Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2011, 22:59   #149
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Ten dzień miał obfitować w ciekawe zdarzenia, a skończyć się burzą. Kiedy jednak siedziałem na pieczarze u Branda, oczekując tej nieznajomej mi jeszcze laleczki, niebo było spokojne i czyste - podobnie jak i ja sam. Tam wysoko, pod zimną czernią w której zagubione są gwiazdy, gdzieś nad Bostonem zbierały się chmury dające początek sztormowi mającemu przenieść się ze swoją potęgą nad mój Nowy Jork.

Wierzcie mi albo i nie, ale gdy wtedy spojrzałem na Emily, po jej wejściu - w jakimś cieniu na jej strapionej twarzy zobaczyłem poblask pierwszej mającej dopiero się objawić błyskawicy.




* * *


- Ciekawa koncepcja działania, panno Vivarro - zmrużył oczy Garrett - Może Panienka rozwinąc tę propozycję?
Jason przyglądał się jej w milczeniu. Z ciekawością i nieodgadnionym uśmiechem na twarzy.
- Przed samym wyjazdem ojciec studiował hinduską mitologię. Jeśli ghule są związane z Hiranyakashipu, to może powinniśmy sprawić, że idzie po nich Narasimha? A ta cerkiew, o której mówił Lynch, którego poslał Pan do mnie? Czy ktoś to sprawdził?
Zaciekawienie przerodziło się w brak zrozumienia, dobrze maskowane, ale nie aż tak. Drugi z mężczyzn uśmiechnął się dyskretnie, ale jakoś tak szelmowsko. Przez moment utkwił spojrzenie w swoim palącym się papierosie.
- Pani ludzie? - zasugerował Jason z uśmiechem życzliwości. - Interesowali się ostatnio i tym przybytkiem i moją fundacją, której chciałbym do tej sprawy nie mieszać.
- Mam nadzieję, że rozumie pan środki ostrożności, które musiałam podjąć. Choćby po to, żeby nie wylądować we wspomnianym przez Pana azylu. Widzi pan - powiedziała wyciągając z torby notes ojca - ojciec był w to zamieszany głębiej, niż bym chciała. Odnoszę wrażenie, że on NAPRAWDĘ w to wierzył. W połączeniu z przedmiotem jego ostatnich studiów, przypuszczam, że ruszył do Indii szukać sposobu, żeby wskrzesić zabitego rakshasę, demona kojarzonego z ghulami. Wiem, to totalne wariactwo, ale czym innym jest ta cała sprawa? To tylko teoria, ale lepsza niż jej brak.
- Rozumiem i doceniam - szczery uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Czy mógłbym rzucić na niego okiem? - wskazał dłonią notes. A co do wariactwa. Jakiś czas temu, kiedy zamknąłem rozdział policyjnego życia widziałem coś, co zmieniło mnie na zawsze. Uwierzę w prawie każde szaleństwo, panno Vivarro.

- Powiedzieć, co się myśli, jest czasem największym szaleństwem. - Garrett zgasił niedopałek w papierośnicy - A jak jest w Panienki przypadku? Czy istnieje szaleństwo, w które Panienka nie uwierzy?
- Panie Garrett - ledwie dostrzegalne westchnienie poprzedziło zmęczony ton. - Panie Garrett, jestem religioznawcą. Jestem świadoma istnienia zjawiska zbiorowej halucynacji i wiem, że zwykle zdarza się ona w silnie ze sobą związanych grupach żyjących na określonym, czesto zamkniętym terytorium. Wiem, że ghule są postaciami z legend, wiem, że ludzie są w stanie uwierzyć we wszystko i proszę mi zaufać, jestem ostatnią osobę, która opowieści o tych stworzeniach przyjmuje na wiarę od pierwszej chwili. Kilka dni temu nie sądziłam, że są czymś więcej niż obrazkami ilustrującymi zbiory opowieści mitologicznych.
- Proszę wybaczyc, jeśli będę zbyt obcesowy, ale zależy mi na tej odpowiedzi - Dwight poświęcał jej teraz całą swoją uwagę - Jak opisałaby pani swoje stosunki z ojcem, panno Vivarro?
- Nie wiem skąd wzięło się to pytanie, ale niech będzie. Mój ojciec jest człowiekiem rodzinnym. Nigdy nie dał nam odczuć niczego poza miłościa i akceptacją. Myślę, że był dumny, gdy zostalam badaczką.
- A ostatnie wasze spotkania? Czy wydawał się pani inny niż taki, jakim go Panienka znała? - zakrzesał zapalniczką, zapalając kolejnego.
- Owszem. I jeszcze te notatki.
Mężczyzna wydął wargi, wypuszczając powoli papierosowy dym.
- Panno Vivarro...Czy dopuszcza pani do siebie myśl, że obecnie może pani nie znać człowieka którym jest pani ojciec? Że może rzeczywiście porywa obecnie dzieci?! Że stał się...- naciskał, podnosząc nieco głos - ...potworem?!
- Uważam z pewnością, nie nie zrobiłby mi takiego... dowcipu!
Garrett zaśmiał się krótko i szczerze.
- Nie mam więcej pytań. - odchylił się w fotelu i zaciągnął się głęboko, zamykając oczy.





* * *



Siedzieliśmy sami. Nowy Jork gdzieś w oddali, za oknami, grał swoją starą melodię. Melodię, która nigdy się nie powtarzała. Brand obracał w dłoni szklaneczkę z rżniętego szkła. Ja paliłem papierosy, bawiąc się gustowną figurką z kolekcji gospodarza przedstawiającą sokoła. Spojrzał na mnie pytająco, a ja znałem to spojrzenie ze spotkań przy szachownicy. Czekał na mój ruch.

- Jestem za. - powiedziałem.






Jason pokiwał głową, ale nadal milczał. Dokończyłem papierosa, gasząc go w popielnicy.

- Kiedy mówiłeś, to kobieta czynu, pomyślałem sobie że wielu ludzi przedstawiano mi już w ten sposób, ale większość z nich okazywała się miękimi bułami albo tylko dobrymi oszustami. - zacząłem - Tym razem jednak, stawiam na tę klacz. Ta jej ślicznie wyglądająca skóra jest w rzeczywistości twarda jak u nosorożca. Babka ma pazurki i pewnie wie jak ich użyć. Nie boi się podejmować decyzji, nie lubi kompromisów. Nie daje się sprowokować byle czym, nie histeryzuje. Dobrze reaguje w sytuacjach stresowych, będzie z niej pożytek.
Brand słuchał.
- Impulsywna. W pewnych sytuacjach nieprzewidywalna, uważaj. - ostrzegłem go - Ma łeb na karku, ale w emocjach może zrobić coś nieprzemyślanego.
- Nie udaje. - stwierdził mój zleceniodawca.
- Nie udaje. - potwierdziłem. - Trauma po ostatniej nocy, coś na pewno się wydarzyło. Daje sobie jakoś radę, zasłania się obojętnością i trzyma fason, ale pod tym jest prawdziwy, zwierzęcy strach. Inna kobieta pewnie by już wysiadła na żądanie.
Jason kiwał głową, unosząc szklankę do ust.
- Panna Vivarro jest zagubiona. - mówiłem dalej, poważnie - Jej nadzieja się wypala, jak knot kończącej się świecy. Ale jednocześnie wywróciłaby do góry nogami to miasto, by odnaleźć siostrę. Lalka ma charakter, ale potrzebuje teraz wsparcia. Pomocnej dłoni. Są chwile, że musisz mieć kogoś za sobą. Zwłaszcza, gdy stoisz na krawędzi. Tylko...
- Tylko co...?
- Tylko...- patrzyłem mu prosto w oczy - ...gdy stoisz na krawędzi, musisz być cholernie pewny tego kto stoi za tobą.
Nie skomentował. Patrzyliśmy długo na siebie.

Zapaliłem papierosa. Wziąłem parę mocnych sztachów, odwracając wzrok.
- Emily Vivarro. - wypowiedziałem powoli - Nie robiła nam dziś przedstawienia, może tylko grała nieco twardszą niż jest, żeby się nie rozsypać. Była szczera. Jest po prostu, po ludzku przerażona tym co ją spotkało. Widziałem już to samo w oczach innych ludzi z grupy, którą zebrałeś. I wiesz co, Brand?
Podniosłem się z siedzenia.
- Cholernie daje mi to do myślenia. Ani ta laleczka, ani żaden z tych ludzi nie udaje...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 04-02-2011 o 23:03.
arm1tage jest offline