Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2011, 21:18   #4
DrutZRuszczkom
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Pusty. To słowo przez chwilę odbijało się jakby echem po głowie starca siedzącego w rogu karczemki „Pod Wieprzkiem”. Jeszcze przed chwilą mógł zanurzyć usta w dużym kuflu piwa, zaspakajając jednocześnie pragnienie oraz uciekając od smutnej rzeczywistości. Nie wysypiał się, racja. Ale to akurat było jego najmniejszym zmartwieniem. Wczorajsza - po trochu dzisiejsza - transakcja nie zakończyła się sukcesem. Obudził się leżąc w jakimś ciemnym zaułku z jednym największym bólem łba, z jakim kiedykolwiek przyszło mu się borykać. Porównał go do jednej z popijaw wieku młodzieńczego, jaką cudem udało mu się przeżyć. Tyle, że wtedy obudził się w innym mieście i ból był spowodowany nadmierną ilością alkoholu. Teraz przypomina sobie jedynie niebezpiecznie zbliżającą się ciemną, twardą pałkę w stronę jego głowy, jakiegoś pedałka, który wyruchał go z ciężko zarobionego złota. Tak, to był ten, który zlecił mu grabież grobu. Nie dość, że dostał co chciał, to go jeszcze z nagrody rąbnął. Nie często takie coś się zdarzało, ale się zdarzało. Zwykle Ulrichowi udało się jakoś wyłgać, wybłagać litość bądź też skopać bandytom dupska, ale tym razem był za zbyt oślepiony szczęściem, jakie go spotkało, w końcu, pięć złociaków na ulicy nie leży, ani też nie rośnie na drzewach. Jednak nie to było jego głównym powodem do żalu. Za owe pieniądze, które zarabiał przyszło mu wykarmić dwójkę małych urwisów oraz opiekować się żoną. Teraz najwyraźniej bał się pokazywać im na oczy z pustymi kieszeniami oraz olbrzymim guzem na ryju. Cóż za ironia, prawie conocne spotkania z umarłymi wydawały się łagodniejsze od smutku w oczach dzieci na wieść, że dzisiaj znowu mają się chlebem dzielić. Nie raz zdarzało mu się topić łzy w zimnych, trupich ciałach. To się może wydawać chore, ale starzec znajdował w tym pewnego rodzaju ukojenie. Potrafił też głośno z nimi „rozmawiać” jakby truposz miał się obudzić, poklepać go po ramieniu i powiedzieć:
- Nie martw się kolego, wszystko będzie dobrze. – Ulrich uśmiechnął się na tę myśl. Tak, z pewnością nie był normalny. Według niego wątpliwe było nawet, żeby człowiek, który przeżył to, co on, zachowywał normy społeczne. W każdym razie, to wszystko zaprowadziło jego nogi najdalej jak to możliwe od domu i rodziny, nad pusty kufel po piwie. Zdawał sobie sprawę, że postąpił jak ostatnia ciota, ale stwierdził, że jest na to wszystko zbyt zmęczony. Zbyt zmęczony, by żyć. Przynajmniej się starać. „A idź ty!” – Przez głowę przeleciała mu myśl, której nigdy się po sobie nie spodziewać. Na szczęście miał dość rozumu, by szybko ją zażegnać. Musi postawić nogi twardo na ziemi i znowu wrócić do gry. Nie mógł zostawić tego wszystkiego, co ma. Dał znać znajomym, niektórym współpracownikom (nieraz zdarzało mu się pracować w grupie) by ci, przekazali wieść dalej, iż poszukuje pracy. W akcie desperacji był zejść nawet pod najbardziej zasrane krypty czy grobowce. Ale teraz pozostaje mu tylko czekać, byle nie długo. Oczywiście, do rodziny nie wróci, ta droga wydawała mu się za bardzo odległa. Na jakiś czas zostanie tutaj. Po znajomościach udało mu się załatwić zniżkę na pokój, choć też łatwo nie było.
Do karczmy zagościł nowy przybysz. Elf. Mimo kaptura, jego długachne uszy wystawały mu na jakiś metr. Staruch co prawda nie darzył tej rasy nienawiścią, ale też nie mógłby wytrzymać patrzeć na takiego przez co najmniej 10 sekund, zacząłby rzygać. Gładkoskórzy, wszystkich wyniszczają choroby, a latają sobie po drzewach jak zwierzęta. Przybysz spojrzał krzywo na Ulricha, natomiast ten, uśmiechnął się do niego resztką zębów jakie mu zostały. Pulz zamówił jeszcze jedno piwsko. Zaraz po tym, jak z kufla zniknęła zawartość, zniknął też właściciel. Poszedł szlajać się chwilę po mieścinie, dowiadując się jedynie, że jak na razie nie ma dla niego żadnej roboty, toteż zawinął z powrotem do karczmy i rzucił się w ciemną otchłań spokojnego snu. Tyle, że sen nie był spokojny, a otchłań prędzej przypominała pole cierni, przez które musiał się przedzierać, tylko ciemność, pozostała ciemna. Kolejny koszmar.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline