Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2011, 18:19   #7
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Czwartek, 15 Kwietnia 1965 r., Sajgon, Kim Bejart

Od przyjazdu do Sajgonu minęło już kilka dobrych godzin. Cała delegacja zdążyła się rozpakować i rozlokować w najlepszym hotelu w mieście. Architektura budynku i wystrój wnętrza jasno świadczyły, że pochodził on jeszcze z czasów francuskich. Co więcej niektóre tabliczki, menu i pracownicy zdawali się świadczyć o tym, że właściciele tego przybytku zamierzali ignorować wszelkie fakty i informacje świadczące o tym, że okres kolonialny odszedł do lamusa i władza przeszła w ręce Wietnamczyków. Zresztą najlepszym dowodem na to, był portret Generała De Gaulle'a wiszący obok Francuskiej flagi państwowej w hotelowej restauracji. Chyba tylko z czystej chęci zarobku obok tych symboli pojawił się portret Johnsona i amerykańska flaga. A może był to ukłon w stronę pana senatora, który akurat gościł w hotelu?

Było to jednak pytanie, na które nikt nie chciał udzielić odpowiedzi. Wzruszenie ramion i powrót do pracy. W pewnym sensie cały ten obraz był surrealistyczny. Niczym roztańczona sala balowa w rezydencji francuskiego szlachcica w czasie Rewolucji. Wszystko zdawało się mówić: "Tańczmy, a świat niech płonie".

Głównymi gośćmi hotelu byli zagraniczni korespondenci wojenni, politycy, biznesmeni i dyplomaci. Kolor skóry większości z nich był biały. Nieliczni przedstawiciele innych nacji (jak na przykład Japonii czy Korei Południowej) odbiegali od tego standardu. Również niewielu Wietnamczyków było stać, aby prowadzić interesy w takim miejscu. Tym samym Kim bardzo wyróżniała się, gdy szła korytarzami tego budynku. Widziała zazdrość w oczach wielu pracowników, gdy mijała ich idąc u boku swojego obecnego, tymczasowego szefa i jego szefa sztabu. Senator Mike Rowe, okazał się być miłym facetem. Jego największym minusem było zanudzanie wszystkich dookoła opowieściami z Georgii. Był również wariatem, jeżeli chodzi o wszelkie maszyny latające. Podczas II Wojny Światowej był pilotem Marynarki Wojennej na Pacyfiku, a nie było tajemnicą, że w dzisiejszych czasach lobbował na rzecz Bell Aviations. Cel jego wizyty w tym kraju również wydawał się całkiem jasny, miał wcisnąć oficjelom z Sajgonu amerykański sprzęt. Tajemnicą pozostawało jaki procent odpali mu Bell, za tą przysługę.

Słońce stało jeszcze wysoko, gdy Senator w towarzystwie dwójki Wietnamskich Generałów i butelki Jacka Daniels'a udał się do restauracji, dając jednocześnie wolne wszystkim towarzyszącym mu osobom.

Chociaż ostrzegano ich przed wychodzeniem na miasto i radzono pozostać w hotelu Kim postanowiła udać się na spacer. Wcześniej wypytała obsługę, o w miarę bezpieczny i czysty lokal. Uzbrojona w odpowiednie wskazówki, ruszyła ulicami miasta. Do małej kawiarenki, znajdującej się przy jednej z głównych alei spacerowych Sajgonu dotarła w 30 minut. Zajęła miejsca przy oknie, aby obserwować nieliczne spacerujące pary, wśród których można było dostrzec kilku amerykańskich GI'ów.

Kim piła zamówiony napój, gdy usłyszała słowa wypowiedziana po Wietnamsku, jednakże z dość dziwnym akcentem -Przepraszam, czy mogę się dosiąść?- odwróciła głowę, aby zobaczyć białego, dobrze zbudowanego mężczyznę, o krótkich czarnych włosach i niebieskich oczach. Ubrany był w sportową marynarkę, w ręku trzymał szklankę z jakimś napojem i uśmiechał się lekko

- Wolałabym nie - odpowiedziała również po wietnamsku

-Jestem pewien, że pan senator, nie miałby nic przeciwko temu. Poza tym Sajgon może wydawać się pięknym miejscem, ale szczerze powiedziawszy lepiej nie poruszać się po nim samotnie - mężczyzna przeszedł na francuski, mówił w nim zdecydowanie lepiej niż po Wietnamsku. Jednak była przekonana, że nie był to jego język ojczysty ...

- Dużo pan wie – Kim przeszła na angielski – Więc zdaje pan sobie sprawę, że zaczepiając mnie w kawiarni, to pan napawa mnie niepokojem, nie Sajgon. -

-Akurat ja jestem przyjacielem - odpowiedział również przechodząc na angielski -Właściwie mamy wspólnych znajomych z pani studiów medycznych ... aha ... gdzie, moje maniery. Proszę mi mówić Jack - jego angielski ... przypominał trochę jej. Ciężko było go zidentyfikować i przystawić do któregokolwiek miejsca pochodzenia ...

-Jack, a dalej? – Kim wstaÅ‚a od stolika – Nie chcÄ™ być niemiÅ‚a Jack, ale jak na razie z pozycji podrywacza, przeszedÅ‚eÅ› jedynie na pozycjÄ™ , no sama nie wiem jakÄ…...Â- Zapewniam cie, że źle trafiÅ‚eÅ›, współpracujÄ™ z senatorem tymczasowo i nic ciekawego przy kawie nie dowiesz siÄ™ ode mnie.

-Proszę mi wierzyć, że nie jestem podrywaczem i szczerze powiedziawszy mało mnie interesuje senator. Raczej chciałem porozmawiać z panią. - mężczyzna wyjął z kieszeni mały kartonik, na którym znajdowało się tajemnicze logo z akronimem ONI

Zrezygnowana usiadła. -Więc kim pan jest? – pokazała na logo – Rozumiem, ze nie dziennikarzem?

Mężczyzna również usiadł -Nie. Pracuję do Biura Wywiadu Marynarki. Sporo odpowiedzialności spoczywa na nas w dziedzinie tłumaczeń, szyfrów i podobnej kryptologicznej zabawy. Niestety brakuje nam dobrych tłumaczy Wietnamskiego, a będą nam niedługo bardzo potrzebni. Czy nie byłaby pani zainteresowana zmianą pracodawcy? -

Nagle się roześmiała. - Naprawdę byłam nieuprzejma. Przepraszam pana, Jack. Co do tego czy byłabym zainteresowana… -zawahała się -Zdaje pan sobie sprawę, ze nie mogę wypowiedzieć pracy tak z dnia na dzień? I na czym polegałaby moja praca w ONI? Zapewne wie pan, ze jestem pracownikiem biurowym, dostaję papiery, przebijam się przez nie i tak co dzień, to moje pierwsze tłumaczenie symultaniczne, te rozmowy w Sajgonie. – z uwagą przyglądała się mężczyźnie – Nie odrzucam oferty. Czuję się nawet –szukała słowa –Wyróżniona. Ale próbuję zrozumieć, co konkretnie pan mi proponuje. Wywiad to brzmi… - uśmiechnęła się –Znowu brakuje mi słowa-.

Mężczyzna lekko kiwnął głową -Rozumiem, że nie jest to najłatwiejszy wybór i z pewnością ma pani dużo pytań. Nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi. Wywiad to nie praca w stylu płaszcza i szpady. Dla większości osób, to właśnie przerzucanie papierów. My natomiast potrzebujemy kogoś do pracy tutaj na miejscu w Wietnamie. Do zapewniania takich tłumaczeń symultanicznych ... i proszę mi uwierzyć, że trudno jest znaleźć kogokolwiek, kto mówi na tyle dobrze po Wietnamsku i łączy sobie inne poszukiwane przez nas cechy, aby się nadał do roboty. Powiem pani tak, gdy ta wizyta się zakończy, ktoś skontaktuje się z panią w Stanach. Do tego czasu, może to sobie pani przemyśleć, przekalkulować. Nie będę panią oszukiwał i powiem od razu, że ten kraj jest niebezpieczny, ale z drugiej strony praca u nas daje lepsze możliwości zarobku i ewentualnego kontynuowania nauki, niż gdzie indziej -

Dziewczyna przyglądnęła się jeszcze raz mężczyźnie. Był przeciętnej urody, ale roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie, a uśmiech który praktycznie nie schodził mu z twarzy nadawał mu zawadiacki i przyjacielski wygląd. Powoli kiwnęła głową dając tym samym znak, że zgadza się na propozycję. Mężczyzna dopił swój napój i podniósł się z miejsca.

-Proszę sobie zachować wizytówkę - powiedział do niej spokojnie. Wychodząc z kawiarni ubrał okulary przeciwsłoneczne i powolnym krokiem ruszył ulicami miasta ...


18 Kwietnia 1965 roku, Godzina 16:00, Prowincja Kontum, Region Ngoc Hoi,

Jeszcze raz zastanowiła się jak znalazła się w tym miejscu, o tej porze? Senator postanowił zabrać swoich Wietnamskich przyjaciół, to jest jakiegoś Pułkownika z ichniejszego R'n'D i Majora, mającego ogromny wpływ na wybierane oferty, na przejażdżkę amerykańskim helikopterem. Nie przejmował się raportami, mówiącymi o tym jakie to może być niebezpieczne, ani nawet bezpośrednimi ostrzeżeniami załogantów tej maszyny. Piloci wydawali się niezadowoleni gdy wsiadali do maszyny, a strzelec M60 pod nosem co chwilę powtarzał różne, tajemnicze przekleństwa zerkając co chwila na zebraną w środku helikoptera grupę.

A senator trajkotał radośnie, o wszystkich zaletach helikoptera, jednocześnie, jakby mimochodem wspominając o tym, że jego przyjaciele chętnie zasponsorują odpowiedni kurs, dla kilku Wietnamskich pilotów. Kim nie miała żadnych wątpliwości, że żadnego kursu nie będzie, za to dwójka Wietnamskich oficerów spędzi miły czas w Las Vegas ...

Przez pewien czas lot wydawał się bardzo nudny, ale gdy piloci nieznacznie obniżyli pułap lotu wszystko się zmieniło ....

Z początku nie zorientowała się co się stało. Pierwsze kule uderzające o pancerz, przypomniały dzwonienie deszczu, o blaszany dach baraku, jaki stanowiło jej biuro w wojskowej bazie. Chwilę zajęło jej domyślenie się, że są pod ostrzałem.

-Kurwa!- krzyknął strzelec, prując ze swojego "Świniaka" w stronę ziemi. Piloci robili manewry unikowe, gdy nagle powietrze przeszył, dziwny głośny dźwięk. Ktoś zdołał krzyknąć -Rakieta!!- piloci nie mieli jednak czasu na reakcję i wystrzelony z RPG pocisk uderzył w ogon maszyny.

Dym, głośny huk i wycie wszystkich możliwych alarmów sprawiło, że nie było już nic słychać. Maszynę przechyliło na bok, a siedzący najbliżej wyjścia wietnamski Pułkownik i szef sztabu senatora wypadli z helikoptera. Pilot walczył z helikopterem, starając się utrzymać go na ziemi. Nie miał jednak na to żadnych szans, jego kolega cały czas powtarzał coś do mikrofonu.

Kim patrzyła przerażona, na zbliżającą się ziemię ... a potem był tylko głośny huk i ciemność.

Obudziło ją szarpnięcie. Nad sobą zobaczyła twarz strzelca pokładowego

-Żyje sir - powiedział tamten do postaci chodzącej przy helikopterze. Dziewczyna usiadła. Znajdowali się w lesie. Helikopter leżał zagrzebany w ziemi. Wokół znajdowały się liczne ciała. Pilot podszedł do niej po chwili i podał jej rękę.

-Możesz chodzić?- kiwnęła głową. Po chwili dostała do ręki pistolet z kaburą -Umiesz strzelać? Zresztą nieważne, jest odbezpieczony ... mamy tylko cztery magazynki, więc oszczędzaj amunicję. Mam złą wiadomość, jesteśmy na terenie wroga, wszyscy inny nie żyją, a my nie mamy ani map ani zapasów. -

Widząc jej przerażony wzrok uśmiechnął się smutno -Dobra wiadomość jest taka, że gdzieś tam - mówiąc to wskazał pistoletem na wschód -Znajduje się wioska. Wysłaliśmy mayday, więc miejmy nadzieję, że kogoś po nas przyślą ... na razie musimy udać się w tamtą stronę ... i to w miarę szybko. Potrzebujesz jeszcze trochę czasu, czy możemy iść?-
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline