Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2011, 17:06   #3
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Był w gorszych tarapatach. Nie pamięta, kiedy ale kiedyś na pewno.
Jadąc Jeepem, przez zatłoczone uliczki wietnamskiego miasteczka rozmyślał na przemian o wyszczerzonej w pijackim wyrazie gniewu mordzie sierżanta sztabowego, który właśnie przegrał swój miesięczny żołd, a największego zabijaki po tej stronie Missisipi, który właśnie dowiedział, że dwie jego siostrzyczki zostały rozdziewiczone "przez tego pieprzonego mieszczucha z NY". Jeśli miałby obstawiać to chodziło o tego pierwszego. Facet nie odpuszczał. Jego żołnierzyki przećwiczyli go po jednej z mszy, regularnie łapał pakę, za nie swoje przewinienia, dostawał najgorszą robotę, a teraz jeszcze to. Ale nie odpuszczał. Pieniędzy nie odda. Rzucił okiem na kierującego żołnierzyka. - Stary, znów się piekli? - Tamten nie odpowiedział, nie odrywając nawet wzroku z drogi. Bunny milczał przez chwilę. - A pierdol, się koleś - rzucił w końcu. Mocne uderzenie otwartą ręką w tył głowy otrzeźwiło go. Pieprzeni żandarmi.
W końcu dojechali do bazy, gdzie Bunny został wypchnięty przed biurem dowódcy kompanii. Nie trafił z miejsca do paki. Dobra nasza. Pisarz wysiadł razem z nim i zaprowadził go do odpowiedniego biura. Szeregowy wszedł do środka sam. W klaustrofobicznym pomieszczeniu za zawalonym papierami biurkiem siedział jego przełożony.


Murkowsky wziął głęboki oddech i zameldował się.Tamten zerknął znad pisanego raportu, wskazał stojące pod ścianą krzesło, poprosił o pięć minut i wrócił do pracy. Po dziesięciu minutach, w końcu odezwał się. - Szeregowy Murkowsky. Od 19 dni w Wietnamie ... zaczyna się wasz trzeci tydzień ... jak się podoba kraj? - Jak cholera, facet. Pięknie jest. Nie zdążył odpowiedzieć, a tamten już dalej kontynuował. - Jak zapewne mogłeś zauważyć, nie prowadzimy tutaj standardowej wojny. Wróg atakuje i ucieka do dżungli. Do tej pory był bezkarny - Bunny, zastanawiał się wciąż o co może chodzić. Nie sądził, że został zaproszony, na omówienie strategii na najbliższe dni. - Jednakże 10 dni temu dostaliśmy zgodę na użycie naszych sił do ataków. Skończyła się wyłącznie obrona i siedzenie na tyłku. - Oficer wstał i wyciągnął z szafki kolejny plik dokumentów. Wrócił do biurka kładąc je na poprzednich, nieschowanych. Cała konstrukcja zaczynała przypominać już krzywą wieżę w Pizzie, z tą różnicą, że ta gotowa runąć w każdej sekundzie. - Wojsko potrzebuje oczu. Dobrych oczu. Dowództwo batalionu postanowiło stworzyć drużynę LRRP. - Murkowskiemu zaschło w gardle. Wiedział, co znaczą te słowa. Miał przejebane na całej linii. - Jest Zwiad, ale oni.. cóż często są potrzebni w innych miejscach. Poza tym Pułkownik, nie jest człowiekiem, który lubi prosić o cokolwiek. I padł ten pomysł. Drużynę będzie można wykorzystać jako wsparcie plutonów czy kompanii podczas przyszłych starć, czy oczywiście do patrolów. - Oficer wypił duszkiem szklankę wody, by skończyć w końcu swój wywód. - Szeregowy zostaliście wybrani do tego "eksperymentu". Zabierzcie swoje rzeczy i zgłoście się do sierżanta Greena w A13. Tutaj są rozkazy - mówiąc to podał szeregowemu plik dokumentów. Szeregowy wyciągnął po nie lekko trzęsące się ręce. - Gratuluje - skończył przełożony.
Kurwa, Bunny. Jedziesz na wojnę!

***

Naprawdę wierzył w te swoje mrzonki. Wymyślił sobie to tak idealnie, że nie mogłoby być nieprawdą. Jego Wietnam miał wyglądać tak. Chłopaki z SF będą zabijać swoich żółtych braci w głąb kraju, a armia i Marines od czasu do czasu wystrzelą kilka pocisków w niebo, dostarczając tamtym amunicje i ewakuując jeńców.
Bunny siedział na ziemi opierając się o puste skrzynie na części zamienne. Baza logistyczna numer pięć. Jego ostatni przydział. Stąd mieli ruszyć gdzieś w Wietnam. Zaciągnął się papierosem. Gdzieś nad głową przeleciał helikopter. - Ja pieprze - wyszeptał.
Z ziemianki dobiegł go okrzyk. - LRRP! Chłopaki! LRRP! Żółte skurwysyny już trzęsą dupami! - Pieprzony starszy szeregowy Williams. Największy krzykacz drugiej drużyny. Spojrzał na Bunny'ego. - Te, chłopaku! - Murkowsky udawał, że nie słyszy. Tamten nie krzyknął ponownie. Murkowsky odczekał kilka sekund i w końcu zerknął w jego stronę. Tamten stał na zewnątrz bunkra i wpatrywał się w niego przeciągle.


- I co jednak mnie słyszysz, fagasie?
- Nastroszył się bojowo. Bunny rzucił w jego stronę niedopałkiem i położył się. Ściągnął podkoszulek i zaczął opalać się w wietnamskim słońcu. Dochodziła go rozmowa ich kaprala z Williamsem. Słyszał, że ktoś idzie w jego stronę. Zerknął znad okularów. Młody latynos, Ramirez. Chłopak siadł obok niego i cicho zapytał o ogień. Bunny rzucił mu zapalniczkę. Tamten siedział obok, zasłaniając słońce. Murkowsky nie miał ochotę z nikim gadać, lecz tamten nie dawał za wygraną. - Pewnie pojedziemy gdzieś.. no wiesz do walki. - Bunny przysiadł. - Pewnie tak. A co? - Tamten zmieszał się. Chłopak chciał wydusić z siebie coś, ale najwyraźniej mu nie szło. - No wiesz.. - zaczął niepewnie. - A jeśli.. jeśli... - Nagle przerwała mu syrena wzywająca na zbiórkę. Bunny szybko zerwał się z miejsca, poklepał tamtego po ramieniu i ruszył na plac apelowy.

***

Dwadzieścia minut. Na zebranie całego swojego ekwipunku, przemyślenie dawnych, wielkich spraw, które zbledły w perspektywie kilku następnych godzin i tego czego mają dokonać.
Długie dwadzieścia minut unikania wzroku, tych, którzy myślą tak samo, boją się tak samo.
Przerażenie. Chyba to najlepiej zapamiętałem z Wietnamu.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline