- Więc tak wygląda ten niepokorny Legionista – delikatny, dziewczęcy głosik, który usłyszałem, pasował do tego pomieszczenia, jak drogie perfumy do taniej mordowni.
Uniosłem głowę i spojrzałem na nią.
Mogła mieć góra dziesięć lat. Dziewczynka miała całe białe oczy, jak osoba niewidoma, lecz wiedziałem, że widzi. Widzi nawet na mnie nie patrząc.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie, X-635 – zapytała melodyjnym, idealnie pasującym do dziewczęcej wyliczanki głosikiem.
-Nie mam nic- starałem się nie zdradzić w głosie niepewności, nie wiedzy. Kim była? - Jedynie miłość ale co wy możecie o tym wiedzieć - zaryzykowałem grzeczny sarkazm.
- Miłość... - uśmiechnęła się okrutnie. - Dobrze wiemy czym jest miłość i zrada, X-635.
-Jedno nie istnieje bez drugiego. Jak ciemność i jasność- westchnąłem spuszczając na chwilę wzrok
- Też zostales zdradzony. Ale wcześniej zdradzileś. Jaką karę dla siebie przewidujesz X-635?
-Karę?!- zaprotestowałem szukając tego który mnie tu przywiódł- Obiecano mi że będę mógł odszukać Jess, ich oprawców. Że będę mógł jej pomóc.
- Najpierw kara. Potem służba. Uciekleś. Złamaleś zasadę Legionu Potępionych. Musisz ponieść konsekwencje - wiedziałem że dyskutowanie z tej pozycji nie doprowadzi do niczego dobrego. Miałem pełną świadomość że w tym świecie jestem tylko nędznym robakiem którego ktoś taki jak oni mogą w każdej chwili rozdeptać.
-Dobrze więc poddam się twojej woli
zaśmiała się, zbliżyła do mnie, wspieła na palce i musnłe dlońmi policzek
- Jesteś taki słodziutki. Grzeczny, słodki piesek. Nie potrafię się na ciebie gniewać... Choodź. Oddajcie mu jego rzeczy.
Ruszyłem za dziewczynką czując nijako obawę. Bałem się jej, pierwszy raz w życiu... bałem się.
Zaprowadziła mnie do komnaty obok, Pokoju wylożonego metalowymi, przerdzewiałymi płytami. Byly tam meble zrobione z ludzkich szczątków. Stolik zrobione były ze splecionych dwóch ludzi, krzesla z wyoskim oparciem, zrobione z kości, ścięgien i skór.
Dziewczynka wskoczyła na jednez mebli, drugi wskazała mnie.
Usiadłem nie protestując a dłonie splotłem na piersi
- Tak, X-635. Teraz porozmawiamy o twoim zadaniu.
Przeszło mnie mrowienie. Taaak bałem się chyba
- Szczury Unkath złapały twoją Jess. Tobą wzgardziły, Lękały się tego, komu słyżysz. I słusznie. Nie na tyle jednak, by zabrać to, co należało sie twemu panu i co ty nieopatrznie stracileś.
Słuchałem uważnie, każdy najmniejszy szczegół mógł pomóc mi odszukać i pomóc Jess.
-Dokąd ją zabrały i coż to tak ważnego miała ze sobą Jessicka?
- Wydaje nam się że frament mocy Astarotha. A zabrly ją do jamy Matrony Unkath. A ty pójdziesz do nich i wynegocjuesz cenę za ten fgarment. Jak dobrze się spiszesz dostaniesz Jess do zabawy i bedziesz mogł z nią zroibić co tylko zechcesz.
- Czy ten fragment mocy Astarotha jest nadal w niej? Ocali jej to życie? Co mogę zaoferować im w zamian?
- Czy jest w niej? Możliwe. Czy ocali jej to życie? Mozliwe. Co jesteś w stanie zaoferować? Sam ocenisz czego zechcą. Otworzysz pertraktacje X-635.
- Niemam zbyt wiele co mógłbym im zaoferować w zamian
- Sparwdzimy najpierw czego mogą chjcieć i czy w ogóle chcą zamiany
-Dobrze. Jestem gotowy ponownie dla niej umrzeć - uśmiechnąłem się . Bardziej bałem się jej pustych oczu niż bólu rozrywanai ciała gdy się umiera
- Ty już nie możesz umrzeć. Może tylko spotkać cie los najgorszy z możliwych.
-Czyli jaki?
- Unicestwienie
-Co znaczy byt jeśli nie można kochać. - spojrzałem w podłogę na której wypatrzyłem rysy Jess.- Jak dotrzeć do tej z którą mam rozmawiać?
-X-604 cie zaprowadzi
-Potrzebna mi jakaś broń. Jeśli nie uda mi się negocjować wydrę jej to siłą i zabiorę Jess. Kiedy mam wyruszyć?
- Dostaniesz miecz i kuszę. Ale siłą nie wskurasz nic. Zginiesz próbując.
- Dobrze , dziekuje za radę
-Na jak długo starczy mi pokarmu?
- Wystarczy. Długo ci nie zejdzie.
-Hehe, nie wieżysz w to że wrócę prawda.... to misja z której mam nie wrócić??- uśmiechnąłem się wiedząc co mnie czeka
- Mam nadzieję że wrócisz.
Wstałem i rozejżałem się za mieczem i obiecaną kuszą.
- Nie zawiodę ...- w myślach dodałem "nie zawiodę cię Jess"
X-604 podszedł do mnie i zabrał do sali która wyglądała jak magazyn. Przygarbiony wynaturzony niski człowieczek do złudzenia przypominający mi Kwazimodo wydał mi ubranie, płaszcz i maskę która po przytknięciu do mojej twarzy zadała mi ból setek małych igieł.
Ubrałem się szybko i w milczeniu bo słowa były zupełnie zbędne.
X-604 warknął coś do Kwazimodo , coś co nie było dla mnie zbyt zrozumiałe ten zniknął w głębi magazynu na dłuższą chwilę by wrócić dzierżąc w ręku miecz
i obustronną kuszę z niezależnymi dwoma spustami.
...Ruszyliśmy poprzez ruiny. Skrupulatnie skryłem klingę pod połami płaszcza a kuszę przewiesiłem przez plecy ustawiając tak pasek by ta była dostępna dla mnie w każdej chwili bez możliwości łatwego zdjęcia jej. Jak oddziały specjalne nosiły mp5. Kurz unosił się w powietrzu a horyzont rozmywał od nagrzanego piasku. W końcu dotarliśmy do ruin w których staneliśmy nad ciemną dziurą z której to unosił się smród ścieków, szamba i padliny. X-604 wskazał bez słowa czeluść. Zrozumiałem że tutaj zaczyna się królestwo Matrony.
Już się nie bałem. Wiedziałem że tylko ja mogę ocalić Jess. Przynajmniej tak mi się zdawało.