Było wczesne popołudnie kwietniowego dnia 1965 roku. Szczupły chłopak z Montany wyszedł z odprawy i nieco oszołomiony rozejrzał się po kompleksie logistycznym.
"Zaczyna się" - pomyślał.
Powtórzył w myślach wszystkie rady, jakie usłyszał w ciągu tych kilku miesięcy odkąd zgłosił się na ochotnika do punktu werbunkowego.
"Trzymaj głowę nisko, słuchaj sierżanta i wróć do domu" - powiedział Ojciec.
"I trypra nie złap" - dodał wuj Enoch. Potem było mniej rad, a więcej szkoleń, rozkazów i wtłaczania wiedzy i dyscypliny. Zabrali go do bagnistego obozu na drugim końcu Stanów, gdzie usiłowano odtworzyć warunki Indochin. Uczyli go jak tropić w lesie (jakby nie umiał tego od dzieciaka), jak rozpoznawać pułapki Wietkongu. Szkolili z obsługi plastikowego karabinu, potrafiącego wystrzelić 20 nabojów w kilka sekund
("Czemu karabiny robią z plastiku i po co 20 nabojów na człowieka, jeśli na jelenia starcza jeden?"). A teraz obszyli mu rękawy i wysadzili w dżungli na drugim końcu świata.
Dookoła dowódcy drużyn zbierali swoich ludzi, kręciło się pełno Amerykanów z chyba każdego zakątka Stanów (niektórych akcentów trudno było zrozumieć), a nawet dwie drużyny "dobrych" żółtków. Jediah poczuł się zdezorientowany. Chciał zapalić, ale nie wiedział czy tu wolno.
"Cholera, chłopie, weź no się w garść!" - skarcił się. Jeśli Korpus wysadził go tutaj, to pewnie wiedział, co robi. Wyszkolili go, wcielili w dryl, nauczyli, co potrzeba i teraz wysyłają go tam, gdzie jest potrzebny. Poza tym, nie było co się łamać. Pewnie większość tych chłopaków dookoła czuła się tak samo, albo i gorzej. Poborowi, siłą wyciągnięci z domów, ze zwykłej Armii, pewnie patrzyli na niego - wyszkolonego zwiadowcę FORECONu jak na bohatera. I dobrze, udowodni, że się nadaje. Popatrzył z dumą na naszywki na rękawach.
- Ty tam! Tyler! - sierżant Green prowadził pozostałych szperaczy.
- Tak, sir! - Jesteś z Montany, tak? - podoficer spytał z nikłym uśmiechem
- Tak, sir! - Wy tam lubicie biwakować? - Tak, sir. - Czyli chodzicie do lasu i gryzą was komary? - Yyyy... tak, sir. - No to będzie ci się tu zajebiście podobać.
Chłopaki z rozpoznania zachichotali.
- Dobra, panienki - podoficer przerwał wesołość
- Jak wylądujemy na LZ, trzymać oczy otwarte. Nie chcę się władować w zasadzkę, gdy musimy niańczyć drużynę GIów, a za wsparcie robią nam żółtki. Briefing po wylądowaniu. Drużyna do wymarszu zbiórka!