Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2011, 12:55   #17
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Życie Marka co raz wchodziło w ostry zakręt. Najpierw wylądował w innym świecie, potem zatruł się wodą i to taką bez kreseczki nad "o" potem dostał się do niewoli tylko po to by uratował go kolo na wielkim czymś. To coś zdawało się składać tylko z czarnej sierści. I zębów jak pieprzone noże. Tak, je Mróz zapamiętał najlepiej.
Trzęsło niemiłosiernie a uprząż była cholernie niewygodna. Gdyby nie liny biegnące od grzbietu Polak dawno by spadł.
Ktoś za nim krzyknął, Marek obejrzał się i zobaczył, że facet z tyłu miał strzałę w ramieniu. Nie wiele myśląc owinął sobie linę asekuracyjną wokół lewego przedramienia tak by przechodziła przez otwartą dłoń. Puścił się drugiej i w krótkich podskokach jak podczas wspinaczki zaczął schodzić. Lewą ręką trzymał się liny popuszczając ją w odpowiednich momentach.
Bez asekuracji na nogi utrzymanie się na Bestii było cholernie trudne. Biegła jakoś tak dziwnie, chybotliwie, trochę jak jaszczurka. Desanty z trudem łapały podłoże, ciało najwyższym wysiłkiem zachowywało równowagę w ostatniej chwili reagując na ruchy wierzchowca.
Strzała utkwiła w ramieniu przebijając je na wylot. Ranny z strachem w oczach trzymał się liny zdrową ręką. Wpatrywał się w jeden punkt gdzieś ponad Markiem.

*

Andrzej wpatrywał się w jeden punkt tuż nad jego ramieniem. Zdawał się nie kontaktować, wyłączyć. Marek na długo miał zapamiętać oczy zasnute mgłą i dłonie kurczowo trzymające się za ranny brzuch. Materiał kurtki był przesiąknięty krwią. Mróz z trudem odciągnął dłonie tamtego, cały czas mówił uspokajająco. A przynajmniej starał się, głos mu drżał, łamał się. Dwa tygodnie w Afganie i już wpadli w zasadzkę. Koleś z którym nie dawno jeszcze grał w karty i zapijał się nędznym, miejscowym bimbrem leżał i się wykrwawiał.
Z trudem oderwał ręce od rany sięgnął po leżący obok pakiet pierwszej pomocy. Gaza, chusty, bandaże wysypały się na ziemię. Drżące ręce rozrywały paczkę gazy i przycisnęły ją do rany, opatrunek szybko nasiąkał krwią. Wszystkie zajęcia z pierwszej pomocy jakoś nie chciały się przypomnieć.
Nakierował ręce Andrzeja na opatrunek te jednak opadły bezwładnie. Spróbował jeszcze raz i jeszcze...
Ktoś szarpnął go za ramię mignęła mu twarz sierżanta.
- On już nie żyje Mróz. Mróz! Weź się kurwa w garść bo nas tu rozstrzelają! Kapralu weźcie się kurwa w garść.
Wepchnął mu do ręki karabin, szarpnięciem podniósł z klęczek i sam się wychylił. Marek przełączył karabin na tryb "auto", wychylił się. Kule świszczały. Świat widział przez łzy, palec ściągnął spust.

*

Strzałę wystarczyło odciąć i wyjąć zdecydowanym ruchem. Tylko czym zatamować krwawienie? Czym ją odciąć? Zabrali mu i nóż i apteczkę. Był bezradny, nie mógł nic zrobić. Strzała pełniła przynajmniej funkcję korka, nie pozwalała na większy krwotok.
Szarpnęło, rzuciło, spadł, odruchowo kurcząc nogi unikając kontaktu z ziemią. Lina wżynała się w nagie przedramię, prawą dłonią pomógł lewej chwytając się liny. Podciągnął się na samych rękach i zaparł się nogami o bok Bestii, wierzchowiec zdawał się tego nie zauważać. Złapał linę wyżej i podciągnął się jeszcze raz... i jeszcze. Ziemia pod nim migała w szybkim tempie. Podciągnął się ostatni raz pomagając sobie nogami i znalazł się z powrotem na grzbiecie Bestii. Od razu powrócił na miejsce korzystając z asekuracji dla nóg, złapał prawą ręką za drugą linę i poluzował linę na lewej. Skulił się by nie oberwać strzałą, nie rozglądał się, nie pomagał innych. Chciał przeżyć, chciał by to wszystko po prostu się skończyło.

*

Pędzili przez noc i to bynajmniej nie jak łowcy a jak zwierzyna. Nawoływania się wilków ścigało ich. Zatrzymali się w końcu na polanie zostawiając prześladowców daleko w tyle. Wycie wilków było tylko tłem ale cholernie uciążliwym tłem. Ludzie zaczęli zsiadać a Marek poszedł w ich ślady. Mięśnie go bolały od niewygodnej jazdy i nie używania. Adrenalina puściła już dawno, głowa tętniła bólem, chciało mu się jeść i pić. Nie zrobił jednak nic po prostu siadając przy wierzchowcu.
Nie wszyscy byli wdzięczni za ratunek, ktoś się pieklił z Jeźdźcami. Jeden z ich wybawicieli pokazał mu krótkim gestem, że jak chce to może iść. Prosto w las na spotkanie wilków.
Podpórka Marka w postaci Bestii w tym momencie ruszyła się do jeziora nad którym obozowali. Było ich więcej, parę, Mrozowi nie chciało się ich liczyć, dopadła go apatia. A na apatie najlepsze są ćwiczenia. Zaczął powoli rozruszać mięśnie przygotowując je do dalszego wysiłku. Nie robił żadnych forsownych ćwiczeń tylko lekką rozgrzewkę. Gdy skończył podszedł do wody z zamiarem napicia się. W końcu jeżeli spuścili tu zwierzaki woda musi być czysta. Usłyszał za sobą krzyki, odwrócił się.
Wściekły szedł ku niemu coś krzycząc. Marek odruchowo stanął inaczej gotów do wali nie wiedział co tamtemu odbiło. Wykonał gest z cyklu: "nie rozumiem". Mężczyzna popatrzył na niego spod łba i ułamał kawałek trzciny rosnącej nad wodą i podał ją dla Mroza. Marek przyjrzał się kawałkowi trawiastej rośliny o segmentowej budowie. Przywodziła mu na myśl bambus. Wściekły ułamał drugi kawałek sobie i napił się wody.
Mróz od razu skojarzył, że jego towarzysz niedoli uchronił go przed następnymi dniami spędzonymi w gorączce a może nawet i przed śmiercią.
Skinął mu głową, że rozumie i napił się przez trzcinę. Wyprostował się i jeszcze raz skinął mu głową, potem wskazał na siebie i wyraźnie wymówił swoje imię. Tamten zareagował podobnie mówiąc: "Silas". Przynajmniej Marek już wiedział jak do niego krzyknąć by tamten zareagował.
Ktoś parsknął śmiechem Mróz powoli zerknął na czterech jeźdźców. Trzech z nich uśmiechało się na widok tej scenki ale jakoś tak... Bez kpiny w przeciwieństwie do czwartego. Tamten mógł się śmiać dopóki był w towarzystwie kolegów. Jak Bóg da spotka się kiedyś z Markiem sam na sam.
Polak wyjął piersiówkę i wylał zatrutą wodę, chwilę mocował się szukając odpowiedniej trzciny i zatykając nią cały otwór wlał przez nią wodę. Schował piersiówkę i obejrzał trzcinę łamiąc ją na drobne. W złączeniach miała coś w rodzaju brązowej gąbki, która musiała filtrować wodę. Ciekawe...
Rozmyślanie przerwało mu wycie, które rozległo się zdecydowanie bliżej. Jednak tylko Mróz zdawał sobie coś z tego robić. Jeźdźcy chodzili, rozmawiali w końcu zebrali się w grupkę i zaczęli się naradzać.
Generalnie panowało coś na kształt demokracji. Wszyscy się kłócili potem milkli słuchając niskiego faceta w białej, pseudo lekarskiej masce na twarzy. Ten zdawał się ich szefem.
W końcu gdy wycie zaczęło się rozlegać naprawdę blisko wszyscy się zebrali i zaczęli wsiadać. Marek również dopadł Bestii nie chcąc zostać sam z wilkami.

*

Szli w stronę gór, Polak zauważył to jeszcze przed postojem ale gdy dotarli do nich stało się coś czego się nie spodziewał. Bestie zaczęły dosłownie się wspinać. Marek zrozumiał czemu stosowano uprzęże a nie siodła, teraz by nie spaść musieli stać kurczowo trzymając się lin w wypadku siodeł nie byłoby to możliwe. Ziemia oddalała się co raz bardziej grożąc w razie upadku natychmiastową śmiercią. W końcu dotarli do ścieżki, która biegła na około góry. Bestia tak jak wcześniej wspinały się koło siebie teraz zaczęły iść gęsiego. Na tej wysokości Marek w końcu poczuł się bezpiecznie, zostawiając wycie wilków daleko w dole.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 14-02-2011 o 18:52.
Szarlej jest offline