Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2011, 13:54   #6
Maciekafc
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
W końcu! Wietnam! Całe miesiące mozolnego szkolenia nie poszły na marne. Długie wyczekiwanie z lekką dozą podniecenia szybko zamieniły się w uczucie piekielnego przerażenia. Od samego początku pobytu chłopak został włączony do poszukiwań. Nie było powolnej aklimatyzacji, swoistego oswojenia się z dżunglą. Szybko i boleśnie, w sam środek piekła. Dosyć typowe dla brygad spadochronowych.

Przydzielony do ekipy poszukiwawczej, szybko zobaczył Wietnam od jego "najlepszej" strony. Wszędzie ruiny, tlące się gruzy. Powietrze było czyste, ale przepełnione latającymi pociskami. Na szczęście w porę doceniono umiejętności Mike'a, trzymano go trochę z boku. Był cenniejszy niż każdy szeregowy.

Jednak nie przeszkodziło mu to oddać pierwszych strzałów, poczuć śmierć na własnej skórze. Obrzydliwy swąd przyprawiał go o mdłości. Już samo wojskowe jedzenie było ohydne. Widząc pourywane kończyny Mike zwymiotował. Niestety, był to najwyższy czas by zacząć przyzwyczajać się do walających się kończyn i porozrywanych ciał.

"Hello, this is Vietnam!" Słowa wypowiedziane, a poparte podłym rechotem, przez dowódcę na widok rzygającego Kossanta przez pół dnia dźwięczały mu w głowie..

Kolejny dzień był już nieco inny. Poszukiwania były ostrożniejsze, nieco zwolniły tempa. Ludzie ginęli nie od wrogich kul, ale od podstępnych pułapek. Mike, mimo, że nie miał zbyt wielkiego udziału w poszukiwaniach, czuł się nieswój. Gdzieś jego twardy charakter, głupie cwaniactwo zostało w tyle, może umarło wraz z tymi szeregowcami rozerwanymi przez wianek granatów.

Wszystkie ruiny, jakie drużyna przeszukała nie nadawały się na dostatecznie dobre miejsce do sprowadzenia innych oddziałów. Gruzu było zbyt wiele. Odległość od zdradliwej dżungli zbyt mała, a każdy zasypany zakamarek mógł okazać się śmiertelną pułapką. Słońce zaczynało zachodzić za olbrzymie palmy, wyczerpani żołnierze wrócili do swojej imitacji obozu. Zrzuciwszy osprzęt Mike usiadł przed barakiem, zaraz do niego przysiadł się Henry Feder, medyk, śmiesznyz chłopaczek z komicznym wąsem pochodzący z Teksasu. Poczęstował radio operatora papierosem.


- O.. kurwa. W końcu.. chyba będę musiał poprosić o nowy mundur. Cały zalany juchą..
- Ciesz się, że to nie twoja. - Mike zaciągnął się Lucky Strikiem.
- Wysiadam kurwa, dopiero początek a ja mam dość tych kurwa jęków, błagalnych bełkotów..
Mike tylko kiwnął głową. On też już powoli miał dość. A jego robota jeszcze tak naprawdę się nie zaczęła. Radio spokojnie leżało pod jego stopami, jeszcze nie wyrządził za jego pomocą żadnej krzywdy.. nikomu.

Radio operator już chciał rozpocząć swoje narzekania, ale wtedy zza rogu wpadł płk. Durman, fanatyk Red Soxów z Bostonu. Gestem nakazał usiąść żołnierzom i z grymasem niechęci na twarzy przeszedł do swojego obowiązku:

- Kossant jest zadanie. Chcemy zdobyć doświadczenie w walce, ale do tego potrzebujemy wykonać patrole. W dowództwie powstał pomysł wspólnej akcji naszej, Korpusu i ARVN. Zbieraj swoje rzeczy, masz mało czasu. Wrócisz do nas, jak wszystko się skończy.. Feder lecisz z nim. Zabieraj się.

"- Kurwa, wiedziałem..." - medyk szepnął spod ciemnego wąsika. "Kurwa, wiedziałem.." zawtórował mu Mike w myślach.


Śmigło helikoptera obracało się coraz szybciej i szybciej. W końcu maszyna niezgrabnie oderwała się od ziemi. W środku prócz Mike'a i Federa siedziało jeszcze kilku szeregowców. Miny wszystkich były posępne. Każdy z nich wiedział, że słowa pułkownika nic dobrego nie znaczyły, ale cóż - trzeba wykonać. Kossant zapatrzył się w monotonny krajobraz dżungli, który roztaczał się nisko ponad nimi. W głowie sprawdzał czy wszystkie potrzebne rzeczy zabrał ze sobą. Nikt nie rozmawiał.

Punkt logistyczny, słowa, rozkazy... Nie minęła połowa dnia, a Mike miał już go cholernie dosyć. Ledwo co wylądowali, a znów muszą pakować się do tych cholernych maszyn. Kossant zręcznie chwycił swój karabin i poszedł na miejsce zbiórki, a Feder leniwie poczłapał za nim.

Stało kilku chłopaków. Jednego ramię przeplatała opaska z czerwonym krzyżem, dwóch innych miało przy sobie bardzo podobne AN-PRC 25, jakie na plecach taszczył Mike.

- Ohoho, jeszcze dwóch świeżaków nam przysłali.
-Ha! mniejsza szansa na śmierć, mój drogi.

Mike z Federem popatrzyli na dwóch wyrostków z radiami. Wcześniejsze słowa uznali za powitanie. Jednemu ani drugiemu nie chciało się cedzić żadnych słów. Chwilę później Feder jako ostatni załadował się na helikopter.

"O śmierci, nadchodzę..."
 
Maciekafc jest offline