tu osobiście? - Hieronim kontynuuje i daje znać ręką, żeby nie przeszkadzać. -Zmaterializuje się?

-Przybędzie w chwale by pożreć niewiernych. Wielkie ucztowanie! - Bielicky zaczął się rzucać. -Wielkie ucztowanie! A wybrani staną się jego częścią!

-Kiedy? - Niemiec nie daje mu spokoju i jest coraz bardziej napastliwy. -Kiedy przybędzie? Chcemy się przygotować.

-Morze krwi! Góry kości! Głód! Śmierć! Krew! I trupy do zjedzenia. Tysiące truuuuupów!!!!

W tym momencie Hieronim schował wahadełko i jeniec się natychmiast uspokoił. Siedział, jak na początku, z zamkniętymi oczami. Niemiec znowu zaczął liczyć i Bielicky otworzył oczy. Przez moment nie wyglądał tak, jak zawsze z tym spokojem na ryju. Wodził oczami po całym pomieszczeniu, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje. Hieronim natychmiast wepchnął mu knebel, a Teodor przyniósł świeżą taśmę. Walter dusił w sobie nienawiść, jego usta bezgłośnie szeptały: „ścierwo, skurwiel”. Teodor przytomnie zaproponował, żeby udali się z powrotem do drugiego pokoju.

-Dużo nam nie powiedział, tyle to mogliśmy się domyśleć – miotał się księgowy.

-Walterze, uspokój się – powiedział Hieronim.

-Nie zdążyliśmy nawet spytać o nazwiska, ale pewnie są anonimowi wobec siebie. Nie wiedział, kim jest Zaprzensky.

Teodor znowu uspokoił atmosferę i zaproponował wszystkim herbaty.

-Popierdoleniec jeden – rzucił na koniec księgowy, dając tym znać, że już się uspokaja.

-Gdybyś palił fajkę, byłbyś spokojniejszy – dym znowu zaczął wypełniać pomieszczenie. -Większa sprawa. Tak, jak się obawiałem.

-Czekają na Pana – odezwał się Teodor, wnosząc tacę z filiżankami. -Pewnie będzie tu płynął z Indii.

-Nie sądzę, by musiał płynąć.

-To co jest w tych cholernych Indiach?

-Nie wiem, co jest w Indiach. Wiele ghouli uważa, że to ich kolebka narodzin. Indie, bądź okolice Egiptu. Ale musicie jeszcze coś wiedzieć o ghoulach. Coś, czego nie da się tak po prostu wyjaśnić, dlatego wcześniej tego nie poruszałem. One potrafią wędrować... mhm, między wymiarami.

-Wymiarami? - Walter patrzył to na Niemca, to na Teodora. -Co to znaczy, do cholery?

-Nie wiem, jak to wytłumaczyć... - widać było, że dobieranie słów sprawia trudność profesorowi. -Te potężniejsze wchodzą w tunele, które są bramami i wychodzą w innym miejscu. Jakby przestrzeń nie miała dla nich znaczenia. Najpotężniejsze z nich podróżują właśnie w ten sposób. Dlatego .. są niewykryte.

-To znaczy, że jest na przykład u ciebie w Niemczech i wchodzi w tunel i jest u nas w Bostonie? - doprecyzował Teodor.

-Tak – potwierdził Wegners. -Dokładnie to oznacza. Jeśli zna te miesjca. Większość ich nor jest ze sobą połączona w ten sposób. Sam doświadczyłem takiej podróży dwukrotnie.

-To po co te statki? Te wszystkie transporty? - dopytywał Walter.

-Mogą przeprowadzić człowieka po pewnych rytuałach, których nie chciałbym za nic więcej przeżyć. Ale nie sądzę by mogli przenosić sprzęt i wielu ludzi. Skrzynie nie jedzą konsekrowanego mięsa i nie piją krwi kutruba.

Na chwilę zapadła cisza przerywana tylko brzękiem filiżanek i odgłosami z podwórka. Głosy, które były tak różne od tego, co działo się w środku. Księgowy jednak przerwał tę sielankę: -Masz jakiś pomysł Hieronimie, co z nim zrobić? Przyda nam się na coś jeszcze, czy mamy go zabić?

-Jak go zabijecie, podrzućcie zwłoki koło farmy – odpowiedź Niemca była lakoniczna. -Sami się nim zajmą. Ale ... wykąpcie go wcześniej, a ubrania w których będziecie, spalcie.

-Jak im podrzucimy ciało, to będą wiedzieli, że ktoś ma ich na celowniku. Może zaczną popełniać błędy, a może staną się jeszcze mniej dostępni – głośno rozważał księgowy.

-Jeśli pozostawisz je gdzie indziej, znajdzie je policja. A wtedy mogą trafić do was. Co im wtedy powiesz?

-Możemy zostawić mu w ustach nawet jakąś wiadomość.

-Nic im nie zostawiaj. Jakikolwiek ślad czegoś, co należało do ciebie i w nocy dopadną nas ghoule.

-A co by się stało, jakbyśmy ofiarowali go gulom? - Walter zapytał wprost.

-Na pewno chcesz złożyć ofiarę z człowieka, Walterze? Czyżbym aż tak pomylił się co do ciebie?

-To zależy od konsekwencji. Jak by na to zareagowały? Może byśmy mieli nad nimi kontrolę wtedy? - Walter bronił swojego stanowiska. -Co za różnica zabić, czy dać pożreć. W tej sytuacji?

-Kontrolę nad nimi mogę mieć w każdej chwili, jak tam na cmentarzu. Ale ja jestem jedynie człowiekiem. Każdy kutrub bez trudu zerwie tę więź. Słuchają swoich samców, Walterze. A co do różnicy to uwierz mi, jest i to spora. Nie na darmo nazywają to zabójstwo ofiarą, a nie zabójstwem.

-Miałem nadzieję, że może by nas... polubiły...

-One nie potrafią lubić, Walterze. Potrafią szanować lub się bać. Na ich szacunek pracuje się w inny sposób, a żaden lęk nie złamie strachu przed kutrubem. Lubią nas tylko wtedy, kiedy nasze mięso da się odgryźć zębami od kości. Tylko wtedy – Hieronim gestem ręki dał znać, że dyskusję na ten temat uważa za zakończoną. -Dość dyskusji o czymś, czego na pewno nie zrobię. W imię naszej dobrej znajomości, Walterze, radzę nam zmienić temat..

-No dobrze – wtrącił się, milczący do tej pory, Teodor. -To jeśli uważasz, że jest gorzej, niż sam myślałeś, to czy w ogóle istnieje jakaś szansa, czy istnieje sposób, jak możemy temu zapobiec?

-Oczywiście, że tak. Zawsze jest szansa – odpowiadał profesor, jakby rzeczywiście wszystko było takie proste i przyjemne.

-Ale jak?

-Dowiedzieć się kogo chcą przywołać i jak. A potem im przeszkodzić.

-Może ktoś z nas powinien do nich wstąpić? - zaproponował Walter.

-Jeśli tak zrobi, nie wyjdzie z tego cało. Oszaleje i przejdzie na ich stronę. Z tego co wiem, Victor tak chciał zrobić. I zobacz, jaki spotkał go koniec. Nie! Musimy trzymać się z daleka, działać dyskretnie uderzyć wtedy, kiedy nasz atak przerwie coś naprawdę ważnego. A do tego potrzebujemy wiedzy.

-Czyli porwanie nic nam nie dało – podsumował księgowy ze zrezygnowaniem.

-Dało, Walterze.

-Co? Ja czuję się dalej tak samo bezradnie.

-Pokazałeś ich przywódcy, że nie mogą czuć się bezkarnie. I jakkolwiek nierozsądne było to działanie, to mam nadzieję, że zasieje ziarno wątpliwości w ich sercach. Pokazałeś służącym im ghoulom, że ich współbiesiadnik może zostać zaatakowany pod swoim domem, że nawet przymierze zawarte przez krew i wspólnie jedzone mięso nie ochroni go przed ich wrogiem. Teraz trzeba przekuć to na kolejny sukces i jadę w tym celu do biblioteki. I jeśli to cię ucieszy, prawdopodobnie zostanę w USA dłużej.

-Naprawdę? Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Skąd będziesz miał wizę?

-Właśnie obgaduję sprawę mojego zatrudnienia na uniwersytecie na wakacie Victora Prooda. W końcu jestem profesorem antropologii i kultury behawioralnej.

Pożegnali się serdecznie z profesorem. Dla Waltera wiadomość o dłuższym pobycie Hieronima rzeczywiście była, jak prezent. Cieszył się w duchu, jak dziecko i na powrót wróciły mu siły do działania. Zaraz jednak po zamknięciu drzwi, dopadła ich ciężka cisza. Zostali sam na sam z Bielickim i świadomością, że muszą dzisiaj zakończyć sprawę, bo trzymanie pod domem pokrwawionego samochodu i jeńca w samym mieszkaniu jest zbyt wielkim ryzykiem. Sąsiedzi tego ścierwusa na pewno wszczęli alarm i policja go szuka. Na razie, niestety, wszystkie ślady prowadziły do Teodora i Choppa.

Usiedli z powrotem przy stole i napełnili ponownie filiżanki. Jakiś czas siedzieli milcząc. Pierwszy odezwał się księgowy:

-To dla ciebie – położył na stole pistolet, który miała przy sobie ich ofiara. -Tym próbował się bronić.

-Skurwysyn – powiedział Teodor, chowając broń do kieszeni.

-Uduszę go poduszką. Nie będziemy już strzelać, bo za dużo krwi i znowu będzie syf.

-Zrobimy to na miejscu – powiedział Teodor. -Jak nas zatrzymają po drodze, nie wytłumaczymy się z trupa w samochodzie. Zawsze łatwiej będzie wykpić się z jeńca.

-Masz rację. Później pojedziemy do lasu i spalimy samochód i wszystkie ciuchy.

Teodor patrzył na Waltera smutnym wzrokiem. Samochód... ale wiedział, że to jest konieczne.

-Poczekamy, aż się ściemni – powiedział Stypper.

-A ty go umyj, jak mówił Hieronim. Ja już go myłem dzisiaj, i to z gówien. A przed wyjazdem naszprycujemy go tymi tabletkami od doktora, żeby nie robił problemów.

-I jemu będzie łatwiej – zgodził się Teodor. Powoli się podniósł. Jak trzeba, to trzeba.

Walterowi jednak coś jeszcze ciągle chodziło koło głowy. Nie chciał tak wyrzucić nagiego gościa na drogę i się tym zadowolić. Niech wiedzą, że ci, co to zrobili, zrobili to, bo o wszystkim wiedzą. Skoro profesor powiedział, że nie mogą przy nim zostawić nic swojego... ale przecież mogą napisać na nim. Gdy zbierali się do drogi i Bielicky był już wykąpany i w świeżym szlafroku Teodora oraz nafaszerowany prochami, Walter upewnił się, że ma ze sobą brzytwę. Zaraz potem, jak go udusi, wytnie mu nią napis na czole: BIERZCIE I JEDZCIE.

Walter otworzył drzwi i wyszedł rozejrzeć się, czy nikogo nie ma na klatce schodowej. Było ciemno. Zza zamkniętych drzwi pozostałych mieszkań dobiegały odgłosy życia. Te, co wcześniej wpadały do nich przez otwarte okna. Teraz przeniosły się do środka. Fragmenty rozmów, ktoś podniósł głos, głośny śmiech piętro wyżej. To tylko dowód na to, że tu w mieszkaniu, nic więcej z więźniem nie da się zrobić, żeby nie zostać zauważonym. Ale droga wolna – mogą iść.

Nagle jednak zadzwonił telefon. Walter spojrzał na Styppera, który stał w przedpokoju i trzymał Bielickiego. Obaj kiwnęli głowami na znak, że odbiorą. Chopp schował się do mieszkania i przejął jeńca.

Teodor rozmawiał krótko. Wrócił do nich z miną pełną działania: -Zmiana planów. Dzwonił Hiddink. Coś się stało Lafayettowi. Jest u sióstr Callahan i prosił, żeby wszyscy przyjechali. Jedziemy najpierw do Herberta, on przechowa nasz balast.

Księgowemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po chwili byli już w samochodzie i pędzili w kierunku domu wydawcy. Jan Bielecky był nieprzytomny. Teodor jechał zdecydowanie za szybko, jak na kogoś, kto ma nie wzbudzać podejrzeń. Walter siedział z tyłu na grubym kocu, którym było wyściełane siedzenie. Obserwował wyznawcę guli. Coś mu nie pasowało... skądś już znał ten zapach... -O nie, Teddy... On znowu to zrobił...
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline