Czwartek, 15 Kwietnia 1965 r., Sajgon, Kim Bejart
Od przyjazdu do Sajgonu minęło już kilka dobrych godzin. Cała delegacja zdążyła się rozpakować i rozlokować w najlepszym hotelu w mieście. Architektura budynku i wystrój wnętrza jasno świadczyły, że pochodził on jeszcze z czasów francuskich. Co więcej niektóre tabliczki, menu i pracownicy zdawali się świadczyć o tym, że właściciele tego przybytku zamierzali ignorować wszelkie fakty i informacje świadczące o tym, że okres kolonialny odszedł do lamusa i władza przeszła w ręce Wietnamczyków. Zresztą najlepszym dowodem na to, był portret Generała De Gaulle'a wiszący obok Francuskiej flagi państwowej w hotelowej restauracji. Chyba tylko z czystej chęci zarobku obok tych symboli pojawił się portret Johnsona i amerykańska flaga. A może był to ukłon w stronę pana senatora, który akurat gościł w hotelu?
Było to jednak pytanie, na które nikt nie chciał udzielić odpowiedzi. Wzruszenie ramion i powrót do pracy. W pewnym sensie cały ten obraz był surrealistyczny. Niczym roztańczona sala balowa w rezydencji francuskiego szlachcica w czasie Rewolucji. Wszystko zdawało się mówić: "Tańczmy, a świat niech płonie".
Głównymi gośćmi hotelu byli zagraniczni korespondenci wojenni, politycy, biznesmeni i dyplomaci. Kolor skóry większości z nich był biały. Nieliczni przedstawiciele innych nacji (jak na przykład Japonii czy Korei Południowej) odbiegali od tego standardu. Również niewielu Wietnamczyków było stać, aby prowadzić interesy w takim miejscu. Tym samym Kim bardzo wyróżniała się, gdy szła korytarzami tego budynku. Widziała zazdrość w oczach wielu pracowników, gdy mijała ich idąc u boku swojego obecnego, tymczasowego szefa i jego szefa sztabu. Senator Mike Rowe, okazał się być miłym facetem. Jego największym minusem było zanudzanie wszystkich dookoła opowieściami z Georgii. Był również wariatem, jeżeli chodzi o wszelkie maszyny latające. Podczas II Wojny Światowej był pilotem Marynarki Wojennej na Pacyfiku, a nie było tajemnicą, że w dzisiejszych czasach lobbował na rzecz Bell Aviations. Cel jego wizyty w tym kraju również wydawał się całkiem jasny, miał wcisnąć oficjelom z Sajgonu amerykański sprzęt. Tajemnicą pozostawało jaki procent odpali mu Bell, za tą przysługę.
Słońce stało jeszcze wysoko, gdy Senator w towarzystwie dwójki Wietnamskich Generałów i butelki Jacka Daniels'a udał się do restauracji, dając jednocześnie wolne wszystkim towarzyszącym mu osobom.
Chociaż ostrzegano ich przed wychodzeniem na miasto i radzono pozostać w hotelu Kim postanowiła udać się na spacer. Wcześniej wypytała obsługę, o w miarę bezpieczny i czysty lokal. Uzbrojona w odpowiednie wskazówki, ruszyła ulicami miasta. Do małej kawiarenki, znajdującej się przy jednej z głównych alei spacerowych Sajgonu dotarła w 30 minut. Zajęła miejsca przy oknie, aby obserwować nieliczne spacerujące pary, wśród których można było dostrzec kilku amerykańskich GI'ów.
Kim piła zamówiony napój, gdy usłyszała słowa wypowiedziana po Wietnamsku, jednakże z dość dziwnym akcentem
-Przepraszam, czy mogę się dosiąść?- odwróciła głowę, aby zobaczyć białego, dobrze zbudowanego mężczyznę, o krótkich czarnych włosach i niebieskich oczach. Ubrany był w sportową marynarkę, w ręku trzymał szklankę z jakimś napojem i uśmiechał się lekko
- Wolałabym nie - odpowiedziała również po wietnamsku
-Jestem pewien, że pan senator, nie miałby nic przeciwko temu. Poza tym Sajgon może wydawać się pięknym miejscem, ale szczerze powiedziawszy lepiej nie poruszać się po nim samotnie - mężczyzna przeszedł na francuski, mówił w nim zdecydowanie lepiej niż po Wietnamsku. Jednak była przekonana, że nie był to jego język ojczysty ...
- Dużo pan wie – Kim przeszła na angielski
– Więc zdaje pan sobie sprawę, że zaczepiając mnie w kawiarni, to pan napawa mnie niepokojem, nie Sajgon. - -Akurat ja jestem przyjacielem - odpowiedział również przechodząc na angielski
-Właściwie mamy wspólnych znajomych z pani studiów medycznych ... aha ... gdzie, moje maniery. Proszę mi mówić Jack - jego angielski ... przypominał trochę jej. Ciężko było go zidentyfikować i przystawić do któregokolwiek miejsca pochodzenia ...
-Jack, a dalej? – Kim wstała od stolika
– Nie chcÄ™ być niemiÅ‚a Jack, ale jak na razie z pozycji podrywacza, przeszedÅ‚eÅ› jedynie na pozycjÄ™ , no sama nie wiem jakÄ…...Â- Zapewniam cie, że źle trafiÅ‚eÅ›, współpracujÄ™ z senatorem tymczasowo i nic ciekawego przy kawie nie dowiesz siÄ™ ode mnie. -ProszÄ™ mi wierzyć, że nie jestem podrywaczem i szczerze powiedziawszy maÅ‚o mnie interesuje senator. Raczej chciaÅ‚em porozmawiać z paniÄ…. - mężczyzna wyjÄ…Å‚ z kieszeni maÅ‚y kartonik, na którym znajdowaÅ‚o siÄ™ tajemnicze logo z akronimem ONI
Zrezygnowana usiadła.
-Więc kim pan jest? – pokazała na logo
– Rozumiem, ze nie dziennikarzem?
Mężczyzna również usiadł
-Nie. Pracuję do Biura Wywiadu Marynarki. Sporo odpowiedzialności spoczywa na nas w dziedzinie tłumaczeń, szyfrów i podobnej kryptologicznej zabawy. Niestety brakuje nam dobrych tłumaczy Wietnamskiego, a będą nam niedługo bardzo potrzebni. Czy nie byłaby pani zainteresowana zmianą pracodawcy? -
Nagle się roześmiała.
- Naprawdę byłam nieuprzejma. Przepraszam pana, Jack. Co do tego czy byłabym zainteresowana… -zawahała się
-Zdaje pan sobie sprawę, ze nie mogę wypowiedzieć pracy tak z dnia na dzień? I na czym polegałaby moja praca w ONI? Zapewne wie pan, ze jestem pracownikiem biurowym, dostaję papiery, przebijam się przez nie i tak co dzień, to moje pierwsze tłumaczenie symultaniczne, te rozmowy w Sajgonie. – z uwagą przyglądała się mężczyźnie
– Nie odrzucam oferty. Czuję się nawet –szukała słowa
–Wyróżniona. Ale próbuję zrozumieć, co konkretnie pan mi proponuje. Wywiad to brzmi… - uśmiechnęła się
–Znowu brakuje mi słowa-.
Mężczyzna lekko kiwnął głową
-Rozumiem, że nie jest to najłatwiejszy wybór i z pewnością ma pani dużo pytań. Nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi. Wywiad to nie praca w stylu płaszcza i szpady. Dla większości osób, to właśnie przerzucanie papierów. My natomiast potrzebujemy kogoś do pracy tutaj na miejscu w Wietnamie. Do zapewniania takich tłumaczeń symultanicznych ... i proszę mi uwierzyć, że trudno jest znaleźć kogokolwiek, kto mówi na tyle dobrze po Wietnamsku i łączy sobie inne poszukiwane przez nas cechy, aby się nadał do roboty. Powiem pani tak, gdy ta wizyta się zakończy, ktoś skontaktuje się z panią w Stanach. Do tego czasu, może to sobie pani przemyśleć, przekalkulować. Nie będę panią oszukiwał i powiem od razu, że ten kraj jest niebezpieczny, ale z drugiej strony praca u nas daje lepsze możliwości zarobku i ewentualnego kontynuowania nauki, niż gdzie indziej -
Dziewczyna przyglądnęła się jeszcze raz mężczyźnie. Był przeciętnej urody, ale roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie, a uśmiech który praktycznie nie schodził mu z twarzy nadawał mu zawadiacki i przyjacielski wygląd. Powoli kiwnęła głową dając tym samym znak, że zgadza się na propozycję. Mężczyzna dopił swój napój i podniósł się z miejsca.
-Proszę sobie zachować wizytówkę - powiedział do niej spokojnie. Wychodząc z kawiarni ubrał okulary przeciwsłoneczne i powolnym krokiem ruszył ulicami miasta ...
18 Kwietnia 1965 roku, Godzina 16:00, Prowincja Kontum, Region Ngoc Hoi,
Jeszcze raz zastanowiła się jak znalazła się w tym miejscu, o tej porze? Senator postanowił zabrać swoich Wietnamskich przyjaciół, to jest jakiegoś Pułkownika z ichniejszego R'n'D i Majora, mającego ogromny wpływ na wybierane oferty, na przejażdżkę amerykańskim helikopterem. Nie przejmował się raportami, mówiącymi o tym jakie to może być niebezpieczne, ani nawet bezpośrednimi ostrzeżeniami załogantów tej maszyny. Piloci wydawali się niezadowoleni gdy wsiadali do maszyny, a strzelec M60 pod nosem co chwilę powtarzał różne, tajemnicze przekleństwa zerkając co chwila na zebraną w środku helikoptera grupę.
A senator trajkotał radośnie, o wszystkich zaletach helikoptera, jednocześnie, jakby mimochodem wspominając o tym, że jego przyjaciele chętnie zasponsorują odpowiedni kurs, dla kilku Wietnamskich pilotów. Kim nie miała żadnych wątpliwości, że żadnego kursu nie będzie, za to dwójka Wietnamskich oficerów spędzi miły czas w Las Vegas ...
Przez pewien czas lot wydawał się bardzo nudny, ale gdy piloci nieznacznie obniżyli pułap lotu wszystko się zmieniło ....
Z początku nie zorientowała się co się stało. Pierwsze kule uderzające o pancerz, przypomniały dzwonienie deszczu, o blaszany dach baraku, jaki stanowiło jej biuro w wojskowej bazie. Chwilę zajęło jej domyślenie się, że są pod ostrzałem.
-Kurwa!- krzyknął strzelec, prując ze swojego "Świniaka" w stronę ziemi. Piloci robili manewry unikowe, gdy nagle powietrze przeszył, dziwny głośny dźwięk. Ktoś zdołał krzyknąć
-Rakieta!!- piloci nie mieli jednak czasu na reakcję i wystrzelony z RPG pocisk uderzył w ogon maszyny.
Dym, głośny huk i wycie wszystkich możliwych alarmów sprawiło, że nie było już nic słychać. Maszynę przechyliło na bok, a siedzący najbliżej wyjścia wietnamski Pułkownik i szef sztabu senatora wypadli z helikoptera. Pilot walczył z helikopterem, starając się utrzymać go na ziemi. Nie miał jednak na to żadnych szans, jego kolega cały czas powtarzał coś do mikrofonu.
Kim patrzyła przerażona, na zbliżającą się ziemię ... a potem był tylko głośny huk i ciemność.
Obudziło ją szarpnięcie. Nad sobą zobaczyła twarz strzelca pokładowego
-Żyje sir - powiedział tamten do postaci chodzącej przy helikopterze. Dziewczyna usiadła. Znajdowali się w lesie. Helikopter leżał zagrzebany w ziemi. Wokół znajdowały się liczne ciała. Pilot podszedł do niej po chwili i podał jej rękę.
-Możesz chodzić?- kiwnęła głową. Po chwili dostała do ręki pistolet z kaburą
-Umiesz strzelać? Zresztą nieważne, jest odbezpieczony ... mamy tylko cztery magazynki, więc oszczędzaj amunicję. Mam złą wiadomość, jesteśmy na terenie wroga, wszyscy inny nie żyją, a my nie mamy ani map ani zapasów. -
Widząc jej przerażony wzrok uśmiechnął się smutno
-Dobra wiadomość jest taka, że gdzieś tam - mówiąc to wskazał pistoletem na wschód
-Znajduje się wioska. Wysłaliśmy mayday, więc miejmy nadzieję, że kogoś po nas przyślą ... na razie musimy udać się w tamtą stronę ... i to w miarę szybko. Potrzebujesz jeszcze trochę czasu, czy możemy iść?-