Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2011, 08:17   #84
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Clause Grand

Mówi się, że łzy są krwią duszy. Jeśli tak było, krwawiłeś. Gdzieś w głębi swego serca, o ile jeszcze je miałeś, coś się poruszyło. W nieczułej maszynie, stworzeniu, które miało wypełniać wolę Nadzorcy coś uległo cichej transformacji.

W ściśniętym bezsilnością i rozpaczą gardle wzbierał krzyk. Niczym niepowstrzymana, wezbrana woda przelewająca się przez krawędź tamy. Wyrwał się z twoich ust. Cały żal, całe cierpienie i cała wściekłość, jaką odczuwałeś. Odraza do siebie. Do tego, czym cię uczyniono.

* * *

Potworny ból, kiedy fragmenty rozwalonego samolotu tną ciało na strzępy. Kilka sekund niewysłowionego bólu, a potem ciemność. Wtedy też krzyczałeś.

W momencie swojej śmierci.

Obraz powraca do twojej głowy z bolesnością rozgrzanego do czerwoności pręta. Urwana w łokciu ręka, przecięte na wysokości kolan obie nogi, zmiażdżone płuca. I wszędzie wiruje piasek. Opada na pokrwawione fragmenty, które kiedyś były Clausem Grandem.

Ale śmierć jest tylko początkiem. Teraz już to wiesz.
Iluzja pęka, jak mydlana bańka. Pojawia się prawda. Duch tryumfuje nad materią, prawda nad siecią Wielkiego Kłamstwa. Lecz wtedy jest już za późno. Dla wszystkich. Dla większości.

Krzyk rozpaczy kończy się gwałtownie. Jakby gulgotem.


* * *

Otwierasz oczy. Nawet nie pamiętasz, jak je zamknąłeś.

Nie wiesz kim jesteś, nie wiesz, jak się tutaj znalazłeś. Ale ... przychodzą obrazy. Ucieczka z wieży. Zabicie innego legionisty. Jess! Jess!

Zrywasz się z jej imieniem na ustach.

- Zastanawiające jest twoje przywiązanie do tej kruchej istoty X-635 - słyszysz głos jakiegoś mężczyzny dochodzący z boku.

Odwracasz się gwałtownie odruchowo spinając ciało do walki. Nie czujesz jednak tej siły, którą miałeś wcześniej. To znaczy, nadal jesteś silniejszy niż kiedy ... żyłeś. Ale czujesz osłabienie ciała. I głód. Dziwny. Nie mający nic wspólnego z łaknieniem pokarmu, do którego się przyzwyczaiłeś.

Mężczyzna ma całkiem białe włosy. Nie siwe, lecz białe jak mleko. Również jego twarz, delikatna i kobieca, jest biała, jak kreda. Ma także czerwone oczy albinosa.


- Powiedz, czemu ci tak zależy na tej istocie, dziecię Aniołów Śmierci? Bo musisz wiedzieć, że ty nie obchodzisz ją nic, a nic. Kiedy targowała się o to, by stąd wyjść ni słowem nie wspomniała o tobie. Ni słowem. I kupiła sobie przejście do Więzienia Iluzji. A ciebie tutaj pozostawiła. Jest taka. Zawsze taka była. Tylko ty nie potrafiłeś tego zauważyć .... Clause Grand. Powiedz więc, skąd te ślepe i niezbyt rozsądne przywiązanie. Powiedz, proszę.

Dziwna słabość minęła. Mężczyzna o kobiecych rysach patrzył na ciebie krwawymi oczami. Czekał na to, co powiesz lub zrobisz.


JESSICA KINGSTON


Zawarłaś pakt z tą tłustą Matroną. Czy miałaś inne wyjście? Walczyć i skończyć, jako siekany kebab na talerzach tych potworów? Targować się ostrzej z tą opasłą szczurzycą?

Maszyna, do której wprowadziły cię te ludzkie i szczurze hybrydy przypomniała jakieś średniowieczne narzędzie tortur. Żelazną dziewicę. Na szczęście jednak wnętrze owej piekielnej machiny nie miało kolców. Szczury wsadziły cię do środka, zamknęły wieko i poczułaś, że z pozycji pionowej, zmieniasz położenie na poziome.

Dźwięki spoza maszyny docierały do ciebie mocno stłumione. Słyszałaś, że potworki krzątają się wokół „sarkofagu” i podłączają do niego jakieś rury, kable i przewody. Potem bieganina skończyła się i zaczął ów dziwny proces, który Matrona nazwała ekstrakcją.

Czoło lekko cię zapiekło i poczułaś krew ściekającą ci po twarzy. Pieczenie przerodziło się w ból. Zaczęłaś się motać w panice, ale „sarkofag” był zbyt ciasny.

Coś gwałtownie wwierciło ci się z kilu stron w czaszkę. Poczułaś nieopisany ból, usłyszałaś trzask przewiercanych kości i poczułaś ciepłą krew, która szybko zalała ci całą twarz.

Wiertła wysunęły się, a na ich miejsce wsunęły jakieś zimne przedmioty. A potem dwa kolejne wbiły ci się głęboko w oczodoły, unieruchamiając momentalnie.

To był koniec. Wiedziałaś o tym. Matrona okłamała cię. Po prostu.

* * *

Mała dziewczynka biegnie przez park. Roześmiana, szczęśliwa. Ma na imię Jess i ten szczenięcy czas beztroski skończy się dużo szybciej, niż to dziecko sądzi. Na razie jednak jest szczęśliwa. Kim są jednak te blade, pokrwawione dzieci, które biegną krok w krok z nią. Krzyczą coś przestraszone.

Większa i wyjątkowo atrakcyjna Jess schodzi z maty treningowej. Jej ciało jest zmęczone, ale rozpiera ją duma. Egzamin na czarny pas zdany.

Lampka wina wędruje do ust. Szminka brudzi kryształową powierzchnię naczynia. Jess jest szczęśliwa. Ale i to wspomnienie szybko znika zassane przez piekielną mszaynę.

* * *
Czym jesteśmy, my ludzie? Czy sumą naszych wspomnień – miłych i niemiłych? Czy też składamy się z wyobrażeń o nas przyjaciół i wrogów? Czy, gdy przestajemy być świadomi, przestajemy być sobą? Kiedy śpimy, kiedy umrzemy, kiedy zapadniemy w śpiączkę, co dzieje się z nami? Z naszym JA? Z naszą świadomością? Gdzie jest? Czy może jesteśmy czymś więcej.

Te pytania przebiegły przez myśli bytu noszącego imię Jessica Kingston nim zostały wchłonięte przez maszynę Matrony.


* * *

Kobieta modliła się na klęczkach. Była już bardzo stara. Jej kości dopadła osteoporoza, ale nie modliła się o swoje zdrowie. Modliła się o duszę biednego, zamordowanego dzieciątka, o którym pisały niedawno gazety. Maleństwa zabitego przez bezdusznego zbrodniarza – niech Bóg wybaczy mu jego grzechy.

Nagły podmuch powietrza zgasił jedną świecę z zapalonych na ołtarzu u stóp krzyża, na którym Mesjasz wykrzywiał swoją twarz w błogosławionym męczeństwie.

Siedzący w tylnych ławkach mężczyzna wstał cicho i wyszedł w pogrążony w mrokach nocy Nowy York. Przed wyjściem zapalił papierosa. Potem zgasił zapałkę dmuchnięciem myśląc o modlącej się w kościele staruszce.

Głowa staruszki opadła na pierś. Ostatnie tchnienie opuściło schorowane płuca.

Mężczyzna poszedł dalej. Stracił przed chwilą coś bardzo cennego. Na więcej strat nie mógł sobie pozwolić. Musiał podjąć stosowne działania. Jeśli chciał zwyciężyć w tej wojnie, musiał wytoczyć najcięższą możliwą artylerię.


Rafael Jose Alvaro


Czułeś niepokój. Coś wisiało w powietrzu. Możliwe, że była to twoja paranoja. Możliwe, że zdolności wampira, którym się stałeś. Jednak przeczucie nadciągającej katastrofy nie opuszczało cię nawet na chwilę.

Czułeś się, jak zwierzę w klatce. W pewnym momencie złapałeś się na tym, że chodzisz od ściany do ściany.

W pewnym momencie twoje spojrzenie zatrzymało się na zainfekowanym laptopie. Kolejne niepowodzenie. Tamta tajemnicza strona czekała na odkrycie jej sekretu. Może to było ważne, może nie. Jeśli jednak jest tak ważne, zawsze pozostała ci opcja zapytania o dziewiątej wieczór tego, kto przy niej majstrował, o co chodzi z ta stroną.

Telefon zadzwonił niespodziewanie. Numer zastrzeżony. Wahałeś się tylko przez chwilę. Wszystko lepsze od siedzenia bezczynnie. Nawet wysłuchanie propozycji sprzedawcy polis ubezpieczeniowych, czy telemarketerów.

Głos, który usłyszałeś po drugiej stronie spowodował, że poczułeś uderzenie ciśnienia i ciepło rozlewające się po całym ciele.

- Mamy sobie sporo do wyjaśnienia, Alvaro – powiedział ktoś głosem Nasha Tarotha. – Bądź za pięć minut w lokalu przy wyjściu z metra na 128. I nie rozłączaj się, jeśli się zgodzisz. Chcę mieć pewność, że spotkamy się tylko my dwaj.

Wybrał dobre miejsce. O tej porze pełne ludzi. I faktycznie w zasięgu pięciu minut od twojego domu. To był fast – food z popularnej w okolicy sieci. Ludzie przewalali się tam całymi gromadami. Nikt na nic nie zwracał uwagi. Anonimowość w tłumie – paradoksalnie największa zaleta takiej metropolii jak Nowy York.

- Czekam na odpowiedź, detektywie – spokojny ton głosu Tarotha przypomniał ci, ból w piersi, kiedy zafundował ci rozległy zawał serca i skazał na funkcjonowanie, jako warzywo do końca materialnej egzystencji.


Terrence Baldrick, Patrick Cohen, Claire Goodman


Miejsce zbrodni pachniało krwią, a wy jak gończe psy ruszyliście tropem. Zebranie dowodów i ich szybka analiza to zawsze przyczynek do szybkiego ujęcia sprawców.
W tym przypadku były to trzy lub cztery osoby, z których jedna pozostawiła wyraźne odciski palców. Dziwne zachowanie - graniczące z debilizmem lub prowokacją.
Jeszcze w trakcie waszej krzątaniny przybył na miejsce szef marketu – niejaki David Ackerman – facet z brzuchem jak wieloryb i w poplamionej świeżymi wymiocinami koszulą.
Chwilę później mieliście już dossier zabitych pracowników feralnej zmiany.

Gary Burrel – lat 21, Tom Edwards – lat 23, Daniel Liner – lat 20, Seamus Murdoch – lat 22, TD Ones – afroamerykanin - lat 19, John Junior Sthinkles – lat 21, Robert Trinnor – lat 23, Olaf Stryverson – lat 29 – osoba z lekkim niedorozwojem intelektualnym, Jarred Nimbusha – kolejny afroamerykanin, lat 24 oraz najstarszy z nich, szef zmiany, Russel Kanvista – lat 32, rozwodnik, nieudacznik życiowy.
Z akt szybko wyłoniły się trzy typy ludzi pracujących na nocnej zmianie, jako wykładacze. Pierwsza grupa – dorabiający studenci, druga – ludzie z niskimi kwalifikacjami, trzecia – ludzie, którym nie chciało się szukać innej pracy.
Dziesięć najwyraźniej przypadkowych, nie powiązanych ze sobą osób. Osób, które zginęły z niewiadomych powodów. Kolejne ofiary w wojnie tych przerażających istot, które w swojej naiwności, chcieliście powstrzymać, czy coś więcej.

Strepsil zakończył konferencję prasową, na której z typowym dla siebie „gadulstwem” spławił pismaków. Przed marketem nadal utrzymano kordon policyjny. Dokładne zbadanie miejsca tak masowej zbrodni potrwa tutaj przynajmniej kilka godzin.

Jessica Kingston została umyta z krwi, którą wcześniej zabezpieczono do analizy, położona na łóżku i wywieziona z magazynu do szpitala dla weteranów, w których was hospitalizowano. Nawet te zabiegi nic nie dały. Żadnej, chociażby najmniejszej reakcji.

- Co ona tu, do kurwy nędzy, robiła – mruknął „Piguła” obserwując znikające nosze na kołach.

Potem przeniósł ciężki wzrok na was.

- Dobra. Od teraz zajmujecie się tylko tą sprawą, jasne. „Tarociarz” idzie w odstawkę, chyba że to jego dzieło. Dziesięć trupów, w tym synalek radnego Johna Sthinklesa. Faceta, który w zasadzie odpowiada za współprace resortu mundurowego z cywilnym w mieście.

Spojrzał na jakiegoś technika, który przechodził obok was robiąc pauzę.

- Goodman – ty, wraz z mundurowymi, zajmiesz się przesłuchaniami pracowników świadków. Do wieczora chcę mieć na biurku raporty z przeprowadzonych rozmów.

Westchnęłaś, bo zapowiadał się naprawdę długi i nudny dzień. Przesłuchania to nie było coś, co lubiłaś najbardziej. Szczególnie świadków. Co innego podejrzanych lub ujętych. Te lubiłaś znacznie bardziej.

- Baldrick – komendant spojrzał na ciebie. – Ty weźmiesz na warsztat analizę śladów i powiązań między nimi. Potrzebujesz specjalistów w jakiejś dziedzinie – mów. Dostaniesz ich.
Do wieczora chcę mieć raport z prawdopodobnym przebiegiem morderstwa, portrety sprawców, analizy ulicznych kamer, wszystko, co się uda. Bierz się do roboty.

- Cohen – ty miałeś zamiar dokończyć sekcję zwłok ostatniej układanki Tarociarza. Zrób to, a potem zajmij się tymi ofiarami. Zleć potrzebne analizy i zrób wszystko, co uważasz za stosowne. Jeśli potrzebujesz zespołu – wybierz ich sobie. Ja podpiszę stosowne świstki. Na wieczór ...

- Wiem, raport – powiedziałeś.

- Wiec, jeśli wszystko jasne, to zbierajcie się do pracy.

- A co z Kingston? – zapytała Claire wiedziona chyba kobiecą solidarnością.

- A co mam być – Piguła spojrzał spode łba. – Zajmie się nią Wydział Wewnętrzny.

Tak jak myśleliście. Nadal była w kręgu podejrzanych lub przynajmniej koronnym świadkiem.

- Jeszcze jedno. Dzisiaj przed południem detektyw Mac Davell i detektyw Mayfair wracają do pracy. Oboje mieli... lekką niedyspozycję. Więc będzie wam nieco łatwiej – popatrzył w stronę regałów, za którymi znaleziono ciała.

Wiedzieliście, o czym myśli. O dziesięciu ofiarach, zarżniętych niczym barany, najwyraźniej niestawiających oporu czwórce napastników, mimo że każdy z zabitych był młodym, nawykłym do ciężkiej pracy mężczyzną.

Potem wasz szef wzdrygnął się. Wyciągnął do was ręce i każdemu uścisnął dłoń.

- Powodzenia – powiedział głuchym głosem.
To był miły, aczkolwiek pozbawiony znaczenia gest.

Wasza trójka dobrze wiedziała, że za tym morderstwem stoją siły, których wasz szef nawet nie jest sobie w stanie wyobrazić. Jak na komendę odwróciliście głowy w stronę błyskających fleszy.

I wtedy usłyszeliście szept, który zdawało się, zabrzmiał wprost w waszych głowach.

- Ślady krwi prowadzą w stronę wieży. Tam znajdziecie rozwiązania.

Szept wybrzmiał. Zastąpiły go dźwięki komunikatów radiowych, rozmowy trzech ekip techników, które sprowadzono na miejsce i szum budzącego się do życia miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-03-2011 o 08:34.
Armiel jest offline