Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2011, 13:34   #81
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Finał.
Przyjemny uścisk w okolicy gardła. Jak wtedy kiedy ruszała na łowy w towarzystwie noża myśliwskiego, plastikowej taśmy, piły rzeźniczej i zwoju worków na śmieci.

Jill rozsiadła się spokojnie po przeciwnej stronie biurka i nieśpiesznie wsuwała kule w bębenek rewolweru. Lechner albo miał jaja jak granaty albo przybrał dobrą minę do złej gry. Poczynania Jill nie robiły na nim najmniejszego wrażenia.
- Simon jest twoim synem? - przerwała w końcu ciszę. - Z ciekawości pytam.

- Kto pani to powiedział? Simon? – Coś zadrgało na jego twarzy. Był wyraźnie zaskoczony. Nerwowo otworzył papierośnicę, w której więźniarka dostrzegła srebrną dolarówkę, po czym podsunął ją przed siebie. – Proszę się częstować.
Jill wzięła papierosa i poczekała aż jej odpali.
- Twoja szczęśliwa jednodolarówka, prawda?

Oczy doktora zrobiły się jeszcze większe i bardziej okrągłe, usta otworzyły się tępo. Nie bardzo wiedział co powiedzieć. Wyglądało jakby szukał w pamięci wskazówek, które mogły naprowadzić Jill do takich wniosków. I chyba żadnej nie znalazł.
- Skąd do cholery to wiesz? – wypalił wreszcie mocno podenerwowany. Pierwszy raz pozwolił sobie na okazanie emocji, choć niekoniecznie wróżyło to dobrze jego rozmówczyni.

- Ekhm, proszę wybaczyć mi chwilowy brak manier - momentalnie zapanował nad narastającą agresją. - O pewnych rzeczach lepiej nie wiedzieć dla własnego bezpieczeństwa. Jest pani, muszę przyznać, intrygującą pacjentką. Od początku wiedziałem, że uda się pani do mnie dotrzeć.
- Wiem to i owo. O twoim obłąkanym synku również. – Jill roześmiała się żywo widząc konsternację Lechnera. - Ktoś mi o tym opowiedział. Coś wymyśliłeś, o tak. Ponoć większość genialnych wynalazków jest dziełem przypadku. Twoje serum działa gównianie. To znaczy biorąc pod uwagę założenie i fakt, że miało wyhodować nam... sumienie – ostatnie słowo wypowiedziała z kpiną i rozbawieniem. - No ale twoja praca dała inne owoce. Otworzyła nas na coś... Na drugą stronę. Grzeją ci już przytulną cele w piekle, wiesz? Mnie zresztą również. Chciałabym więc powiedzieć ci do widzenia, ale do zobaczenia będzie bardziej na miejscu.
- Cóż, muszę przyznać, że sumienie wymaga jeszcze kilku poprawek, ale sądzę, że za kilka miesięcy osiągniemy sukces. A co do piekła to owszem, domyślam się, że czeka tam dla mnie specjalnie miejsce, ale póki co tam się nie wybieram i nie ma sensu żeby pani tam również trafiła. W końcu nie chce pani odzyskać wolności?

Za oknem rozpoczął się gwałtowny spektakl, akuratny jak na finał taniej hollywoodzkiej produkcji. Niebo rozdarło się na dwoje kiedy rozlał się po nim blask błyskawicy. Deszcz zaczął padać, najpierw leniwie, by za kilka sekund przerodzić się w prawdziwą nawałnicę. Opasłe krople z hukiem tłukły o więzienną szybę. Kończyło się lato. Zanosiło się na zmiany.

- Co proponujesz? - Jill obserwowała jak zahipnotyzowana szalejącą na zewnątrz burzę.
- Zostaniesz odprowadzona do głównej bramy i będziesz mogła odejść wolno. Proste prawda?
- A mój brat?
- Jego umowa nie obejmuję. Prawdopodobnie już nie żyję, bardzo wątpię żeby poradził sobie z moim pupilem.

Doktor wyjął dolarówkę i zaczął obracać ją w dłoni.
- To jak będzie? - jego głos ponaglał. - Chyba, że masz lepszą propozycję?


Jill sprawiała wrażenie nieobecnej. Lechner mógł przypuszczać, że się głęboko namyśla ale rewolwer wystrzelił nim dokończył ostatnie zdanie.
- W takim razie nie mogę przystać na te warunki – szepnęła, bardziej do siebie samej.


Postać Lechnera rozmazała się i rozwiała niczym mgła. Kolejny trik. Iluzja. Narkotyki krążyły w jej żyłach, przeciskały się przez naczynia krwionośne jak więzienny łańcuch. Pętały.
- Szkoda, wielka szkoda. – kobieta usłyszała głos doktora za sobą. Stał lekko przygarbiony paląc spokojnie papierosa. – Nie może mnie pani zabić skoro nie wie pani gdzie tak naprawdę jestem. – stuknął się w skroń filtrem fajki.


Jill zamknęła oczy. Jeśli one ją zawodzą to nie są potrzebne. Zacisnęła dłoń na rękojeści rewolweru. Dwa pociski...

Koniec lata. Ostatni ciepły deszcz.

- Słyszysz mnie? - szepnęła do siebie. - Tak, ty... Ludzie modlą się ponoć do Boga, ale ja w niego nie wierzę. Za to ciebie widziałam. I nie traktuj tego jak błaganie. Pójdę z tobą na układ. Każdy. Mogę ci lizać dupę w tym twoim piekle, wiesz? Pomóż mi go zabić. Pomóż dostrzec go przez tą chemiczną narkotyczną iluzję. Chcę się wybabrać w jego wnętrznościach. Nie lubię niedokończonych spraw... Zyskasz mój dług i rezydenta w swoich piekielnych pokojach... No dalej! Pokaż mi sukinsyna.
Powieki rozwarły się czekając na cud.

Jeśli diabeł towarzyszył im tego dnia w pokoju doktora Lechnera to dyskretnie nie dał o sobie znać. Jill przez ułamek sekundy wydawało się, że usłyszała cichy upiorny śmiech z rogu pomieszczenia. Mógł to być deszcz lub wiatr z zewnątrz, ale zaryzykowała i strzeliła. Kula utkwiła w ścianie. Próba nie powiodła się.
- Warto było spróbować...
Może było to nie na miejscu ale na twarz kobiety wypełzł krzywy kpiący uśmiech.

Lechner tu był. Wyczuwała go. Podświadomie. Jak podszept gdzieś na granicy iluzji.

Usiadła na podłodze i przekornie nie rozwierała powiek. Chłód rewolweru działał pobudzająco. Czekała. Tak po prostu.

Nie była pewna ile upłynęło czasu ale w końcu skrzypnęły drzwi.
- Jill?
Simon przykucnął obok kobiety zerkając raz po raz na zaciśniętą w dłoni broń.
- Daj mi rewolwer, Jill - jego głos był łagodny ale stanowczy. - Wiesz, że mogę go dostrzec. Jego lek na mnie nie działa. Mogę to skończyć.

Przez chwilę rozważała te słowa. Niezbyt długo. W końcu, bez cienia wątpliwości czy pytania, wręczyła mu broń.

Simon ruszył w pusty kąt gabinetu.
Jill usłyszała głos doktora. Głos, z którego biła nuta dumy i zawodu zarazem.
- Dobrze zagrane synu...
- Szach i mat – odparł Simon i pociągnął za spust. Gdy tylko ucichł huk na podłogę runęło ciało Lechnera.

Jill patrzyła w puste martwe oczy mężczyzny i nie czuła nic. Jak zwykle.

Ostrym chirurgicznym nożem przecięła policzek denata, zagłębiła palce w czerwonej, jeszcze ciepłej krwi i wpakowała je sobie do ust. Przyjemny metaliczny smak rozchodził się po podniebieniu.
Jeszcze niedawno miała ochotę pokroić go na drobne kawałeczki ale teraz ta potrzeba odeszła bezpowrotnie. Nie ma życia, nie ma zabawy.
Zamknęła oczy doktora pochyliwszy się nad nim i szepnęła mu do ucha.
- Pozdrów ode mnie... sam wiesz kogo.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-01-2012 o 11:29.
liliel jest offline