Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2011, 15:50   #19
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
W sumie sam nie wiedział co go obudziło. Leżał od pewnego czasu patrząc się w zielono-brązowy żywy sufit nad sobą. Zbierał myśli, przypominał sobie próbując oddzielić jawę od snu i majaczeń wywołanych najpierw gorączką potem zmęczeniem. Po tych przemyśleniach sytuacja nie wyglądała wcale lepiej niż wcześniej. Polak jednak nie rozczulał się nad sobą, zawsze wolał rozwiązywać problemy a nie nad nimi płakać.
A tych miał dość sporo. Przede wszystkim bariera językowa, bez jej pokonania nie miał szans na egzystencje w tej społeczności. Podstawowe problemy jak jedzenie i picie chyba miał zapewnione. Pozostawało zapewnić sobie bezpieczeństwo poprzez przyłączenie się do jakiejś grupy (chyba zrobione) i skołowanie broni, najlepiej jego broni. Jednak nim to zrobi musiał wziąć się za siebie. Ciało miał obolałe, ubranie przepocone a stopy poobcierane i pewnie odparzone. Polak długo nie medytując wziął się do dzieła.

Spał na platformie, podobnie jak reszta jego towarzyszy z nieszczęsnego konwoju. Platform było parę, różnej wielkości, ta na której był miała ze sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Jak domek. Inni niedawni niewolnicy spali na matach, tylko Polak ze zmęczenie ich nie zauważył. No nic, spał w gorszych warunkach.
Wszyscy się kręcili, rozmawiali między sobą, Mróz działał.
Wypatrzył Silasa, który siedział na skraju konstrukcji i patrzył się w dół. Marek również podszedł do końca platformy jednak w pewnym oddaleniu od Wściekłego i wychylił się by zerwać "listek". Liść przypominał zwykły dębowy gdyby nie pewien szczegół. Był wielkości głowy człowieka a Marek wybrał jeden z mniejszych. Następnie jak to Polak na obczyźnie poszedł zaiwanić matę, których sporo leżało na środku platformy. Tak wyposażony podszedł do Silasa. Skinął mu głową i ukucnął niedaleko ale tak by tamten nie poruszył się zagrożone. Z jakieś trzy metry. Obok siebie położył liść i matę. Wściekły odpowiedział mu skinięciem głowy i przypatrywał się z lekkim zaciekawionym. W oczach nawet błysnęła sugestia uśmiechu.
Mróz pokazał otwarte, puste dłonie potem rozłożył je szeroko w geście już wcześniej używanym. Następnie pokazał na liść i powiedział wyraźnie "liść" po czym wysunął otwartą dłoń w stronę Wściekłego i parokrotnie podniósł i opuścił palce poganiając tamtego.
Dzikus chwilę się przyglądał ale chyba zakumał o co chodzi bo powiedział powoli coś co brzmiało jak "miku". I tak rozpoczęła się Markowa nauka języka, od liścia. Silasowi raczej spodobała się rola nauczyciela bo nie wydawał się znudzony. Cierpliwie uczył go kolejnych słów a potem prostych konstrukcji gramatycznych. Inni obozowicze mieli z nich kupę radochy, nie wszystkie słowa dało się pokazać a Marek miał jeszcze zbyt ubogie słownictwo by posługiwać się opisami tak więc musieli czasem posługiwać się gestami.

*

Silas czasem musiał jeść, spać czy się załatwiać. Robili sobie też przerwy w nauce a Marek to wykorzystywał. Najpierw zwiedził sobie obozowisko złożone z pustych nadrzewnych platform i siedziby Jeźdźców na dole. Ich wybawcy mieszkali w lepiankach wokół dwóch ognisk. Warunki nie do pozazdroszczenia. Oprócz tego z interesujących miejsc w obozowisku był wodospad obok którego po skale spływały stróżki wody z których pili autochtoni. Wydawała się nieskażona a wodospad pełnił funkcję naturalnego prysznica. No i była zagroda dla Bestii, które czasem były wypuszczane by sobie radośnie pohasały na drzewach. Sielanka normalnie.

Nie mieli tu toi toi więc Marek zmuszony był załatwiać się niedalekim zagajniku złożonym z mniejszych drzewek. Mniejszych naturalnie jak na tutejsze standardy. Przed wyprawą zaopatrzył się w sporą liczbę liści. Zanim zadbał o swoje potrzeby fizjologiczne miał jednak co innego do zrobienia. Z kabury na łydce wyjął glocka i sprawdził jego stan. W magazynku dalej siedziało dziewięciu Markowych przyjaciół prosto z fabryki sig-sauer. Celownik laserowy działał bez zarzutów a nasmarowany trochę przed tą całą eskapadą mechanizm zdawał się działać bez zarzutów. Broń zmieniła jednak miejsce i wylądowała w kieszeni bojówek. Łatwiej mu będzie ją z stamtąd wyciągnąć a komuś będzie trudniej ją wypatrzeć.

*

Następnym miejscem które Marek odwiedził był wodospad, oprócz napełnienia piersiówki postanowił tam też zadbać o siebie. Zdjął z nóg desanty. Tak jak myślał (i czuł) na nogach miał odciski i odparzenia. Buty postawił pod niedalekim krzakiem i zaczął się rozbierać. Glocka włożył do kominiarki a tę zawiesił wysoko na drzewie, tak by liście ją zasłaniały. Do kominiarki wrzucił jeszcze piersiówkę, latarkę i długopis. Zostawiając swoje rzeczy wziął się za pranie bielizny i podkoszulka. Gdy skończył rozwiesił swoje ciuchy na gałęziach a sam wszedł pod zimną wodę. Wodospad na szczęście nie był Niagarą ale i tak olbrzymie ciśnienie było nieprzyjemne. Cóż, kąpać się trzeba.

*

Pobyt u Jeźdźców nie owocował tylko w naukę języka i szwendanie się po obozie. Mróz zaczął ćwiczyć a chwile wytężonej pracy dawały mu też możliwość przemyślenia paru spraw.
Ludzie na platformie już przyzwyczaili się, że ćwiczył ze dwa razy dziennie. Zawsze boso i w samych spodniach.

Sprawa wyglądała tak, że jajogłowi wysłali go do jakiegoś alternatywnego świata rodem z Avataru. Plusem było to, że tutejsi normalnie krwawili. Nie wiedział jak wrócić a tutejsi raczej nie wyglądali na specjalistów od obsługi Międzywymiarowych Nazistowski Wrót. Generalnie żeby się stąd wydostać musiał znaleźć tego doktorka, o ile jeszcze żył. Małe szanse, jeżeli Marek ledwo co przeżył głównie dzięki pomoc innych to jakie szanse miał chuderlawy fizyk? Małe, cholernie małe. Ale i tak musiał go odnaleźć. Do tego potrzebował przewodnika, jednego chyba znalazł i broni. Niestety nie miał pojęcia gdzie jest jego sprzęt. Może został w chacie w której go kurowano? A może Łowcy zabrali? Jeśli tak to co z nim zrobili? Za dużo pytań i brak odpowiedzi.
Musiał również skołować sobie ciuchy. Desanty może i były zarąbiste ale niekoniecznie adekwatne do parnej dżungli. Do tego coś na grzbiet by się przydało. I nóż. Najlepiej jego 78.
Czyli musiał nauczyć się języka, namówić Silasa na powrót, zgarnąć doktorka i zwiać do swego świata. Do barów, pijatyk z niemcami, oglądania striptizu w Sopockiej Republice i podrywania dziewczyn po dyskotekach.

*

Trzy dni, był już tu cholerne trzy dni podczas których głównie zakuwał jakiś cholerny dialekt i ani o krok nie przybliżył się do odnalezienie naukowca. Wręcz się oddalał od tego. Z każdym dniem, z każdą godziną czy minutą tamten mógł zginąć. A Mróz humanista z krwi i kości za Chiny nie uruchomi wrót. Plusem było to, że już mógł jako tako się wysłowić. Miał zamiar w końcu dowiedzieć się o co biega. Dlatego zagadał Silasa przy najbliższej okazji.

- Dlaczego jesteśmy tutaj my?
Polak dodatkowo przy słowie tutaj pokazał na dół w stronę obozowiska
- Tak, my tutaj. To - rozejrzał się dokoła- to chronić. Chronić my, chronić oni. - pokazał na przechodzącego w okolicy Jeźdźca. - chronić Jeźdźcy.
- My tu długo jesteśmy? My tu długo jesteśmy dalej?
- My tu trzy teraz dni, My tu nie wiem. Słyszeć, dużo. Mało my. My więcej i my iść. A gdy iść woda chronić. My tutaj woda nie chronić. My iść woda chronić.
Mróz skinął głową. Trochę mu to się nie podobało. Owszem morze odetnie ich od Łowców ale też i od naukowca.
- Czemu Jeźdźcy nas...
Polak zakończył nie mogąc znaleźć słowa, Silas pośpieszył z wytłumaczeniem.
- My bić się Jeźdźcy, ale gdy my iść za góra, to my nie bić z Jeźdźcy. My chronić. Oni chronić. Zły wilk, ptak my nie chronić.
Musieli przerwać na chwilę zanim Wściekły mu nie wytłumaczył co oznacza „ptak”.
- Ale czemu Jeźdźcy nas bić?
- Jeźdźcy nie,- powiedział dziwne słowo, i rozejrzał się. Gdy Marek też to zrobił, zobaczył że kilkoro ludzi spojrzało w ich stronę z dziwnymi minami. - Złe wilki, złe jastrzębie.
No proszę, ze zmęczenia pomylił mu się Jeźdźca z Łowcą i już ile zamieszanie. Do tego nie rozumiał ostatniego słowa, pewnie inne określenia na ptaka.
- Rozumiem. Pomyłka. Nie jeźdźcy. Łowcy. Ludzie-wilki. Ludzie-ptaki.
- Czemu oni nas bić?
- Oni bić daleko. Bić ze złymi. Nie mieć jak. My bić z nimi.
- Rozumiem.

No proszę, mieli być przymusowymi ochotnikami do walki z kimś jeszcze gorszym niż Łowcy. Czyli tamci nie byli tacy źli. Grunt, że stali Markowi na drodze do ucieczki z tego przeklętego wymiaru.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 23-03-2011 o 17:25.
Szarlej jest offline