Pędzili przez noc i to bynajmniej nie jak łowcy a jak zwierzyna. Nawoływania się wilków ścigało ich. Zatrzymali się w końcu na polanie zostawiając prześladowców daleko w tyle. Wycie wilków było tylko tłem ale cholernie uciążliwym tłem. Ludzie zaczęli zsiadać a Marek poszedł w ich ślady. Mięśnie go bolały od niewygodnej jazdy i nie używania. Adrenalina puściła już dawno, głowa tętniła bólem, chciało mu się jeść i pić. Nie zrobił jednak nic po prostu siadając przy wierzchowcu.
Nie wszyscy byli wdzięczni za ratunek, ktoś się pieklił z Jeźdźcami. Jeden z ich wybawicieli pokazał mu krótkim gestem, że jak chce to może iść. Prosto w las na spotkanie wilków.
Podpórka Marka w postaci Bestii w tym momencie ruszyła się do jeziora nad którym obozowali. Było ich więcej, parę, Mrozowi nie chciało się ich liczyć, dopadła go apatia. A na apatie najlepsze są ćwiczenia. Zaczął powoli rozruszać mięśnie przygotowując je do dalszego wysiłku. Nie robił żadnych forsownych ćwiczeń tylko lekką rozgrzewkę. Gdy skończył podszedł do wody z zamiarem napicia się. W końcu jeżeli spuścili tu zwierzaki woda musi być czysta. Usłyszał za sobą krzyki, odwrócił się.
Wściekły szedł ku niemu coś krzycząc. Marek odruchowo stanął inaczej gotów do wali nie wiedział co tamtemu odbiło. Wykonał gest z cyklu: "nie rozumiem". Mężczyzna popatrzył na niego spod łba i ułamał kawałek trzciny rosnącej nad wodą i podał ją dla Mroza. Marek przyjrzał się kawałkowi trawiastej rośliny o segmentowej budowie. Przywodziła mu na myśl bambus. Wściekły ułamał drugi kawałek sobie i napił się wody.
Mróz od razu skojarzył, że jego towarzysz niedoli uchronił go przed następnymi dniami spędzonymi w gorączce a może nawet i przed śmiercią.
Skinął mu głową, że rozumie i napił się przez trzcinę. Wyprostował się i jeszcze raz skinął mu głową, potem wskazał na siebie i wyraźnie wymówił swoje imię. Tamten zareagował podobnie mówiąc: "Silas". Przynajmniej Marek już wiedział jak do niego krzyknąć by tamten zareagował.
Ktoś parsknął śmiechem Mróz powoli zerknął na czterech jeźdźców. Trzech z nich uśmiechało się na widok tej scenki ale jakoś tak... Bez kpiny w przeciwieństwie do czwartego. Tamten mógł się śmiać dopóki był w towarzystwie kolegów. Jak Bóg da spotka się kiedyś z Markiem sam na sam.
Polak wyjął piersiówkę i wylał zatrutą wodę, chwilę mocował się szukając odpowiedniej trzciny i zatykając nią cały otwór wlał przez nią wodę. Schował piersiówkę i obejrzał trzcinę łamiąc ją na drobne. W złączeniach miała coś w rodzaju brązowej gąbki, która musiała filtrować wodę. Ciekawe...
Rozmyślanie przerwało mu wycie, które rozległo się zdecydowanie bliżej. Jednak tylko Mróz zdawał sobie coś z tego robić. Jeźdźcy chodzili, rozmawiali w końcu zebrali się w grupkę i zaczęli się naradzać.
Generalnie panowało coś na kształt demokracji. Wszyscy się kłócili potem milkli słuchając niskiego faceta w białej, pseudo lekarskiej masce na twarzy. Ten zdawał się ich szefem.
W końcu gdy wycie zaczęło się rozlegać naprawdę blisko wszyscy się zebrali i zaczęli wsiadać. Marek również dopadł Bestii nie chcąc zostać sam z wilkami.
*
Szli w stronę gór, Polak zauważył to jeszcze przed postojem ale gdy dotarli do nich stało się coś czego się nie spodziewał. Bestie zaczęły dosłownie się wspinać. Marek zrozumiał czemu stosowano uprzęże a nie siodła, teraz by nie spaść musieli stać kurczowo trzymając się lin w wypadku siodeł nie byłoby to możliwe. Ziemia oddalała się co raz bardziej grożąc w razie upadku natychmiastową śmiercią. W końcu dotarli do ścieżki, która biegła na około góry. Bestia tak jak wcześniej wspinały się koło siebie teraz zaczęły iść gęsiego. Na tej wysokości Marek w końcu poczuł się bezpiecznie, zostawiając wycie wilków daleko w dole.