Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2011, 01:06   #9
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kim Bejart pierwszy raz w swoim życiu znalazła się na drabinie społecznej tak wysoko. Była bystrą, pracowitą dziewczyną o poglądach raczej idealistycznych i nie marzyła przed zaśnięciem o pieniądzach i blasku reflektorów. Ale gdy tak szła, krok za senatorem, przyłapała się na myśli, że władza, tak władza, to przyjemna rzecz.

Można powiedzieć, że poczuła się prawie biała.

Nie była to gorzka refleksja. Raczej opanowało ją zdumienie. Fakt, że jest w kraju pogrążonym w wojnie, w swojej naturalnej ojczyźnie, nie mógł się przebić przez senatorski blichtr. Jakby zabrali ze sobą w podróż Amerykę w pigułce, a ta, choć w minimalnej dawce, nie wpuszczała na swoje terytorium Wietnamu. Terytorium orbitujące wokół senatora Georgii.

Samotny spacer był jej potrzebny. Chciała poprzebywać w rzeczywistości.

Podobno w dzieciństwie trzy razy była w Sajgonie. Jeden pamiętała jak przez mgłę. Szpital prowadziły białe zakonnice, wielkie białe kołnierze wokół ich głów sprawiały, że dzieci nazywały siostry nietoperzycami. Pięcioletnia Kim chorowała na zapalenie płuc, wdały się powikłania. Ojciec, który był wówczas szoferem francuskiego dyplomaty wiózł ją dzień i noc, 500 kilometrów z Nathranais do Sajgonu. W szpitalnej sali biała, rozgorączkowana dziewczynka, też mniej więcej pięcioletnia, straszliwie rozpłakała się na jej widok . Okazało się, że mała Francuzka myślała, że umarła i jest w piekle, skoro obok w łóżku leży żółte dziecko. Kim czuła się wtedy winna. Dziś, kierownik hotelu, biały, mówiący z akcentem kogoś, kto w urodził się w Indochinach, powiedział jej, że szpital już nie istnieje. Szarytki wyniosły się z Sajgonu w pięćdziesiątym pierwszym. Pomyślała, że i tak dłużej wytrzymały niż jej rodzice. Wypytała o bezpieczną, sympatyczną kawiarnię, kierownik podkreślił, że jest w niej czysto. Ten warunek nie przyszedł jej do głowy. To uczucie, że kraju, w którym się urodziła nie zna tak bardzo, że nawet nie wie, o co powinna pytać, było już nieprzyjemnie gorzkie.

Kim Bejart była Amerykanką. Nie szukała swojej wietnamskości. Ale czasem życie płata ludziom figle.

***

Zdefiniować się, określić, ułożyć kompletną osobę z poszarpanych elementów. Senator, perfekcyjnie uprzejmy, który nie dostrzegał jej tak jak nie dostrzegałby, niezależnie od koloru skóry, każdej innej osoby na jej miejscu, wietnamscy boyowie i sprzątaczki komentujący jej strój i wygląd, przekonani, że nie rozumie tego, co mówią, czysta kawiarnia w Sajgonie przecząca niepewnej pamięci o zadbanych domach i uprzejmych ludziach, wojna przeciw komunizmowi, ojciec o żółtej skórze i skośnych oczach, uważający się za Francuza, pełen żalu o wojny indochińskie do każdej swej ojczyzny, matka paląca kadzidła i czcząca Buddę niczym Boga, latynoska dzielnica, chłopak z Puerto Rico, uniwersytet dla czarnych, pastor King, którego nigdy nie poszła posłuchać. Armia, Ameryka, Wolność. Oto jej własna Wielka Fala. Bez zdecydowanych kroków zmiecie ją z deski.

Kim jest Kim?

Jack Bez Nazwiska nie mógł trafić we właściwszy moment.

***

Potem znowu spędziła kilka dni na senatorskiej orbicie. Doświadczyliście kiedyś czegoś takiego? Po kilku latach człowiek pamięta, co najwyżej mycie zębów i moment tuż przed zaśnięciem, bo wcześniej nie miał miejsca żeby zaistnieć. Zdominował go Charyzmatyczny Przywódca.

W piątym dniu pracy Kim zestrzelono helikopter, a senator zginął.

***

Miał dość, a szli przez dżunglę może dwie godziny. Porucznik- pilot wyznaczył kierunek –wioska, nad którą przelatywali jakiś czas wcześniej. Osada powinna być w rękach amerykańskich. Nie sprzeciwiał się, bądź co bądź nie on był tu najwyższy stopniem, i choć teraz zaczynał mieć wrażenie, że trzeba było przyczaić się w pobliżu wraku i czekać, zdążyli wysłać sygnał SOS, po senatora powinna zlecieć się kupa chłopa i tak się cieszył, że nie na nim spoczywa ciężar decyzji. Porucznik miał kompas i jedyną na nich troje maczetę. Nie oszczędzał się. Wycinanie drogi w cholernej dżungli przypominało wybieranie piasku z pustyni, zielone kurewstwo właziło wszędzie, ciekawe ile czasu trzeba by dorobić się porostów w nosie. Druga szła dziewczyna, z pistoletem już schowanym do kabury i wojskowym nożem w ręku. Też nim machała, niezbyt sprawnie, ale zawzięcie. On szedł ostatni, trzeci. Nie wyciągnął noża. Był strzelcem pokładowym, dzielnym chłopakiem z Teksasu, któremu podczas pobytu w Wietnamie zdążyły już odrosnąć jasne włosy.

Od wraku oddalili się prawie natychmiast po tym, jak dziewczyna odzyskała przytomność. Prawie, bo uparła się sprawdzić wszystkie ciała, jakby porucznik i on mogli pomylić żywego z trupem. Stracili trochę czasu, ale musiał przyznać, że zaskoczyło go, że nie wpadła w panikę. Nawet nie zwymiotowała. Sam zbierając nieśmiertelniki porzygał się od smrodu.

Potem dopytywała porucznika o radio, czy na pewno nie działa albo żeby spróbować je uruchomić. Opanowana sztuka. To chyba cecha rasy. Nie żeby był rasistą, ale czy odwaga żółtych nie wynika trochę z braku wyobraźni?

Teraz idąca przed nim dziewczyna oddychała głośno. Dawno już zdjęła hełm, który porucznik wsadził jej na głowę jeszcze przy helikopterze. Dźwigała wygrzebaną z wraku apteczkę. Z utęsknieniem czekał aż poprosi o postój.

Dotąd szli właściwie nieprzerwanie. Dwa razy zastygali bez ruchu, kiedy porucznikowi wydawało się, że coś dostrzega w zieleni przed sobą. Szczęśliwie póki co atakowała ich jedynie natura. Muszki i komary tworzyły w powietrzu nieruchome owadzie chmury, ale było ich zbyt dużo żeby dały się wymijać. Od ukąszeń puchła mu twarz. I cholernie bolało prawe ramię. „Świniak” ważył swoje.

W końcu dziewczyna wymiękła. Usiedli na jakiś wielkich mięsistych liściach. Zamyka na chwilę oczy. Złe posunięcie, pod powiekami eksploduje dekapitowany tułów drugiego pilota, rozerwane ścięgna i mięśnie, szczegóły, których wtedy nie zauważył. Co za kurewstwo, pewnie będzie śnić mu się po nocach, o ile, gorzka refleksja, będą jakieś noce. Trzęsie głową, żeby pozbyć się natrętnego obrazu. Dziewczyna pyta czy wszystko w porządku. W porządku? Chamska odpowiedź ciśnie mu się na usta. Dobrze, że podniósł wzrok. Wygląda jakby miała się rozpłakać. W porządku, odpowiada, szczypie ją w policzek jakby była jego młodszą siostrą. Dziewczyna prawie się uśmiecha. Nie w jego typie, ale całkiem ładna.

Głupia myśl, ale, naprawdę, naprawdę chciałby przed śmiercią zobaczyć jakąś blondynkę.

W ruch poszła manierka z wodą. Mieli jedną. Za to trzy, zabrane trupom, piersiówki z whisky. W końcu padły imiona. Wcale nie chciał wiedzieć, miał wrażenie, że to przedstawianie się sprowadzi na nich pecha. Porucznik przez lornetkę usiłuje coś wypatrzyć. Zieleń dżungli przed nimi jakby trochę jaśniała. Nagle pilot podnosi rękę. Teksańczyk pada na ziemię, przewracając i dziewczynę. Porucznik też już leży, trzy metry od nich. Karabin przy ramieniu, serce mało nie wyskoczy z piersi, coś słychać, czy to strzał? dziewczyna drżącymi rękoma odbezpiecza pistolet.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline