Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2011, 10:03   #91
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Clause Grand

Nadzorca prowadził przez ruiny z niezachwianą pewnością siebie. Wyprzedził cię, po twojej demonstracji. Jego niemal dziewczęce oblicze zdradzało pogardę dla twojej osoby. Tylko oczy Nadzorcy pozostały tak samo nieludzkie – zimne i krwawe, jak zamrożone krople krwi wsadzone w głębię oczodołów.

Pierwsze drgawki złapały cię w okolicach ulic, których ściany obwieszone były drutem kolczastym, na którym gniły ludzkie i zwierzęce szczątki. Poczułeś się tak, jakby ktoś dał ci kopniaka w żołądek. Czubem buta okutym stalową blachą.
Takiego bólu nie mogłeś zignorować. Zgiąłeś się w pół, znów zwracając z siebie ów czarny, bagnisty szlam.
Nadzorca przyglądał się twojej słabości z tym samym wyrazem twarzy, co wcześniej. Ale czułeś, że sprawia mu przyjemność obserwowanie twoich cierpień.

Ruszyliście w dalszą drogę.

Kolejny atak dopadł cię, gdy wędrowaliście przez zrujnowane podwórze, na którym mieszkały jakieś pokręcone istoty wyglądające jak przerośnięte insekty złączone z ciałami dzieci. Owe potworki zasiedlały namioty zrobione z ludzkiej skóry i patrzyły na ciebie fasetowymi oczami wydając z ust dziwaczne brzęczenie. Nie miały zębów, jedynie jakieś przypominające szczęki krewetek wyrostki.

Atak, który dopadł cię na tym podwórzu, był zdecydowanie silniejszy. W zasadzie poczułeś się tak, jakby ktoś pod ciśnieniem wtłaczał ci do ciała stężony kwas siarkowy. Miałeś tylko tyle sił by upaść i wyć się z bólu. To zaciekawiło dzieci – potworki, bo wylazły chyba z każdej pieprzonej dziury i przyglądały ci się tymi owadzimi, czarnymi jak onyksy, ślepiami.
Nadzorca wydał im jakieś polecenia, a potworki rozbiegły się w gorączkowym popłochu.

- Tak kończy się głodowanie – powiedział Nadzorca. – Żaden Legionista nie przetrwa długo bez Pokarmu. Musisz zrozumieć, że ....

Dalszych jego słów nie słyszałeś. Kolejny atak był tak silny, ze straciłeś świadomość.

* * *

Odzyskałeś ją czując, że wisisz nad ziemią. Do twojej twarzy przylegała maska, z której wyrastała przeźroczysta rura. Najwyraźniej wtłoczono ci ów Pokarm, o którym wspominał nadzorca.

Ktoś musiał cię obserwować, bo kiedy tylko poruszyłeś się, łańcuchy opadły w dół i znalazłeś się na twardej, przypominającej beton, podłodze.

Jakieś silne ręce podniosły cię z ziemi. Było ich dwóch. W długich płaszczach i z maskami, jakie i ty nosiłeś.

- Więc tak wygląda ten niepokorny Legionista – delikatny, dziewczęcy głosik, który usłyszałeś, pasował do tego pomieszczenia, jak drogie perfumy do taniej mordowni.

Uniosłeś głowę i spojrzałeś na nią.

Mogła mieć góra dziesięć lat. Dziewczynka miała całe białe oczy, jak osoba niewidoma, lecz wiedziałeś, że widzi.

- Co masz na swoje usprawiedliwienie, X-635 – zapytała melodyjnym, idealnie pasującym do dziewczęcej wyliczanki głosikiem.

Spojrzała na ciebie tymi straszliwymi oczami. Nie były ślepe. W samym środku bieli zobaczyłeś dwie czarne źrenice, zimne, jak oczy żmij.

Na jej znak dwaj Legioniści puścili cię. Z trudem, bo z trudem, ale utrzymałeś się na nogach.



Terrence Baldrick, Patrick Cohen, Claire Goodman, Rafael Jose Alvaro


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UkYyZSQWgw4&feature=related[/MEDIA]


Szpital Świętej Magdaleny. Jeden z najstarszych w mieście. Jeden z tych, które już dawno temu powinny zostać zamknięte, lecz zawsze pozostawał problem, gdzie wtedy będą leczyć się biedni i bezdomni. W końcu Stany Zjednoczone Ameryki to wielkie marzenie dla milionów ludzi na całym świecie. Mekka demokracji. Miejsce pielgrzymek za pracą.
Nie zawsze jednak Ziemia Obiecana wygląda tak, jak sobie to wymarzą ludzie. I wtedy trafia się do dzielnic przyczep lub baraków, do przytułków lub w miejskie kanały. Działa się na granicy prawa, ledwie wiążąc koniec z końcem.

Okolica wokół samego szpitala wyglądała szpetnie. Nawet śnieg nie potrafił skryć tej szpetoty. Budynki wokół wyglądały na krawędzi ruiny, sklepy oferowały towary za centy – często znoszoną i przechodzoną odzież. Z każdego zaułka wiało nędzą, rozpaczą i straconymi złudzeniami.

Spotkaliście się w umówionym miejscu, mniej więcej o tej samej porze. Ostatni przyszedł Alvaro, nieco spóźniony, targając z wysiłkiem trzy wielkie, turystyczne torby. Podszedł do was z przepraszającym wyrazem twarzy i ostrożnie zrzucił toboły na kawałku rozdeptanego chodnika. Tuż obok walającego się plastikowego PETa i wielkiej, psiej kupy.

Obok was przejechał wóz policyjny. Zwolnił. Widzieliście podejrzliwą twarz funkcjonariusza, który obserwował was z bocznego siedzenia. Mogło to faktycznie budzić podejrzenia. Czwórka dość dobrze – w porównaniu do mieszkańców dzielnicy – ubranych ludzi z wielkimi torbami w chwilę po dwunastej. Odpuścił chyba tylko, dlatego że z uliczki obok wyszedł jakiś Azjata tachając podobną torbę. Przeszedł koło was rzucając wam nieprzyjazne spojrzenie, po czym zniknął w kolejnej alejce. Wszystko było jasne. Niedaleko działał pchli targ.

Powiał zimny wiatr niosąc z sobą śnieg. Cohen, Baldrick i Goodman zerknęli na „Silenta”. To o ich tutaj sprowadził. To on miał jakieś informację. To do niego należało wprowadzić resztę w szczegóły.

Od strony Szpitala Świętej Magdaleny dało się słyszeć sygnał karetki pogotowia i zza odrapanego rogu budynku wyjechała stara, zdemolowana i wysłużona karetka. Jej kierowca lekceważył przechodniów ochlapując ich breją zalegającą na ulicach. Obryzgani zimnym błotem ludzie wygrażali za mknącą karetką pięściami, ktoś nawet cisnął kamieniem. Jednak samochód brał już kolejny zakręt o mało nie taranując dwóch samochodów. Jeden z nich zdołał wyhamować, ale kierowca drugiego wpadł w poślizg i walnął w tył pierwszego auta.
Mijający was patrol włączył sygnał świetlny i zawrócił, kierując się w stronę stłuczki.
Dzień, jak co dzień, na ulicach Nowego Yorku.

I wtedy zobaczyliście go. Wielkiego tłustego szczura, który siedział na śmietniku w pobliżu zakrętu. Gryzoń strzygł wąsami i wpatrywał się w was z niepokojącym złudzeniem inteligencji w paciorkowatych ślepkach. To było śmieszne, ale wyglądało to tak, jakby szczur was obserwował.

Ostry rap dudniący z wnętrza wysłużonego forda wyrwał was z tych dziwacznych rozmyślań. Najwyraźniej w samochodzie siedzieli jacyś wielbiciele rapu. Ford minął was rozbryzgując wodę z kałuży. Na szczęście staliście na tyle daleko, że nikt nie ucierpiał.

Odwróciliście się w stronę śmietnika. Szczur nadal tam był.
 
Armiel jest offline