Do odseparowanej od innych celi w XIII więzieniu Trzeciego Dystryktu podszedł strażnik. Przegrał w karty z kolegami i on musiał wykonać ten przykry obowiązek. W środku leżał młody, blady blond chłopak, może lat siedemnastu, leżący z na pryczy z podłożonymi pod głowę rękoma. Spojrzał na przybysza, a ten odwrócił wzrok i zaczął swoją gadkę. -Dziś się przewietrzysz. Na głównym placu będą wybierarali trybutów i wszyscy, nawet więźniowie muszą tam być, więc podejdź do ściany obrócony twarzą do niej i połóż na niej ręce.
Chłopak posłusznie to zrobił, więc strażnik na wszelki wypadek wyjął gumową pałkę i otworzył drzwi. Przeszukał więźnia żeby sprawdzić, czy ten przypadkiem nie planuje czegoś głupiego i powiedział: -Obruć się- wtedy też ujrzał jego jego oczy, jeden z powodów dlaczego dostał swój przydomek. Były wręcz kryształowo-błękitne i blade zarazem. Strażnik poczuł niepokój wpatrując się w nie, więc szybko opuścił wzrok i nałożył branzoletki na nogi, po czym kucnął i założył nieco większe na nogi. -Po co to?- spytał chłopak. Nie był wcale wysoki i nazbyt umięśniony, więc takie środki wydawały się zbędne- przecież nie będę uciekał- oznajmił spokojnym głosem, chociaż wiedział że ani on, ani jego koledzy, ani nikt inny w to nie uwierzy. -To środki bezpieczeństwa- poszli powoli do miejsca zbiórki więźniów, skąd mieli pójść pod eskortą na plac.
Ludzie zebrali się na placu. Jeden z więźniów pod strażą, zakuty w kajdany, poszedł do młodzieży oczekującej na decyzję kogo rzucą na arenę. Dało się zauważyć że budynki, ulice i sam plac jest obsadzony przez jednostki specjalne, mające dopilnować porządku uroczystości. Opiekunka weszła i zaczęła losowanie. - Marge Clarsey!- dobiegł jej głos z wysokiej jakości sprzętu nagłaśniającego. Wszyscy zobaczyli młodą dziewczynkę, ledwo trzymającą się na nogach. Miała może czternaście lat i pewnie nikt nie wróżył jej zbyt dobrej przyszłości, a jednak niektórzy i tak zaczęli poklaskiwać tak od niechcenia. Teraz czas na wylosowanie chłopaka. - Charles Harper!- wykrzyknięto lekko załamującym się głosem. Strażnicy zaskoczeni patrzyli po sobie nie wiedząc co robić więc sam zainteresowany podpowiedział im: -Rozkujcie mnie, przecież tu i tak prawie każdy snajper mierzy w moją głowę- po chwili wahania i konsultacji przez intercom z szefami zrobili to i na scenę wyszedł Charles w stroju więziennym.
Nikt nie ważył mu się klaskać, tylko prawie wszyscy szeptali między sobą. -To on! -Widziałam jego proces w telewizji.
On słuchał tego spokojnie blady, ale nie ze stresu, którego nie odczuwał, nie ze strachu, którego nie znał, nie miał nawet żadnych, najlżejszych mdłości. Po prostu był blady od urodzenia. W tłumie zauważył matkę i swoich braci, niedaleko nich była też Sandy, która chyba jako jedyna płakała ale chyba ze szczęścia. W końcu jej ukochany pożyje dłużej niż do jutra.
Strażnicy zaprowadzili go z powrotem do celi.
Ostatnio edytowane przez Alvaro de Luna : 20-03-2011 o 12:33.
|