Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2011, 23:13   #150
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
dialog z udziałem arm1tage i MG

Poranek spędzony w towarzystwie policji w splugawionym przez włamywaczy domu nie należał do najlżejszych. Piła kawę siedząc na samym brzegu sofy w rodzicielskim salonie i z każdym kolejnym łykiem nabierała coraz głębszego przekonania, że stwory – czymkolwiek były – szukały właśnie jej. Z domu nie zginęło nic. Dosłownie nic. Nawet cenne notatki zawierające skrawki dowodów leżały sobie dokładnie tam, gdzie zostawili je wczoraj, no, przynajmniej do czasu aż Emily starannie zebrała wszystko i upchnęła w skórzanej lekarskiej torbie.
Słowa policjanta nie przyniosły ani odrobiny nadziei. Musiała się stąd wynieść, zanim rezydencja ulegnie zupełnemu zniszczeniu. Musiała zaszyć się gdzieś, schować, zniknąć i przepaść jak kamień w wodę. Nowy York był doskonałym po temu miejscem, lecz jednak... Może powinna być w domu? Czekać aż... no właśnie. Aż co? Aż zostanie zamordowana we śnie? Kiepski pomysł.

W kilka telefonów udało jej się załatwić kolejne ekipy remontowe. Zatelefonowała również do doktora Santoro, wypytać o zdrowie przyjaciela. Nim słońce sięgnęło zenitu, była już solidnie zmęczona. Na spotkanie z Brandem wybierała się w naprawdę podłym nastroju i z obstawą.

*

To pan Dwight Garrett - Jason przejął obowiązki gospodarza - Mój doradca do spraw personalnych. Dwight, to panna Emily Vivarro, córka znanego profesora.
- Kłaniam się nisko...- Garrett podniósł się również z uśmiechem, szarmanckim gestem ujmując dłoń kobiety - Mój mocodawca starał się co prawda oddać w opisie słownym Pani urok osobisty, panno Vivarro: ale teraz widzę, że to zadanie ponad siły każdego mężczyzny.
- Dziękuję, Panie Garrett. Panie Brand - skinęła głową bez śladu uśmiechu. Twarz kobiety nosiła ślady zmęczenia i strachu.
Wysunął krzesło dla gościa, aby Emily mogła swobodnie usiąść.
- Proszę mówić mi po prostu Dwight. - ukłonił się lekko przymykając oczy i wrócił na swoje miejsce.
- Czy coś się stało, panno Vivarro? - zapytał Jason z autentyczną troską w głosie - Wygląda pani na roztrzęsioną.
Drugi z mężczyzn przyglądał się jej uważnie, z dość nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Boże! - dodał nadal szczerym, zaniepokojonym tonem Brand - Niech pani nie mówi, że chodzi o pani siostrę.
- Może dla uspokojenia poczęstuje się Panienka dobrym papieroskiem? - sięgnął do kieszeni Garrett, zastygając ze schowaną tam ręką - Przy okazji...Czy będzie Państwu przeszkadzało, jeśli ja zapalę?
- Nie - odpowiedziała na oba pytania za jednym zamachem, sięgając po zaproponowanego papierosa. - Dziś w nocy włamano się do mojego domu. Mniejsza o zniszczenia, ale mój serdeczny przyjaciel został poważnie ranny. Rana... zakażenie rozwinęło się w błyskawicznym tempie.
Umilkła, zaciągając się dymem z papierosa.
- W dalszym ciągu brak wieści od porywaczy Teresy. Po dzisiejszym poranku znaczna część nadziei wyparowała ze mnie. Musieli Panowie słyszeć o prowadzonym przez policję śledztwie. Nie ma dla niej szans, prawda?
Brand spojrzał w kierunku Garretta.
- Po określonym czasie, jeśli porywacze nie weszli w kontakt, prawdopodobieństwo zaczyna maleć w postępie geometrycznym - odezwał się ponuro Dwight - Ale nadzieja pozostaje zawsze.
Nie dodał nic więcej. Miała wrażenie, że przypatrywał się jej teraz jeszcze uważniej.
- Sam byłem policjantem, panno Vivarro i wiem, jak policja podchodzi do tego typu spraw. Jednak teraz, kiedy ogłoszono prohibicję większość sił policyjnych skierowano do walki z tymi, którzy chcą zbudować na nielegalnej działalności fortunę. Trwa wyścig do pieniędzy, panno Vivarro i ten wyścig staje się bardzo nieludzki i bezlitosny. Sprawa jednego porwania tonie w morzu innych podobnych.
- Jak te, w które podobno zamieszany był mój ojciec?
- Nie wiedziałem o tym. Proszę mi powiedzieć co pani ojca łączyło z firmą Kuturb?
- Sponsorowali jego ostatni wyjazd. Nic więcej. Jeśli insynuuje Pan, że mój ojciec mógłby porywać dziewczęta...
- Pani ojciec nie, ale ludzie z którymi się związał … Co zraniło pani przyjaciela? - zmienił nagle temat.
Przez chwilę Emily przyglądała się rozmówcy mrugając intensywnie, jakby próbowała odpędzić łzy.
- Sądząc po ranie... jakiś rodzaj szponów - przyznała wstydliwie, wciąż nie gotowa przyznać publicznie, że wierzy w postaci z bajek.
- Dzikie zwierzę? W bogatej dzielnicy Nowego Yorku? - Jason drążył temat dalej.
- Ghul, jeśli koniecznie chce mnie Pan zmusić do udziału w tym szaleństwie - złość zmieniła jej oczy w wąskie szparki. - Co najmniej dwie sztuki buszowały w nocy po mojej sypialni, zatem proszę mi wybaczyć brak cierpliwości dla towarzyskich podchodów.
- Ne ma nic do wybaczenia - uśmiechnął się Jason smutno - Tylko, widzi pani, mój doradca nie bardzo wierzy w istnienie tych stworzeń. Ja mam nieco inne poglądy, bo mnie również jakiś czas temu o mało nie pożarły owe monstra. Wtedy, podobnie jak zapewne pani teraz, mój świat legł w gruzach. Do kogo pójść? Komu uwierzyć? Oszalałem już? Czy tak wygląda szaleństwo? Mnóstwo pytań. Zero odpowiedzi. I trzeba z nimi jakoś żyć. Do tej pory się z nimi borykam. Wie pani, że zaginęło już ponad dziesięć osób? A ich dobro mam na takim samym względzie, jak dobro pani siostry.
- Tylko że rana na udzie Granta jest zupełnie realna. Podobnie zakażenie. Czy możliwe sa zbiorowe omamy na taką skalę? W grupie niepowiązanych ze sobą blisko ludzi?
- To jest dokładnie to samo pytanie, które sobie zadaję od dłuższego czasu. - zaciągnął się głęboko Dwight, przenosząc na chwilę wzrok na okno - Wiem już, że w tym towarzystwie wyjdę na najbardziej twardogłowego i zaślepionego racjonalizmem, ale... Tak się jednak składa, że o tych stworzeniach opowiadają wszyscy dookoła mnie, ale jakoś nie trafia się to mnie samemu. Daje mi to do myślenia. Nie twierdzę, że pani kłamie lub że robi to mój pracodawca. Może to kwestia właśnie progu dopuszczenia do siebie pewnych rzeczy które umysł jest w stanie zaakceptować. Braku mojej wyobraźni...?
Znów patrzył na Emily.
- Bo, nawiązując do Panienki pytania, zjawisko zbiorowej sugestii istnieje naprawdę. Jest tak realne jak rana. Coś zadało ją naprawdę, może jednak tylko to coś nie wyglądało tak jak się wszystkim zdawało.
- Można to przeżyć, panno Vivarro. Ranę. Wiem coś na ten temat. I to nie była halucynacja. To była prawda. Niestety. Potwory istnieją. Inne niż ludzkie potwory, których też nie brakuje.
- Na co Pan czeka? Czemu nic nie robimy?
- A co mielibyśmy zrobić? Nie wiemy gdzie się ukrywają. Nie wiemy ile ich jest? Nawet nie wiemy jak z nimi walczyć, panno Vivarro. Niech pani pójdzie z tym gdzieś, zaraz wyląduje pani w domu dla obłąkanych.
- To może się okazać prostsze niż sądzimy. Jeśli to jakaś obłąkana sekta, czemu nie zagramy ich kartami? Ghule są postaciami z mitów, na pewno mają mitycznych wrogów albo własną wizję Apokalipsy.
- Ciekawa koncepcja działania, panno Vivarro - zmrużył oczy Garrett - Może Panienka rozwinąć tę propozycję?

*

Rozmowa toczyła się jak leniwa rzeka, nie do końca tak, jak chciałaby tego Emily. Miała wrażenie, ze konwersacja, choć miła, nie przybliża jej do odnalezienia siostry. Swoim więc zwyczajem postanowiła wziąć sprawy we własne ręce. Zorganizowawszy sobie bezpieczny port na następną noc, ustaliła ze swoimi ochroniarzami szczegóły nocnej przejażdżki w pobliże Cichej Cerkwi. Zamierzała krążyć wokół pomiędzy jej zamknięciem a północą. Robienie czegokolwiek było łatwiejsze niż czekanie z założonymi rękami.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 04-02-2011 o 23:19.
hija jest offline