Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2011, 15:58   #1
Uzuu
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
[Greyhawk 3.5] Syn mojego Gniewu (+18)


Agamer szybko przemierzał ulice miasta Hochoch, bardzo nie lubił spóźniać się na spotkanie które sam zwołał. Zapewne wszyscy z niecierpliwością czekali na niego i wieści które miał im do przekazania i wcale im się nie dziwił. Gnuśnieli w tym mieście już dobre dwa miesiące i choć Delion, jego młodszy brat świetnie się bawił to niektórzy nie podzielali jego entuzjazmu. Dlatego też gdy tylko powiadomiono go o oczekującym na niego piśmie z królewską pieczęcią natychmiast powiadomił resztę grupy każdego odrywając od codziennej monotonii w którą wpadli. A teraz Agamer zwyczajnie się wahał. Był świetnym dowódcą szanowanym przez swoich podwładnych i współtowarzyszy, często słyszało się o jego ludzkim podejściu do wielu zwykłych spraw i być może chociaż czasami był surowy to jednak nikt nie mógł mu zarzucić niesprawiedliwego traktowania. Był idealnym kandydatem do tego zadania gdyby nie jeden drobny szczegół o którym Król zdawał się zapomnieć. Pogrążony w myślach nawet nie zauważył gdy dotarł do ich ulubionej karczmy w której zwykli wspólnie jadać. Wszedł do środka i od razu udał się do wydzielonego im pomieszczenia. Otwierając drzwi dobiegły go odgłosy zabawy jaka toczyła się w środku a przewodził jej jak zwykle jego brat, grał teraz jakąś skoczną melodię próbując rozweselić towarzystwo, przestał natychmiast gdy tylko zauważył nowo przybyłego. Wszystkie spojrzenia spoczęły na Agamerze a ten przyzwyczajony do tego szybko przeszedł do rzeczy.
- To na co wszyscy mam nadzieję czekaliśmy w końcu nadeszło, dość gnuśnienia w tym głośnym i zatłoczonym mieście - tu uśmiechnał się nieznacznie kącikami ust - moje rozkazy są następujące, wraz z wybranymi przezemnie towarzyszami oraz trzema setkami pikinierów oraz łuczników, mamy wyruszyć na północne ziemie naszego królestwa do miasta zwanego Woldeswar. - muzykant próbował coś powiedzieć ale Agamer nie pozwolił mu dojść do słowa - Mamy się tam spotkać z oddziałami Hrabiego Umbera i Wicehrabiego Entino którzy mają rozpocząć przygotowania do oblężenia miasta.
- Agamer ty chyba żartujesz... - Delion praktycznie wykrzyczał te słowa.
- Jeszcze nie skończyłem. - wojownik patrzył się teraz tylko na swego młodszego brata i ciężko było ocenić czy tylko dlatego że ten przerwał mu w dość gwałtowny sposób czy słowa które wypowiadał były skierowane właśnie do niego.
- Wicehrabia Tinhion, pan tego miasta i przylegających mu ziem został oskarżony o zdradę stanu, dostarczone dowody przez dwóch szlachciców których siły będą nam towarzyszyć przekonały Króla by Wicehrabia Tinhion przybył tutaj pod naszą eskortą na uczciwy proces. Mamy go przekonać do tego słowami lub stalą. Nie zmuszam was do tego byście ze mną wyruszyli tylko proszę. Jeśli się zgodzicie wyruszamy za dwa dni. Póki co bawcie się ja niestety muszę was opuścić by zająć się przygotowaniami, jest sporo do roboty. Delion idziesz ze mną.
Wszyscy wiedzieli że bracia nie zawsze darzyli się sympatnią. Starszy potrafił być niezwykle surowy i stanowczy wobec młodszego, bo choć potrafił się śmiać i bawić to rzadko okazywał jakieś cieplejsze uczucia Delionowi. Dlatego też tak często dochodziło między nimi do kłótni i sporów najczęściej kończących się uległością barda. Tym razem jednak Delion nie odezwał się ani słowem i obydwaj w dziwnej ciszy opuścili karczmę.

***

Bladym świtem kolumna wojska pod dowódctwem Agamera opuszczała bezpieczne mury miasta Hochoch. W podróży oprócz barda uczestniczyli też wszyscy których dowódca tylko poprosił o pomoc choć mógł zwyczajnie wydać im taki rozkaz, zadziwiające jak czasami można się zżyć z towarzyszami ale to chyba równie dobrze można nazwać przyjaźnią.

Jeszcze kilka lat temu taki oddział nazwano by tylko patrolem a dziś miał być głównymi siłami reprezentującymi wysłanników króla. Zaprawieni w licznych bojach żołnierze maszerowali równo dumni z tego że będą służyć nie dość że pod znanym dowódcą to towarzyszyć im będzie cała grupa która przecież wsławiła się w długiej i wyniszczającej wojnie z gigantami. Ale tak samo jak wojowników króla rozpierała radość w tym samym stopniu wiedzieli że wracają na ziemie które nie do końca jeszcze uznać można było za spokojne. Giganci zostali wyparci z większości terenów Geoff ale nadal słyszało się o grupach napadających na podróżnych lub słabo bronione wioski.

Dni ciągnęły się mozolnie jeden za drugim, podróż u granic starożytnego lasu Dim Forest mogła wydawać się niezwykle interesująca gdyby nie fakt ciągłego zagrożenia które mogło nadejść z każdej strony. Zielone stepy rozciągające się na zachód i wysokie góry majaczące gdzieś daleko na horyzoncie były waszym codziennym towarzyszem. Pogoda dopisywała przez całą podróż. Trzeciego dnia podróży dołączył do was oddział lekkiej konnej jazdy w liczbie stu jeźdźców dowodzony przez niejaką Dess - półelfkę o której brawurze słyszało wielu, chodziły również pogłoski jak by swego czasu miała romans z waszym dowódcą ale zważywszy na jej jawnie okazywaną niechęć do Agamera wielu w to wątpiło. Pojawienie się półelfki o ciętym języku nie pomogło i tak dziwnej atmosferze która zapanowała zaraz po wyjeździe. Bracia wiecznie się kłócili i choć robili to zwykle na uboczu nie uszło to uwagi zarówno waszej jak i wielu spośród wojowników. Z każdym dniem który zbliżał was do Woldeswar bracia stawali się coraz bardziej ponurzy i milczący. Ostatnia kłótnia której byliście świadkami skończyła się tym że Agamer wylądował na ziemi po ciosie Deliona, spodziewać by się można było zdecydowanej odpowiedzi starszego brata ale ten jedynie odwrócił się i odszedł wracając do zwykłych obozowych obowiązków. Dess od tego momentu stała się naprawdę irytująca. Ostatniego dnia również jak by tego było mało pogoda znacznie się popsuła, czarne chmury zwiastowały rychłą burzę która jak by czekała tylko na odpowiedni moment by dopełnić ponurego nastroju.

***

Siły hrabiego Umbera i Entino były już na miejscu gdy już przybyliście. Godnym szacunku wydawał się fakt że nie tylko zamknięto miasto w oblężeniu ale i zażarcie je szturmowano, gdyby tylko nie było to w sprzeczności z królewskimi rozkazami. Na widok posiłków z królewskim sztandarem które miały przecież reprezentować wolę króla, rycerskim zwyczajem ogłoszono zawieszenie broni. Poświęcono ten czas na zebranie rannych i oddanie ich opiece kapłanów zajętych w polowym lazarecie. Jęki rannych i umierających mieszały się z okrzykami powitania i zwycięstwa jakie miało przynieść przybycie tak znacznych sił króla dowodzonych przez tak znanych przecież dowódców. Rozmowa z głównodowodzącymi i ich doradcami była krótka i rzeczowa. Po pierwsze rozmowy nie odbyły się ze względu na brak woli takowej ze strony Tinhiona. Po drugie oblegający zdobyli barbakan ale w tej chwili próbują go raczej utrzymać gdyż magowie którzy wspierali ofensywę wyczerpali zasób swoich zaklęć na dzień dzisiejszy natomiast Tinhion jak by trzymał swoich w rezerwie właśnie na taką sytuację.
- Dlatego też nie wstrzymujmy się dłużej i rozpocznijmy ostateczny szturm. Z waszą pomocą to będzie chwila kiedy zapukamy do prywatnych komnat Tinhiona. - to co powiedział Umber wydawało się być zdaniem które podzielała większa część zgromadzonych w namiocie. Wyraźnym było że mężczyzna w sile wieku któremu starość nie odebrała nic z młodzieńczego wigoru ma spore poważanie wśród zebranych.
- A może lepiej skoro panuje zawieszenie broni spróbować rozmów których i tak pewnie nawet nie próbowaliście - zadziwiające było że Delion tak cichy w czasie narad teraz występował tak gwałtownie. Któryś z dowódców już chciał zabrać głos ale Agamer uprzedził wszystkich. Spokojny i pozbawiony emocji głos oraz zimne spojrzenie które omiotło wszystkich starających się zareagować na wypowiedź barda natychmiast się ich uspokoiło.
- Spróbujemy negocjacji bo taka była wola króla a tą właśnie tutaj reprezentuje nasza obecność, w międzyczasie jednak przygotujcie się do szturmu na zamek. Pod moją nieobecność siłami króla bedą dowodzić moi podkomendni. Delion ty zostajesz w obozie, nie mam ochoty oglądać jak twój entuzjazm działa wszystkim na nerwy. - Przez chwilę zapanowała cisza po której Agamar kontynuował dalej.
- Osobiście i sam podejmę się zadania pertraktacji. Wyruszam natychmiast. Dopóki nie wrócę nie podejmujcie żadnych agresywnych akcji. Liczę na was. - z ostatnimi słowami zwrócił się już wyraźnie do swych towarzyszy. Przez chwilę z uśmiechem na ustach się wam przyglądał jak by oceniał każdego z was, uścisnął każdego z was i wyszedł z namiotu nawet nie spoglądając na brata. Wszyscy rozeszli się w oczekiwaniu na powrót dowódcy.

Przybyliście wczesnym popołudniem a teraz powoli zaczynał zapadać zmrok, chmury które tak długo straszyły deszczem w końcu jak by otworzyły się nad wami zalewając wszystkich potokami wody. Agamar nie wracał już od kilku godzin a Lordowie coraz bardziej domagali się waszej decyzji o tym co macie zamiar zrobić. W końcu przysłano do was posłańca który obwieścił wam decyzję Lordów, z waszą pomocą czy bez szturm rozpocznie się za godzinę i z całym szacunkiem z ich strony ale jedyne co możecie teraz zrobić to pomścić swego dowódcę lub próbować go ratować jeśli jeszcze żyje, liczą na waszą pomoc jak i waszą obecność na naradzie. Posłaniec skłonił się i odwrócił by na zewnątrz poczekać na waszą odpowiedź. Deszcz nieustannie bębnił w poszycie namiotu przypominając o tym że tak jak jego kropli spływających w dół niektórych rzeczy nie da się powstrzymać.

***

Mężczyzna stojący przy oknie obserwował krople deszczu rozbijające się o szybę, przyglądał się jak powoli spływają w dół aż do parapetu gdzie znikają zmieszane z tysiącem pozostałych. Nie było ani jednej która mogła wędrować pod górę wbrew wszystkim zasadom, wszystkie w końcu nie ważne jaką drogę obrały czekał w końcu ten sam los. Chrząknięcie jednego z jego oficerów oczekujących na dalsze instrukcje przywróciło go do rzeczywistości.
- Panie? Wróg wdarł się do miasta, niedługo uderzy na zamek, jakie są twoje rozkazy? -
- Czy Ezelkiel już przybył? - mężczyzna nawet na chwilę nie odwrócił wzroku od okna, właśnie zaczęły docierać do nich odgłosy walk które zalały ulice jego miasta. Nie zostawili mu wyboru, cała nadzieja jaką posiadał została przelana w tą jedną szansę którą dostał. Teraz albo nigdy!
- Nie wiem mój panie. Jeśli przybył nic mi o tym nie wiadomo. Czy mamy na niego czekać? Siły Tinhiona i Entino są coraz bliżej i tracimy cenne minuty.
- Masz rację, ruszajmy nie ma co czekać na tego głupca. Zacznij przygotowywać się do opuszczenia zamku, weź tylko garstkę najbardziej zaufanych. Jeśli wszystko się powiedzie jeszcze tu wrócimy. - Oficer jak by właśnie czekał na te słowa odwrócił się na pięcie i wymaszerował z komnaty. Mężczyzna powoli podniósł rękę i dotknął szyby. Nie chciał takiego zakończenia, wiedział że nie ma co liczyć na łaskę ze strony przeciwników, nawet jeśli doczeka się procesu król nie uwierzy jego zapewnieniom, widział jakie mają dowody przeciw niemu i wiedział że zrobią wszystko by tylko dostać jego ziemie w swoje ręce, nie ważne jak bardzo będą musieli kłamać. Modlił się tylko by jego syn zrozumiał to do czego został przygotowany.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 20-03-2011 o 23:14.
Uzuu jest offline