Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2011, 11:12   #4
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Było wczesne popołudnie kwietniowego dnia 1965 roku. Szczupły chłopak z Montany wyszedł z odprawy i nieco oszołomiony rozejrzał się po kompleksie logistycznym.

"Zaczyna się" - pomyślał.

Powtórzył w myślach wszystkie rady, jakie usłyszał w ciągu tych kilku miesięcy odkąd zgłosił się na ochotnika do punktu werbunkowego. "Trzymaj głowę nisko, słuchaj sierżanta i wróć do domu" - powiedział Ojciec. "I trypra nie złap" - dodał wuj Enoch. Potem było mniej rad, a więcej szkoleń, rozkazów i wtłaczania wiedzy i dyscypliny. Zabrali go do bagnistego obozu na drugim końcu Stanów, gdzie usiłowano odtworzyć warunki Indochin. Uczyli go jak tropić w lesie (jakby nie umiał tego od dzieciaka), jak rozpoznawać pułapki Wietkongu. Szkolili z obsługi plastikowego karabinu, potrafiącego wystrzelić 20 nabojów w kilka sekund ("Czemu karabiny robią z plastiku i po co 20 nabojów na człowieka, jeśli na jelenia starcza jeden?"). A teraz obszyli mu rękawy i wysadzili w dżungli na drugim końcu świata.

Dookoła dowódcy drużyn zbierali swoich ludzi, kręciło się pełno Amerykanów z chyba każdego zakątka Stanów (niektórych akcentów trudno było zrozumieć), a nawet dwie drużyny "dobrych" żółtków. Jediah poczuł się zdezorientowany. Chciał zapalić, ale nie wiedział czy tu wolno.

"Cholera, chłopie, weź no się w garść!" - skarcił się. Jeśli Korpus wysadził go tutaj, to pewnie wiedział, co robi. Wyszkolili go, wcielili w dryl, nauczyli, co potrzeba i teraz wysyłają go tam, gdzie jest potrzebny. Poza tym, nie było co się łamać. Pewnie większość tych chłopaków dookoła czuła się tak samo, albo i gorzej. Poborowi, siłą wyciągnięci z domów, ze zwykłej Armii, pewnie patrzyli na niego - wyszkolonego zwiadowcę FORECONu jak na bohatera. I dobrze, udowodni, że się nadaje. Popatrzył z dumą na naszywki na rękawach.


- Ty tam! Tyler! - sierżant Green prowadził pozostałych szperaczy.
- Tak, sir!
- Jesteś z Montany, tak? - podoficer spytał z nikłym uśmiechem
- Tak, sir!
- Wy tam lubicie biwakować?
- Tak, sir.
- Czyli chodzicie do lasu i gryzą was komary?
- Yyyy... tak, sir.
- No to będzie ci się tu zajebiście podobać.
Chłopaki z rozpoznania zachichotali.
- Dobra, panienki - podoficer przerwał wesołość - Jak wylądujemy na LZ, trzymać oczy otwarte. Nie chcę się władować w zasadzkę, gdy musimy niańczyć drużynę GIów, a za wsparcie robią nam żółtki. Briefing po wylądowaniu. Drużyna do wymarszu zbiórka!
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline