Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2011, 23:57   #85
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=NipqQ1Wy_Ng&feature=fvst[/media]
To był ciężki poranek. Poranek? Jasna cholera przecież był środek nocy...

Zegrek elektroniczny na nocnej szafce wskazywał na piątą rano. Zza okna sączyła się nieprzenikniona niepokojąca czerń. Wnikała do mieszkania niby nieproszony gość, rozpraszana jedynie bladym światłem wyświetlacza telefonu. Czułam niemal jak wyciąga po mnie swoje trupie zimne palce. W tej jednej chwili łatwo było uwierzyć, że jest tam coś jeszcze. Czai się za gęstą kurtyną nocy. Patrzy...

Strepsils przerwał połączenia a ja opadłam na fotel i tępo gapiłam się na opróżnioną butelkę tequili. Zło nie śpi, tak mawiają. Wobec tego i ja nie powinnam.
Kolejna zbrodnia. Kolejna teczka zalegająca na biurku.
Zimno mi się zrobiło. Myślałam, że to przez ten powiew optymizmu od bladego świtu ale powód tego był znacznie bardziej prozaiczny. Jakby nie patrzeć byłam rozebrana jak do rosołu a przez otwarte okno wpadały zimne zabłąkane powiewy wiatru.
Naskrobałam wiadomość do Alvaro. Taśma mi się urwała gdzieś w okolicy północy, kiedy naszła mnie ochota na kanapki. Szlag...

Nie byłam pewna czy jeszcze jestem nawalona czy dopada mnie już uciążliwy kac. Musiałam się rozruszać. Wypocić z siebie alkohol. Poświęciłam kwadrans na ćwiczenia. Podciągałam się na drążku, wyciskałam pompki a nawet przebiegłam się po bieżni. Na koniec wlałam w siebie szklankę wody i wzięłam prędki prysznic. Musiało wystarczyć.

Pierwsza wiadomość jaką podesłał mi Alvaro nawet specjalnie mną nie wstrząsnęła. Zezwałam się w myślach od łatwej lafiryndy i kilkakrotnie, niby mantrę, powtarzałam swoją życiową zasadę “nigdy nie bzykaj się z kolegą z pracy”. Druga wiadomość przyszła kiedy zaczynałam odczuwać już do siebie poważną niechęć. Jednak fałszywy alarm. Żartował sobie. A mnie to nawet nie przyszło do głowy.
Jasna cholera, kamień spadł mi z serca. Nie dlatego, że myśl o pieprzeniu się z Alvaro była mi tak bardzo niemiła. Ale nie lubiłam komplikować sobie zawodowych relacji. Poza tym przez moją sypialnie żaden mężczyzna nie przewijał się więcej niż jeden raz i nie byłam pewna czy Alvaro byłby tym usatysfakcjonowany.


Już dawno zdałam sobie sprawę, że nie nadaję się do żadnych związków. Byłam wybrakowana. Zimna. Więcej romantyzmu ode mnie miewały w sobie kije od szczotki. Dlatego nie sypiałam nigdy z facetami, których zdążyłam polubić. A jego chyba polubiłam. To kolejny argument za tym żeby trzymać się od niego z daleka.

* * *

Słuchałam Strepsilsa jednym uchem. Nie mogłam przestać myśleć o Kingston. O jej pustych nieobecnych oczach. Kiedy szef oddalił się pozostawiając nas samym sobie omiotłam wzrokiem magazyn. Wokoło kręcił się tabun techników i mundurowych, dalej, przy wejściu kłębiło się niemało cywili, prawdopodobnie pracowników porannej zmiany.
- Hej! - ryknęłam na najbliższego krawężnika jakby co najmniej był współwinny morderstw. - Wypieprzyć świadków z magazynu, i to już! Znajdź im jakieś miejsce w części biurowej, a jeśli ktoś z nich zadeptał ślady to osobiście za to bekniesz chłopczyku.
Od rana miałam ochotę na kimś się wyładować i nieszczęśliwie padło na niego.
- Tak jest - powiedział mierząc cię złym spojrzeniem spode łba. Po kilku minutach mialam już pokój, spokojny i cichy. Był tam komputer i dokumentacja handlowa, której mogłam potrzebować.

* * *
Sprawa Jess ewidentnie nie dawała mi spokoju. Nie mogłam się nawet zmusić aby podejść do Kingston i zdobyć się na jakiś ludzki współczujący odruch. Cohen miał rację. Jessici tam nie było. Przez jej ciało przelewało się nie więcej życia niż przez zasadzone na grządce warzywo. Poczułam ból wbijanych w skórę paznokci. Nawet nie wiem kiedy dłonie zacisnęłam w pięści. Wewnątrz, tuż pod skórą, rósł jakiś irracjonalny sprzeciw.

Na miejscu zbrodni rozdzieliśmy się według przydziału Strepsilsa i każdy zajął się swoją robotą. Szybko odnalazłam jednak Baldricka i Cohena i zaciągnęłam w ustronne miejsce marketu, gdzieś pomiędzy zawalone towarami półki z dala od zgiełku i tłumów funkcjonariuszy.

- Co z Jess? - od razu przeszłam da sedna. - Może jest tutaj jej ciało ale w środku jest puste. Ona tam została, prawda? Po tamtej stronie?
Nerwowym ruchem odgarnęłam włosy z czoła.

- Uważam, że powinniśmy po nią wrócić. Może to zakrawa na szaleństwo ale jesteśmy glinami a gliny nie zostawiają za sobą jednego ze swoich. Skoro raz udało nam się otworzyć tą pieprzoną bramę to powinno udać się znowu. Trzeba tylko zadbać żebyśmy świadomie przeszli granicę, w pełnym składzie. A później musimy ją odszukać i sprowadzić z powrotem.

- I co wtedy? - spytał lekko poirytowany Baldrick. - Młoda nie widziałaś jeszcze jak wyglądają miejsca, do których ona mogła się przenieść. - Spojrzał na nią twardo. - I masz rację to szaleństwo. Na razie nasze główne zadanie to: Nie skończyć jak Jess. - Uspokoił się nieco i rzekł na koniec - Jeszcze za wcześnie żebyśmy się tam sami pchali.

- Za wcześnie? - skrzywiłam usta i wycelowała palec w kierunku magazynu. - Do kurwy nędzy, idź przyjrzeć się Kingston! Ja mam raczej obawy czy nie jest już za późno.
Odetchnęłam kilkakrotnie pozwalając by gniew ze mnie uleciał i posłałam Cohenowi proszące spojrzenie.
- Patricku... Będziesz mógł spać spokojnie wiedząc, że nie zrobiliśmy nic żeby ją stamtąd wyciągnąć?

- Łapiesz go na takie pytanie? Miałem cię za bystrzejszą - wtrącił szybko Terrence. - Nie chodzi o to czy chcemy ją wyciągnąć czy nie, pytanie brzmi czy mamy do tego środki? Jak sądzisz Goodman, mamy?

- Sądzę, że dopóki trzymamy się razem mamy szansę ją stamtąd wyciągnąć - odparłam wymijająco i postąpiła kilka kroków na przód. Natura nie poskąpiła mi wzrostu więc patrzyłam Baldrickowi prosto w oczy i teraz niemal stykaliśmy się nosami. - Tu nie chodzi o środki Baldrick. Tu chodzi o partnerstwo i zaufanie. Jesteśmy jej to winni - mimowolnie podniosłam głos. Cholera, tak łatwo traciłam nad sobą panowanie... - Jesteś teraz moim partnerem, tak? Partnerzy powinni ochraniać nawzajem swoje dupy. Skoro nie zrobisz tego dla Kingston prawdopodobnie nie zrobiłbyś tego również dla mnie. Jak mam ci więc ufać Terry? A skoro nie mogę ci ufać to jak mam kurwa z tobą pracować?

- Masz rację - powiedział i uspokoił się - Przepraszam, ostatnio dzieje się tak wiele, że chyba sam zaczynam szaleć. - Skrzywił się jakby zmieszany swoim zachowaniem. - Na szczęście jesteś ty, Dziewica Orleańska Wydziału Specjalnego, która wszystkich potrafi oświecić. Dzięki, nawróciłaś mnie. Teraz na stos.

- Daruj sobie sarkazm - odsunęłam się od niego i oparłam plecami o przeciwległą ścianę. Bardziej sobie ufałam kiedy dzielił nas teraz stosowny dystans. - Nie jestem święta Terry. Ale mam kilka zasad, których się trzymam. Tobie też by się parę przydało...
Usiadłam na podłodze jakby ciężar tej rozmowy przygniótł mnie niespodziewanie. Baldrick miał swoje racje a ja działałam jak zwykle impulsywnie, możliwe też że mało racjonalnie. Ale nie mogłam zdobyć się na chłodny osąd kiedy Jess siedziała za ścianą, z tępym wzrokiem i śliną cieknącą z ust. Każdy z nas mógł być na jej miejscu.
- Cohen?

Wbiłam wzrok w milczącego dotychczas detektywa. Miałam nadzieję, że on będzie w stanie przerwać ten impas.

- Myślę. - Zero agresji, zero pretensji, zero zniecierpliwienia, zero śladów jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego. Czysta informacja. Ponownie odezwał się dopiero po kolejnej dłuższej chwili ciszy - Znacie moją opowieść. Jess nie jest pierwszą osobą, która z mojego powodu wylądowała uwięziona w Metropolis. Gdy przekroczę granice tego Miasta w sposób trwały, z którego nie wyrwie mnie poranna pobudka, będę miał trzy cele, bez zrealizowania których go nie opuszczę: Jess, Natashę Kalinsky i Wieżę. - znów zamilkł na chwilę starając się ubrać w słowa swoje myśli - Nasze zobowiązanie wobec przyjaciółki nie może nam też przesłonić zobowiązania wobec tej dziesiątki - wskazał głową wnętrze hali - a także czwórki zabitych dzieciaków. Wiem, że musimy coś zrobić w sprawie Jess, ale nie chcę, żebyśmy zrobili cokolwiek byle poczuć się lepiej i mieć czyste sumienie. To tak nie działa.

Wyciągnął z kieszeni jakieś tabletki, nasypał na dłoń cztery i przełknął bez popijania.

- Metropolis to nie jest po prostu duże, niebezpieczne miasto. To wszystkie miasta świata, które były są i będą, istniejące jednocześnie w jednej przestrzeni. I coś więcej, czego nadal nie rozumiem. Pomijając całą metafizykę to niewyobrażalnie wielki obszar do przeszukania jak na siły przerobowe naszej grupki. Musimy mieć plan. Ochłońmy, pomyślmy, zróbmy o co nas prosił Strepsils, po wywiązaniu się z naszego obowiązku wobec rodzin ofiar spotkamy się u mnie, podzielimy pomysłami i podejmiemy optymalne działania, by wywiązać się z obowiązku wobec przyjaciółki.

* * *
Wyszłam. Może zbyt ostentacyjnie. Może trzasnęłam drzwiami zbyt wymownie. Nie wiem.

- Może chce pani zimnej coli? - zagaił mundurowy. - Na magazynie tego mają mnóstwo.
- Przynieś mi kawę funkcjonariuszu - wypluwałam z siebie słowa bez cienia emocji. - A najlepiej od razu dwie,
Nim zajęłam biuro tutejszego kierownika zatrzymałam się na korytarzu, gdzie stłoczeni niczym sardynki w puszce gnietli się cywile. A dokładniej dwudziestu trzech. Szykował się ciężki poranek.
- Kto znalazł ciała? - zapytałam.
- Latynoski pakowacz, dwóch magazynierów i ochroniarz, tamten murz... afroamerykanin - wskazał cele po przyniesieniu kawy.
- Były jakieś ślady włamania? - ciągnęłam odbierając oba kubki naraz od mundurowego. - Jak się w ogóle nazywasz? Zorganizuj od technicznych kamerę albo chociaż dyktafon i wezwij najpierw tą czwórkę. Pojedynczo. Siądziesz ze mną i od razu spisuj streszczenie raportu z zeznań świadków. Szef chce go dostać kurewsko szybko. Ty będziesz dzielnie skrobał a ja na koniec podpisze i zgarnę laury. Każdego z nich później spiszesz, zgarniesz odciski i sprawdzisz w bazie czy nie był notowany. Ale po kolei. Były te ślady włamania czy nie?
- Simon Voltheim - odpowiedział policjant patrząc na mnie nieco przychylniej. - I zaraz zajmę sie wszystkim …. Zabójcy weszli wejściem bezpośrednio do magazynów. Nie było sladów włamania. Jeden z detektywów waszego wydziału, nie wiem który, wysnuł nawet przypuszczenie, że może któraś z ofiar go wypuściła albo kogoś ze zmiany brakuje. Co do skrobaniny, nie ma sprawy, pani detektyw. Niech pani sobie zgarnia laury. Byle by się pani potem łaskawie ode mnie odpieprzyła i będę zadowolony.
Ostatnie słowa złagodził nieco uśmiechem.
- Zaraz wezmę kolegę do pomocy, Zrobi listę świadków i przyniesie ich akta z działu kadr. Ja zajmę się odciskami i sprawdzeniem ich konfliktu z prawem. Ofiar też?
- Tym zajmiemy się po sekcji. Cohen gotów mnie zabić, że kazałam tykać jego trupy.
- Aha. Szef marketu pytał jakis czas temu, czy mógłby zeznawać jako pierwszy, bo musi potem złożyć raport swoim właścicielom. To sklep na zasadach franczyzy.
- Niech będzie. Pójdzie na pierwszy ogień.
Po kwadransie do ciasnego biura wprowadzono Davida Ackermana, kierownika dyskontu. Zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu i podejrzliwie łypał na wycelowane w niego oko kamery.
- Proszę mi powiedzieć o jakich porach następuje wymiana kadr?
Dało się wyczuć jego zdenerwowanie. Pocił się jak prosie, które miało trafić pod rzeźniczy nóż. Jego mowa ciała była chaotyczna i zdradzała głęboki, podskórny lęk. Nie podejrzewałam, że ma coś do ukrycia, chyba że przed Urzędem Skarbowym lub Inspekcją Pracy. Raczej ta masakra doprowadziła go na skraj histerii. Cały aż się trząsł. Na co dzień musiał być aroganckm facetem z syndromem zadartego nosa, pyszniącym się swoją rolą szefa, miłościwie nam panującego między sklepowymi regałami. Zapewne po studiach, z kasą i dobrym samochodem będącym przedłużeniem jego męskości. Typ wrednego karieroiwcza, za głupiego na poważną korporację, lecz na tyle bystrego by zarządzać dużym sklepem. Mimo to w tej chwili znaczenie stracił na pewności siebie, w drogim pomiętym garniturze ozdobionym wielką plamą po rzygowinach, którą niezdarnie starał się sprać i jeszcze na dobre nie wyschła.

- Zmiana wieczorowa przychodzi o 10.30- głos mu się łamał. - Zmiana dzienna o 5.30 rano.
- Co w ogóle robi tutaj w nocy dziesięć osób? Aha, i kto dysponuje kluczami do drzwi wejściowych i do pomieszczenia monitoringu.
- Dziesięć? Jest ich dwanaście. Przynajmniej było. Zazwyczaj kilku wykładaczy, teraz było więcejo dostawie i ochrona. Kluczami do całości obiektu dysponuje kierownictwo oraz ochrona. Zapasowy komplet jest w dyżurce.
- Proszę mi powiedzieć kto jest właściecielem tej lokalnej jednostki? I od kogo wykupujecie prawo franczyzny? - Goodman nie sądziła by miało to jakiś związek ze sprawą ale lubiła mieć szerokie pole widzenia.
- To sklep sieci K-Mark. Właścielem jest prezes Justin Donnovan, chyba. Ale na terenie naszego stanu to głównym dyrektorem jest David Entroop. Przyjaźnimy się ze sobą.
- Mogę prosić o listę dwunastu pracowników wczorajszej nocnej zmiany?
Z zestawem teczek i zdjęć pofatygowałam się na powrót dna miejsce kaźni gdzie porównywałam zdjęcia z formularzy z zastygłymi, martwymi twarzami denatów. Skoro brakowało dwójki można było pdejrzewać, że maczali oni palce w morderstwie. Zapewne sprawców było więcej, może wpuścili ich do środka. Ewentualnie zostali uprowadzeni, ale ta teoria średnio się lepiła z obrazem masakry. Skoro zaszlachtowano dziesięć osób to dlaczego nie dwanaście? Jeśli chodziłoby o okup zdecydowanie lepszym kandydatem byłby bogaty synalek. No chyba, że dwójkę zachowali sobie na później. Tylko po co? Nie, nie - pomyślałam odgarniając włosy z czoła. - Musieli być współwinni,

Okazało się szybko, że dwójka brakujących osób z nocnej zmiany to ochroniarze, niejaki Franco Rivierra i Richard Quterr. Podnajmowani z firmy ochroniarskiej Wulf Security gdzie pracowali od przeszło pół roku. Bez problemów mogli oni wpuścić swoich pomagierów a na koniec wynieść taśmy z monitoringu.
Przejrzałam ich teczki pracownicze i natychmiast posłałam dwie jednostki pod ich adresy domowe. Jeśli będą mieli trochę szczęścia to może uda się ich jeszcze dopaść lub chociaż potwierdzić przypuszczenia co do winy.
Po jakimś czasie dostałam wiadomość, że jeden z odcisków palców znaleziony w łazience, gdzie ktoś naprędce zmywał krew, należy do Richarda Quettera. Teoria zaczynała się potwierdzać.

* * *

Zdążyłam dojechać na komendę i rzucić swój raport na biurko Strepsilsa. Machnęłam podpis pod wypocinami Voltheima kiedy rozległ się dźwięk komórki. Zerknęłam na wyświetlacz.

“Wiem gdzie jest JESS. Badzcie za 40 min na rogu Haston i 14tej, niedaleko szpitala Św. Magdaleny”

Złapałam kurtkę wiszącą na oparciu krzesła i wybiegłam na zewnątrz. Byłam ciekawa czy Cohen i Baldrick równie entuzjastycznie odpowiedzą na apel Silenta. Po niedawnej rozmowie miałam co do tego pewne wątpliwości.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 14-03-2011 o 08:45.
liliel jest offline