Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2011, 15:21   #2
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Powiedz mi Vert. Od ilu lat już się znamy, co?
Wysoki, chudy jak grochowa tyczka mężczyzna odwrócił się nerwowo w stronę okna zamkniętej do klientów izby karczemnej, jakby pytanie w ogóle nie zostało skierowane do niego. Odziany w modną, szkarłatną delię podbitą sobolimi grzbietami podkreślającymi niemały dostatek, był typowym nowobogackim kupcem z Waterdeep. Siedzący przy potężnym stole naprzeciwko niego Liam nawet nie udawał, że czeka na odpowiedź. I tak jednak pozwolił by milczenie przeciągnęło się nieprzyjemnie, popijając w tym czasie tutejszego portera.
- No przecież, że od dawna – rzekł w końcu ocierając usta rękawem - Masz jedną z najsprawniej kursujących flot handlowych. Owszem, nie największą, ale można spokojnie rzec, że najbardziej rzetelną i sięgająca w najodleglejsze miejsca. A jednak mówisz mi, że tak po prostu zrezygnowałeś ze szlaków z Khaldonią, która zaopatruje cię w znacznie więcej niż tylko te przerośnięte jagody. I to z jakiej przyczyny? Bo wzrasta szelężne na owoce fermentujące?
Nie musiał dodawać już, że wciskanie takiej ciemnoty jest nieprzyzwoite. Zaczerwieniona, pociągła twarz Vertora mówiła sama za siebie. Kupiec zdecydowanie mógł się wysilić na lepszą wymówkę skoro go tak sentymenty gryzły na myśl o postawieniu sprawy jasno.
- Rozumiem, że masz związane ręce i się nie dogadamy. Przynajmniej tym razem. Ale mógłbyś od razu powiedzieć – uniósł brew i uważnie przyjrzał się twarzy kupca -, że opchnąłeś całą transzę Butterbrickom, a na następne podpisałeś z nimi umową.
Tym razem kupiec szybko odwzajemnił spojrzenie, a powieka przy tym nawet mu nie drgnęła. Po chwili jednak westchnął i zwrócił się do Liama pojednawczym i zmęczonym nieco głosem. W końcu nawet niewygodnego klienta nie należało do siebie zrażać.
- A nie możesz po prostu skończyć rozważań na tym, że nie mam i mieć nie będę dla ciebie tych owoców przez najbliższy czas?
Liam uśmiechnął się i ponownie sięgnął po kufel.
- Dobrze zatem. Pomówmy o bakaliach i korze cynamonowca – odparł ku uciesze handlarza – Ale jeszcze wracając… Ot, czysta ciekawość. Wysoko nas przepłacili?
Vertor nabrał powietrza w usta jakby miał pęknąć, ale tylko pokręcił z rezygnacją głową.
- Trzy procent Liam. Gdybyś przyszedł ze dwie godziny wcześniej…
- Nie ma sprawy Vert.


Pięć pint piwa później opuszczał „Motylka i Wieprza” w dobrym dość humorze. Widok przesuwającego się po widnokręgu słońca co prawda uświadomił mu fakt postępującego spóźnienia, ale sprawa zaopatrzenia nie była jeszcze całkiem zamknięta. Lista dostaw została w większości sfinalizowana, ale brakowało nadal tych jagód Malwiny. Uparta Niziołka pewnie jak zwykle miała rację twierdząc, że żadne inne się nie nadają, ale on za cholerę nigdy nie mógł wyczuć różnicy pomiędzy khaldonkami, a zwykłą borówką. Nie mówiąc już o odróżnieniu ich po wyglądzie. Wątpił, by ktoś poza nią, mógł. Różnica objawiała się dopiero w dżemie. Tak czy inaczej jednak, w Waterdeep sformułowanie „nie da się” nie miało w praktyce zastosowania. I choć Vertor Katner był rzeczywiście jedynym dostawcą felernego owocu, dróg wiodących do celu było zawsze wiele. A w tym przypadku nawet jeszcze więcej, bo przeciwko Butterbrickom można było z czystym sumieniem pogrywać brzydko. Bracia-piekarze już kilka razy chcieli podkupić cukiernię Malwiny. To znowuż siłą, to perswazją, to po prostu pieniądzem. Za każdym razem bezskutecznie gdyż próby te albo spotykały się z kategorycznym „nie” niziołki, albo z jego ulubionym kastetem. Butterbrickowie najwyraźniej jednak sądzili, że tym razem kilka podprowadzonych z kuchni przepisów mogło coś zmienić.
- Hiko! – zawołał na młodego Niziołka, który pomagał w kwestiach organizacyjnych funkcjonowania cukierni. Lubił go wołać. Pracowity i nad wyraz zaradny Niziołek nigdy nie wiedział, czy Liam go wzywa, czy po prostu czka, ale i tak zawsze się pojawiał – Wrócisz się do Gordaka i kupisz u niego dwadzieścia korców brusznicy tethyrskiej. Tylko na cito. Pojedziesz z tym do portowej odprawy celnej gdzie zapewne czekają jeszcze na zważenie nasze khaldonki. Na miejscu już twoja w tym głowa, by podmienić towar, rozumiesz?
Niziołek uśmiechnął się chytrze i energicznie pokiwał głową. Liam zaś odprawiwszy go, lekko chwiejnym krokiem ruszył przez Plac Trzech Teatrów w stronę cukierni Malwiny.

***

Minął zrzędliwego jak zawsze ochroniarza i wszedł do cukierni. Ciepły powiew ciastek i kruchych wypieków niemal nachalnie wdarł się do jego nozdrzy. Zmarszczył brwi. Zapachy... Przez te cholerne zapachy jak nic rozpasie się tu do granic przyzwoitości. Już teraz brzuch mu rósł. Zaś Malwina oczywiście w całej swej halflińskiej naiwności, zrzucała winę na spożywany przez niego alkohol. A jak ona sobie niby wyobrażała prowadzenie interesów? Przy koktajlu truskawkowym??
Skinąwszy jednemu z kuchcików ruszył na zaplecze potykając się przy tym o wystający przy szynkwasie próg. Wkładając w to pewną dozę wysiłku mentalnego, odzyskał równowagę, odetchnął kilka razy skupiając krążące wokół źle połączonej podłogi chaotyczne myśli i otworzył drzwi.

Pani Elana i Malwina były już oczywiście na miejscu. Mrugnął okiem na powitanie do filigranowej cukierniczki, na której twarzy mimo uśmiechu malowało się coś na kształt srogiego upomnienia za spóźnienie. Choć już bez piekarskiego fartucha, nadal nosiła gęste znamiona mąki i surowego ciasta na swojej sukience. Jak ją znał to za nic nie zrozumie, że za te dwadzieścia minut spóźnienia, kupiła po okazyjnej cenie tyleż samo korców khalmishańskiej borówki.
Skrył dłonią czknięcie i przerzucił wzrok na Panią Elanę i... no właśnie. Jak się okazało nie było to spotkanie w wąskim kameralnym gronie.

Ciekawym spojrzeniem obrzucił dwójkę, której znikąd nie mógł skojarzyć. Nie wyglądali ani na klientów Malwiny, ani na jej niewesołych znajomków z cechu. Zapewne więc ktoś od Pani Elany. Rapier przypięty u pasa mężczyzny i soczyście ściśnięte przez gorset wyeksponowane piersi kobiety pomiędzy którymi spoczywał medalion Sune, nasuwały kilka skojarzeń co do stosowanych przez tę dwójkę sposobów na życie. Białe sznurki, za którymi spoczywał medalion zdawały się być tak napięte, że niemal słyszał jak trzeszczą...

Wziąwszy jedno z mniej chybotliwych krzeseł usiadł na uboczu czekając na rozwój wydarzeń. Wolał pozostać na ostatnim planie. I tak z jego niemałą posturą było to cokolwiek trudne.

Propozycje pracy Pani Elany zawsze traktował jak jedne z tych „nie-do-odrzucenia”. Nie dlatego, że odrzucenie wiązało się z jakimiś straszliwymi konsekwencjami. Po prostu ta bardzo specyficzna, okaleczona kobieta miała w sobie coś takiego, że Liam nie wyobrażał sobie, że można jej tak zwyczajnie odmówić. Po prostu z zasady. Propozycje te jednak zwykle sprowadzały się do znacznie prostszych czynności jak choćby przypilnowanie przeniesienia artefaktu, czy przesunięcie szafy, na którą zrzęda Holden nie miał już siły. Gdy jednak padły słowa o wrogu miasta i wręcz jej osobistym, odruchowo rzucił okiem na okiennice wychodzące na ciemną uliczkę z tyłu cukierni. Siedzący na parapecie kot odpowiedział mu wzrokiem mówiącym „Spokojnie gamoniu. Nikt nie podsłuchuje. Myślałeś, że ja tu tylko na kremówki przyszedłem?”. Zaripostował kotu groźną miną, ale w duchu też sobie przyznał, że kto jak kto, ale Pani Elana zawsze wie co robi i z czym do kogo przychodzi.
Pozostawało więc podjąć w spokoju dość prostą decyzję. „Dość”, a nie „bardzo”, bo nie był pewien co Malwina będzie chciała postanowić w sprawie cukierni. Wszak jej umiejętności i znajomości w lokalnym cechu byłyby bardzo przydatne, no ale... cukiernia byłaby bez jej opieki przez jakiś czas. No nic. Dogadają to jeszcze.
- Jeśli to twój wróg Pani Elano - rzekł po chwili - i ukrywa się w Waterdeep, a ty Pani uważasz, że - obrzucił zebranych niepewnym ruchem głowy - jesteśmy odpowiednimi osobami do tego zdania, to oczywiście zostanie on odnaleziony. Tylko im więcej będziemy wiedzieć, tym rychlej powinno nam pójść. Ot, choćby gdzie go widziano, czym się zajmuje, kto go znał bliżej niż z imienia, czy miasto również go ściga i czy... wie, że będzie ścigany.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 14-03-2011 o 15:39.
Marrrt jest offline