Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2011, 09:35   #12
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Uwielbiam surfować. To uczucie swobody. To poczucie, ze możesz wszystko.
Oczywiście mam na myśli internet. A nie balans na desce na wielkich falach. Utopienie, zmniejsza ci szansę na wypłatę polisy. W końcu nie zaznaczyłeś w niej, że uprawiasz sporty ekstremalne. Bez obaw. Sprytny ubezpieczyciel udowodni twojej rodzinie, że gra w szachy też należy do gatunku sportów ekstremalnych. Te mocje, te nerwy, ta chęć wygranej.

Nie lubiłem jednak tracić czas przy komputerze. Moje odwiedziny w sieci ograniczały się do giełdy, wiadomości, pracy lub stron porno. Żadnych portali społecznościowych, e-randek, filmów czy forów. To akurat uważałem, za stratę czasu.

Oczy piekły mnie nieznośnie i paliłem trzeciego papierosa, aż w końcu dokopałem się do rewelacji o domu, który kupił Salfield. Ciekawe. A więc pisarzyna miał swoją małą obsesję. Ciekawe, czy poprzestawiało mu się w garze po tym, jak już zamordował swoją żonę, czy już wcześniej miał w głowie gówno zamiast mózgu. Zapaliłem papierosa i podszedłem do okna, by wpuścić świeżego powietrza.

Stał tam. Samochód Salfielda. Czerwony, jak nochal pijaka z zaułków nędzy. Kierowca najwyraźniej zobaczył mnie w oknie. Zapalił silnik i odjechał.
Pokazałam mu środkowy palec na odchodne. Najwyraźniej moja gospodyni zamknęła drzwi na noc i psikus w stylu „podrzucimy kamienie”, „buchniemy rzeczy z szafy”, „wrzucimy SLD do szklaneczki z wodą” – nie wypalił. Masz za swoje, stary gnojku.

Wróciłem do stolika, na którym stał mój laptop. Złapałem się na myśli o tym, jak bardzo nie lubię Salfielda. Zlekceważyłem go na początek. Nie sądziłem, ze ten zboczony dziwoląg zaszył się na odludzi i trzęsie dupą przed jakimkolwiek kontaktem z ludźmi. Musiałem zrewidować własne plany. Albo będę bardziej ostrożny, albo ... nachalny. Sam jeszcze nie wiedziałem, co wybrać. Wiedziałem już, ż znalazłem lukę. Cholerne prawo działało na korzyść Salfielda. Już raz został uniewinniony, a dzięki wspaniałemu systemowi wymiaru sprawiedliwości w USA, nie można było sądzić człowieka dwa razy za tą samą zbrodnię. Wniesiono apelację, przegrano ją – cześć i czołem – nawet gdyby to on był zabójcą i pojawiły się nowe poszlaki. Za tą zbrodnię nie może już zostać skazany. Ale dla mojego Towarzystwa był to wystarczający sygnał.
Napisałem maila o tym, że sąd przeoczył sprawę poczytalności i zdrowia psychicznego i że Towarzystwo powinno zlecić takie badania. Jeśli Salfield był niespełna rozumu, można było wystosować sprawę o jego ubezwłasnowolnienie i odebrać odszkodowanie. Co jednak nie było proste i pewnie Towarzystwo musiałoby obejść się smakiem.
Nadal miałem za mało dowodów a za dużo poszlak.

Rozgoryczony położyłem się spać. Spałem znośnie.


Rankiem, po śniadaniu, udałem się do mechanika. Ten jego fałszywy uśmieszek cwaniaczka nieźle mnie zirytował. Widziałem, nim otworzył śmierdzącą gębę pełną fałszywych frazesów, że będzie chciał mnie naciągnąć na kasę. Był przewidywalny, jak filmy ze Stevenem Segalem. I był równie dobrym aktorem, co tamten.

-Masz coś dla mnie? – zapytałem ucinając jego słodzenie.

- Szefie, szefuńciu jasne że mam. - uśmiechnął się zawadiacko, a ty już wiedziałeś co się święci - Tylko to będzie kosztować 4 stówki. Troszkę musiałem się natrudzić, by ten numer zdobyć. To jak będzie umowa stoi?

Spojrzałem na mechanika przymrużonymi oczami. Dzisiaj wyspałem się i jakoś łatwiej przychodziło mi znosić jego nieudolne cwaniaczenie.

- Dobra - powiedziałem patrząc na niego groźnie. - Rozumiem, że lubisz zrywać umowy w trakcie. Trudno. Nie ma sprawy. Poszukam sobie kogoś mniej pazernego. Chociaż … - zatrzymałem się, robiąc pół kroku do tyłu. - Wiesz. Ja w sumie nawet lubię ludzi z inicjatywą. Marnujesz się na tym zadupiu, bez urazy. Dam ci stówę więcej. Ale dopiero po tym, jak się okaże, ze nie wciskasz mi kitu i po drugiej stronie słuchawki nie siedzi twój koleś udając O’neila. Wiesz, w mojej pracy załatwiałem już różnych cwaniaków. I to na amen.

Powiedziałem to, mając na myśli fakt, ze lądowali w więzieniach za próbę wyłudzenia odszkodowania. A tam już członkowie gangów na pewno pokazywali im czym jest więzienna miłość. Więc załatwiałem ich chyba gorzej, niż na amen.

- To jak, dajesz ten numer czy mam … się rozmyślić.

Dłuższa pauza między ostatnimi słowami mogła sugerować cokolwiek.

Niechętnie, bo niechętnie, ale posłuchał. Dałem mu zaliczkę i wyjąłem komórkę. Zasięg był w porządku. Wstukałem numer i czekałem na wynik.

Po chwili usłyszałem miły i jakże spokojny głos Salfielda. Serce zabiło mi szybciej, ale zaraz rozczarowałem się:

"Dodzwoniłeś się do domu Franka O'neila. Niestety w tej chwili nie mogę podejść do telefonu. Jeżeli to coś pilnego zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału lub zadzwoń później. Phi."

- To dobry numer – dałem mu dwie obiecane pięćdziesiątki. – Nie masz jednak komórkowego. Nie odbiera.

- Nie używa komórek. Serio.

No cóż. Postanowiłem uwierzyć na słowo.

- Dobra robota – pochwaliłem mechanika. – Myślę, że jakaś premia wpadnie. Dzięki.

Odebrałem samochód i wróciłem nim pod hotel.
W pokoju wykręciłem ponownie numer telefonu Salfielda. Znów głupia sekretarka.

Ale wiedziałem, że on tam jest. Że siedzi koło telefonu i zaśmiewa się ze mnie w kułak. Kutas.

Za trzecim razem, kiedy włączyła się sekretarka podjąłem decyzję.

- Dzień dobry panie O’neil – postanowiłem nie owijać w bawełnę. – Chciałbym z panem się spotkać. Miałem dla pana przesyłkę, ale ..... coś się z nią stało. I strasznie mnie to gryzie, że jej panu nie miałem okazji oddać. Nazywam się Derek Freeman. Obiecuję, że nie zajmie to wiele czasu. Proszę o telefon. Dzisiaj będę siedział w lokalnym barze. Mają tam naprawdę dobre jedzenie. Zapraszam pana na lunch. Pewnie nie za często ma pan okazję porozmawiać z kimś, spoza miejscowych, prawda? A ja mam informację, które mogą pana zainteresować. Dotyczą bezpośrednio pana. Mam nadzieję, że do usłyszenia lub jeszcze lepiej, zobaczenia.

Teraz pozostało mi tylko czekać. Od tego czy Salfield odezwie się czy też nie zależało, co dalej będę robił. Na razie zebrałem kurtkę, pieniądze – musiałem pomyśleć o odwiedzeniu banku by uzupełnić gotówkę, bo nie wszędzie dało się tutaj płacić kartą kredytową – i poszedłem do baru.

Czekałem. Popijając lekkie piwo, podjadając orzeszki i wpatrując się w podwieszony telewizor, w którym wyłączono fonię. Od czasu do czasu pogadałem ze znajomymi i robiłem notatki do książki, którą oficjalnie się tutaj zajmowałem.

Napisałem nawet pierwsze kilka stron. Była o rewolwerowcu uciekającym do Silver Bay przed przeszłością, i przystojnym, młodym szeryfie, który postanowił go odszukać wśród poszukiwaczy srebra.
 
Armiel jest offline