Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2011, 01:02   #82
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Christopher Torg, Joshua Brunson

Maczeta wiedział, że przeciwnicy nie zamierzali uciekać, zbliżał się więc powoli, człapiąc chwiejnym krokiem. Woda spływała po jego kombinezonie, wdzierając się strużkami w dziury po kulach. Jego przekrwione oczy, jedyny kawałek ciał wyglądający za ubrań, nie wskazywały żeby odczuwał jakikolwiek ból. Dało się w nich zauważyć jedynie niekończące się szaleństwo.

Chris stanął z przodu dając szansę Joshowi na wybranie odpowiedniego momentu do strzału. Pierwszy zdarzył się gdy potwór przystanął parę metrów od mężczyzn, ale coraz większy deszcz i mocniejszy wiatr sprawiały, że widoczność była gówniana. Maczeta zresztą przystanął tylko na sekundę, po czym ruszył pędem przed siebie.

Szarżę psychopaty przepełniała istna furia, lecz Torg radził sobie całkiem nieźle z jego zabójczymi atakami maczetą. Ostrze cięło krople deszczu raz za razem. Znajdowali się zbyt blisko siebie żeby Joshua mógł oddać czysty strzał. Z każdą sekundą zbliżali się do strzelca, za plecami którego znajdowała się elektryczna kąpiel.

Chris dostrzegł nagle nadarzającą się okazje, jedną na milion, otwarcie. Szybkim ruchem wybił maczetę z rąk przeciwnika, ale sam wszedł w zasięg drugiej łapy psychola. Cios pięścią, skierowany bezbłędnie w środek jego twarzy, odrzucił go do tyłu na siatkę. Był oszołomiony, stracił co najmniej kilka zębów, a jego górna warga musiała przypominać teraz tatar. Zemdlał.

Maczeta obrócił się błyskawicznie i skoczył na Josha. Ten pociągnął wreszcie za spust, a kula pomknęła prosto w kierunku maski potwora, którego poszarpany mózg – ćwierć sekundy później – uatrakcyjnił wystrój deptaka. Bezwładne ciało z impetem uderzyło w Brunsona, który natychmiast stracił równowagę. Zanim jego ciało uderzyło o zabójczą tafle wody mógł jeszcze raz przed śmiercią pomyśleć o swoich czynach. Nie męczył się długo.

Chris otworzył oczy kilka minut później. Stało nad nim kilka osób, nie był w stanie nic zrobić. Jego ręce były solidnie skrępowane. Mógł jedynie biernie obserwować.

- Co z nim zrobimy?

- Zabił pupilka Lechnera, więc niech teraz on zajmie jego miejsce. Naszprycować go Sumieniem.

Na głowę Chrisa narzucono worek. Śmierć Josha była wybawieniem w porównaniu do tego co jego spotkało. Następnym razem gdy było mu dane zobaczyć cokolwiek, był już czymś… innym.



Jill Briggs

- Czułem, że jeszcze się spotkamy. - Simon uśmiechnął się ciepło do zabójczyni i zbliżył się o krok. – Musimy uciekać i to jak najszybciej.

- Josh i Chris - po tonie jej głosu ciężko było wywnioskować czy to pytanie czy stwierdzenie.

- Przykro mi. – pokręcił głową przecząco. – Zdołali na samym końcu zabić tego psychola.

- Muszę się sama przekonać.

- Proszę bardzo, wystarczy, że spojrzysz przez okno.
- kiwnął głową w kierunku szyby. - Pośpiesz się, wytrenowana gwardia Lechnera będzie tu lada chwila.

Przez okno Jill zobaczyła trzy ciała, dwa leżące w bajorku i jedno obok niego. Jednym był z pewnością Maczeta, drugim Josh, trzeci przez to, że leżał na brzuchy nie dał się zidentyfikować. Byli martwi, tak przynajmniej wygadało to z perspektywy morderczyni. Kątem oka dostrzegła jak Simon podniósł szczęśliwą dolarówkę swego ojca. Patrzyła przez okno przez krótką chwilę by później odwrócić się w stronę Simona i skinąć po prostu głową. Jej twarz pozostała beznamiętną maską. Jeśli Jill odczuwała żal to pozostał on niezauważony.

- Chodźmy.

Simon znał bardzo dobrze to miejsce. Zdobył nie tylko klucze do głównej bramy, ale i płaszcze przeciwdeszczowe. Spieszyli się, ponieważ placówka w krótkim czasie zaroiła się od strażników i to tych prawdziwych, a nie statystów biorących udział w przedstawieniu. Udało im się wykraść niepostrzeżenie, lecz nie znaleźli żadnego samochodu, który mógłby ułatwić ich ucieczkę. Na szczęście paskuda pogoda gwarantowała im kilka godzin przewagi nad pościgiem. Kiedy wreszcie zrobili pierwszy krok za bramę zakładu, stali się oficjalnie uciekinierami. Zeszli z głównej żwirowej drogi i zniknęli w lesie, który otaczał więzienie.

- Jakie masz plany? – podjęła rozmowę kobieta kiedy zrobili pierwszą, krótką przerwę.

- Plany? – zdziwił się jakby odpowiedź była oczywista. - Dowiedzieć się gdzie jesteśmy i znaleźć jakiś transport. Zaszyć się gdzieś, a potem cieszyć się życiem dopóki ktoś znowu nie zechce popsuć mi zabawy, a ty?

- Jednak byłeś jego synem. Czyli, jak sam powiedziałeś, Lechner zrobił tą szopkę dla ciebie, ponieważ uważał cię za psychola. Pytanie brzmi czy nim jesteś? Czy jesteś podobny do mnie Simonie? - Jill zerknęła na niego poważnie i przygryzła prowokująco wargę. - A co do moich planów... Na dobry początek mam ochotę dać stąd nogę. W drugiej kolejności chcę się pieprzyć przez cały dzień i wreszcie kogoś pokroić. Jedno z drugim można połączyć w jedno urocze przedstawienie. Jeśli to wpisuje się w twoją definicję "cieszenia się życiem" to możemy się nim pocieszyć razem. Jeśli nie, po prostu rozstaniemy się przy najbliższej sposobności.

- Może nie tyle wpisuję w definicję co ją uzupełnia. – Jill dostrzegła w oczach Simona niebezpieczny błysk. - Każdego podnieca coś innego, ale sądzę, że przez jakiś czas moglibyśmy pobyć ze sobą i zobaczyć czy coś z tego wyjdzie. Prawie jak para normalnych ludzi zakochanych w sobie, prawda? Ojciec byłby ze mnie dumny.

Jill podeszła do mężczyzny i przejechała językiem po jego policzku.
- Miałam trzech mężów, wiesz? Każdego z nich zabiłam, poćwiartowałam, zakopałam w swoim ogrodzie i posadziłam na nim grządkę pelargonii kiedy już mnie znudził. Uważaj Simonie. Uważaj, żebyś mi się nie znudził - jej uśmiech był przekorny, zawierał jakąś tajemnicę. - Czym byłby związek bez odrobimy dreszczyku...

- Chwalisz się byłymi czy próbujesz mnie przestraszyć? – nie dał się sprowokować. Wielu rzuciłoby się już na piękną kobietę, a on jedynie wbił w nią swoje tajemnicze spojrzenie. – Powiedzmy, że zaryzykuję.

I tak oto dwójka psycholi odeszła wolna w siną dal żyjąc długo i szczęśliwie…

.

.

.

.

Albo jednak nie do końca...

Po godzinę wędrówki przez las, drzewa zaczynały się przerzedzać. Jill coraz bardziej miała wrażenie, że ktoś ich obserwuję i śledzi. Słyszała kroki i upiorny śmiech, który urywał się zawsze gdy tylko spoglądała w stronę, z którego docierał. Czuła na swoim karku oddech diabła, choć zdawała sobie sprawę, że było to niemożliwe.

- O kurwa. – tak Simon skwitował widok jaki zobaczyli po wyjściu za linii drzew. Stali na bardzo stromym, skalnym wybrzeżu… wybrzeżu wyspy, co mogli doskonale stwierdzić ze swojego miejsca widokowego. Kilkadziesiąt metrów niżej szumiała ciemna masa wody, uderzając raz za razem o nieprzystępny ląd.

- Mówiłem, że zobaczymy się niedługo. – głos nie należał do jej towarzysza. Jill rozejrzała się i ujrzała w strugach deszczu zarys czarnego kapelusza. Zbliżał się, sam diabeł postanowił po nią przyjść. Simon obok wyjął srebrną monetę z kieszeni i cisnął ją w morze nie zwracając żadnej uwagi na kobietę.

- Czemu nie zapytałaś o antidotum? – współwięzień patrzył obojętnym wzrokiem przed siebie. – Trzeba było o nie zapytać. Tak mi przykro…

Diabeł stanął o krok od Jill, jego twarz zakrywało rondo kapelusza. Gdy podniósł wyżej głowę więźniarka zobaczyła twarz uśmiechniętego, parszywego starca. Widmo pchnęło kobietę, lecz ta zdając sobie sprawę, że miała do czynienia ze złudzeniem przesunęła się jedynie parę centymetrów i stanęła na grząskim kawałku ziemi.

- Doktorowi Lechnerowi potrzebne jest towarzystwo. – grunt osunął się spod nóg morderczyni.

Obraz zawirował.

Przez kilka krótkich chwil Jill była naprawdę wolna.




Potem była już wyłącznie martwa.


Rebeka Marquez

Obudziła się.

Miała na sobie pachnące, czyste ubrania.

Leżała na wygodnym łóżku, w dobrze oświetlonym, przestronnym pomieszczeniu. Nie było w nim krat, choć ich role pełniła szklana ściana, za którą panowała ciemność. Była za to osobna łazienka, a także telewizor na ścianie, nie wspominając o meblościance wypełnionej książkami. Specjalne miejsce dla specjalnego gościa.

To właśnie wtedy zobaczyła zarysy kilku postaci za pancerną szybą. Stali kilka metrów od niej, przez co nie była w stanie dostrzec ich twarzy. Obserwowali ją i rozmawiali półgłosem między sobą. Jedna z nich zapaliła papierosa. Przez krótki moment Rebece wydawało się, że to sam Lechner złożył jej wizytę, ale wtedy ta osoba podeszła bliżej. Okazało się, że była to wysoka kobieta po pięćdziesiątce mająca nieprzyjemne rysach twarzy i drapieżne spojrzene.

- Witaj moja droga. Będziemy widywać się regularnie przez dłuższy okres czasu, więc dobrze jakbyśmy się poznały. Nazywam się Wiktoria Lechner, doktor Wiktoria Lechner. Ode mnie zależy teraz twoje dalsze życie.

Odwróciła się na pięcie mając najwyraźniej gdzieś reakcje pacjentki.

- Masz dużo czasu żeby rozgościć się w swojej nowej… CELI

muzyczka
 
mataichi jest offline