Ponury żołnierz podrapał się po bliznach. Cała wyprawa była mu nie w smak, ale obiecał chronić ślepca.
- Co jest, kolorowa konfraternio? - rzucił jakiś śmieszny młodzieniec, ubrany w obcisły kaftan. Żołnierz nie wiedział co to znaczy, ale uznał, że lepiej nie wyciągać swojego "Miecza-rozwalającego-łby-jak-puste-dzbany", aby zabijać kogoś, kto być może jeszcze się przyda. Tym bardziej, że człowieczek wyglądał całkiem przyjaźnie, chociaż sięgał mu mniej więcej do połowy potężnych barów. - Strzemiennego? – w tej chwili żołnierz był już pewny, że nie opłacało się zabijać Szczura. Z uśmiechem złapał butelkę i pociągnął potężny łyk. Potężne beknięcie połączone z nieco odstręczającym zapachem niemytych od kilku dni zębów nieco odrzucił towarzyszy, ale Charus się tym nie przejął. Mruknął coś co brzmiało jak podziękowanie i oddał butelkę Szczurowi.
-Nie lubię czekać, ruszmy się, zanim zrobi się ciemno. - żołnierz nie był zbyt rozmowny, ani nie posiadał bogatego słownictwa. Wiedział, że chce iść dalej, może znaleźć jakąś kobietę, może znaleźć jakąś butelkę, a może rozwalić kilka łbów. Chciał, żeby coś się zaczęło dziać, z naciskiem na to, żeby podczas tego czegoś dużo się krzyczało i żeby można było rozwalić jakąś pustą głowę... |