Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2011, 15:24   #5
sickboi
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DQFWAIFzoZ4[/MEDIA]

Silniki samolotu buczały wściekle. Gęsto upakowani w ładowni marines z 1 batalionu 3 regimentu z niecierpliwością czekali na moment kiedy postawią stopę na wietnamskiej ziemi. Byli ostatnim rzutem opuszczającym koszary. Lot z bazy lotniczej w Naha nie trwał co prawda długo, ale podniecenie ogarnęło cały oddział. Większość żołnierzy nie brała bowiem wcześniej w akcjach bojowych. Zdarzali się jednak i tacy ludzie jak choćby chorąży Wood, który pierwsze blizny zdobył walcząc jeszcze z Japończykami. Wielu młodych marines z batalionu traktowało go niemal jak półboga. Nikt nie cieszył się takim szacunkiem, nawet dowódca. Niestety przy całej swoje wiedzy, doświadczeniu i umiejętnościach chorąży nie był ze stali. Sześć dni po przylocie sięgnęła go kula posłana przez snajpera Vietcongu. Ale 24 marca nadal cieszył się świetnym zdrowiem i estymą wśród szeregowych. To właśnie jego uspokajających słów słuchał Wilcox w trakcie lotu. Co prawda Danielowi nie brakło motywacji, ale niektórych odruchów nie da się powstrzymać. Bał się, tak samo zresztą jak wszyscy jego kumple.

Po niespełna dwóch godzinach pilot rozpoczął lądowanie w Da Nang. Ważący kilkadziesiąt ton Hercules ciężko położył się na pasie i zaczął coraz szybciej wytracać prędkość. Wreszcie zatrzymał się, a potężna klapa ładowni zaczęła zjeżdżać w dół. Marines zaczęli pospiesznie zbierać się i gotować do wymarszu. Na zewnątrz przywitało ich ostre słońce i wilgotne powietrze. Poganiani przez podoficerów żołnierze wychodzili z pękatego brzuszyska transportowca i w długiej kolumnie przemierzali pas startowy zmierzając w kierunku białych, drewnianych baraków. Na powitanie wyszło im kilkunastu chłopaków z 3 batalionu 9 regimentu. To oni jako pierwsi wylądowali na plażach pod Da Nang nieco ponad dwa tygodnie temu. Teraz wyszli przywitać przybyłych żółtodziobów i rzucić kilka złośliwych komentarzy, którymi jednak nikt się za bardzo nie przejął. Marines z oddziału D.J.’a wiedzieli, że wkrótce sami poznają czym jest wojna.

Pluton Wilcoxa został szybko rozlokowany. Żołnierze pozostałą część dnia mieli wolną, więc spokojnie mogli zapoznać się z układem bazy, która miała stać się dla nich domem na najbliższy czas. W tej chwili nie stało tam zbyt dużo budynków, ale widać było że kompleks przygotowywany jest do szybkiej, dalszej rozbudowy. Niestety nie było porównania z warunkami jakie panowały na Okinawie, czy tym bardziej w ojczystej bazie 1 batalionu na Hawajach. Z drugiej strony czego można było się spodziewać? Każdy wiedział, że w Wietnamie toczyć się będzie wojna i nie ma co liczyć na wygody. Kilka tygodni później przestano zwracać uwagę na tak mało istotne rzeczy jak niewygodne łóżko, czy skrzypiące dni. Bowiem już wkrótce rozpoczęły się pierwsze ataki. W związku z tym Daniel był z siebie dumny jak nigdy. Wreszcie miał okazję zetrzeć się z komuchami i pokazać im gdzie jest ich miejsce. Nie było na świecie rzeczy, której nienawidziłby bardziej niż czerwonej zarazy. Wilcox miał przy okazji to szczęście, że pierwszy „szturm” przypadł akurat na jego wartę. Była noc i czuwający marines tak naprawdę gówno widzieli. Mimo to pruli przed siebie z karabinów kalecząc drzewa i krzewy. Kogoś trafili, bo wrzaski niosły się po okolicy przez jakiś czas. Przez następny dzień łazili napuszeni jak pawie- prawdziwi wietnamscy weterani.

Jak się wkrótce okazało nie był to prawdziwy atak, raczej nieostrożny patrol. W ciągu następnych tygodni oba bataliony piechoty morskiej otrzymały pierwsze straty. To komuś mina urwała nogę, któryś z chłopaków stracił ucho w trakcie strzelaniny. Atmosfera nieco się zagęściła i nie było już tak beztrosko, ale zwycięstwa dodawały żołnierzom otuchy. Siekali tych skośnookich gnojków bez problemu. Wojna z pewnością nie potrwa, więc długo. Dodatkowo utwierdzały w tym słowa prezydenta Johnsona, który z dalekich Stanów tłumaczył jak ważną misję w obronie demokracji i światowego pokoju pełnią amerykańscy żołnierze. Sam Wilcox nie miał nawet pojęcia jak ważną rolę wkrótce odegra w nadchodzącym konflikcie.

Daniel wyszedł z budynku wraz z innymi żołnierzami przypisanymi do nowopowstałego plutonu. Wszyscy z ponurymi twarzami szykowali się do zbiórki. Niewielu paliło się do tego by ruszyć w niebezpieczną dżunglę wprost pod karabiny komuchów. Z kolei D.J. czuł jakieś niezdrowe podniecenie. Nie mógł się doczekać kiedy stanie twarzą w twarz z wrogiem i naciśnie spust. Kolejny wróg wujka Sama pójdzie do piachu, a on sam będzie o krok bliżej od zwycięstwa. Wilcox sięgnął za koszulę i wyciągnął mały, srebrny krzyżyk, który ucałował.
-Czas na was, towarzysze-
 
sickboi jest offline