Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 22:09   #94
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Thumbs up Współtworzone z: Armiel, Sam_u_raju, Gryf, Liliel ;)

Baldrick nie czuł się komfortowo, nie dla tego, że znajdował się w środku obskurnego szpitala, czy z uwagi na kłopoty w jakie sam się pakował. Chodziło o coś innego, dużo bardziej egoistycznego. Irytowało go po prostu, iż to Alvaro przejął inicjatywę, posiadał większą wiedzę i został liderem. Musiał jednak jakoś dać sobie radę z dyskomfortem. Jedno było pewne, nie podobał mu się plan i starał się by nie było to żadną tajemnicą.

Samemu miejscu nie można było odmówić uroku, od razu po przekroczeniu progu uderzył go paskudny odór, szybko przypomniał sobie jak czuł się na jednym z ostrych kaców, które parę razy w swoim życiu miał. Dopełnieniem efektu były odgłosy dochodzące do jego uszu. Przypominały szczurze piski, choć zdawały się wydobywać z gardeł pokasłujących bezdomnych, lecz zdawało mu się również, że niektóre biorą się z innego miejsca. Jakby dochodziły... znikąd?

Następnie przyszła pora na sprzeczkę z ochroną szpitala, nie mieli nakazu, nie posiadali nawet dobrego uzasadnienia na odwiedzenie pokoju 66, więc nic dziwnego, iż zaczęły się kłopoty. Pałeczkę w tym miejscu przejęła głównie Goodman, natomiast nie licząc jednej uwagi nie na miejscu oraz małego komentarza odnośnie Silenta Baldrick postanowił raczej siedzieć cicho, musiał sporo jeszcze przemyśleć, a nieubłaganie szybko zbliżał się moment podjęcia dość istotnej decyzji.

Feralna sala 66 wyglądała dokładnie tak jak powinna, była obskurna i mało humanitarna, leżały tutaj trzy kobiety, choć akurat rozpoznanie ich płci nie należało do rzeczy prostych. Pacjentki podłączone były do aparatury kardiologicznej, były strasznie wychudzone i wynędzniałe, każdy oddech przychodził im z wielkim trudem. Cohen od razu zabrał się za przeglądanie karty jednej z chorych, najwyraźniej nawyki zawodowe nie pozwoliły mu postąpić inaczej.

- Co dalej? – zapytał Patrick.

Baldrick nie skupił się na pytaniu bowiem już zaczął wyczuwać coś niedobrego, w powietrzu coś wisiało, to coś nie mogło zwiastować niczego im przychylnego. Znów zdawało mu się, iż coś słyszy, jakieś niewyraźne szepty i suchy, agonalny kaszel, który zdawał się dochodzić z wąskiego otworu wentylacyjnego. Natomiast ciała trzech pacjentek stanęły we krwi, uwagę przykuwały szczególnie nacięcia na ich nadgarstkach, które z każdą sekundą powiększały się, otwierały, rozszerzały. Na początek przyszło obrzydzenie, ale już w następnej chwili chciał chwycić coś ostrego, cokolwiek, zadać ból, rozciąć rany, wziąć udział w tej chorej wizji. Kiedy poczuł w spodniach ból zdał sobie sprawę skąd dokładnie wzięły swój początek te myśli.

- To nie jest normalna hospitalizacja. Te kobiety to chyba fragment bramy. Silent, mówią ci coś te gryzmoły? –
spytał Cohen, lecz widząc, że ani Alvaro, ani też nikt inny, nie za bardzo wie co ma na myśli, wskazał na ściany, a potem jakby nieco już tym zniecierpliwiony narysował coś w swoim notatniku i zaczął pokazywać pozostałym - "Od podszewki" całe pomieszczenie jest w tym umazane. I one też.

Baldrickowi nic te bazgroły nie mówiły, zresztą chyba wciąż za bardzo przejęty był wizją by cokolwiek powiedzieć. Tymczasem Alvaro zbliżył się powoli do Cohena, przez moment zdawał się w myślach coś kontemplować, aż w końcu po raz kolejny spojrzał na rysunki w notesie.

- Niestety Patricku. Nic mi to nie mówi. Jak dla mnie są wymalowane bez ładu i składu. – Odwrócił głowę i przebiegł wzrokiem całe pomieszczenie, potem jeszcze przetarł dłonią wargi i kontynuował. - Zawsze możemy wymalować znak strażnika bram i spróbować dostać się tam w ten sam sposób jak Jess. Chyba że Silent zaczął spacerować po sali myszkując po kątach - jest tutaj jakieś inne wejście, albo - oparł się rękami na jednym z łóżek - możemy spróbować ich zaszantażować odcinając jeden z kluczowych filarów bramy... Choć wolałbym tego nie robić.

Baldrick przez moment zastanawiał się czy Silent zdaje sobie sprawę jak abstrakcyjnie brzmi jego przemowa, co gorsza grupowy wampir zdawał się być przekonany, iż to co mówi ma jakiś sens. Być może miało, Terrence nie mógł być tego jednak pewien, jak i niczego w tym świecie. W tym samym czasie jego ulubiona pani detektyw Goodman zaczęła nagle niczym zawodowy palacz przetrząsać swoje kieszenie w poszukiwaniu dawki nikotyny. Jednak jej wzrok spoczywał na kracie wentylacyjnej, która podejrzanie wyglądała widocznie nie tylko dla Baldricka. Kobieta podstawiła sobie krzesło, zdjęła kratę, a pokój wypełnił się kurzem i tynkiem. Przez chwilę przyglądała się uważnie odkrytemu tunelowi.

- A może to coś innego – rzekł w tym samym czasie Alvaro, w jego dłoniach pojawił się scyzoryk - może potrzebna jest ofiara? Słodki Boże Silent zaczął nagle szeptać, tak, że Baldrick nawet nie rozpoznał słów - przecież piłem niedawno. Skąd to łaknienie...? Przeklęty, przeklęty. Po stokroć przeklęty... – po chwili znów dodał głośniej - Zamknij drzwi - jedna ręka wziął jednorazowa “nerkę” i podłożył ją pod ręka kobiety. Druga zamierzał ja naciąć tak by pojawiła się krew.

- Alvie nie sądzisz, że to nie jest dobra pora na toast? - rzucił Baldrick spoglądając wymownie raz na Silenta, a raz na Goodman - Powstrzymaj się. A ty Młoda kiedy zostałaś pracownikiem technicznym, co?

- Terrence.. Przyznaje, nie mam bladego pojęcia jak opuścić kurtynę iluzji. Muszę spróbować tak. Nie będę przy was pił... chyba, że nie dam rady tego powstrzymać - dodał znowu cicho do siebie.

- Czy to jest sposób? - spytał jakimś nietypowym dla siebie tonem - [B]Cohen[/b], ty coś widziałeś, wzory. Ja też wyczuwam tu coś więcej, a ty Rafaelu? O tym powinniśmy porozmawiać, o wskazówkach jakie możemy tu znaleźć, jeśli popełnimy błąd nie pomożemy Kingston. Nie działajmy pochopnie.

Alvaro zatrzymał rękę z ostrzem scyzoryka nad przedramieniem chorej. Popatrzył w kierunku Baldricka.
- Masz rację... masz cholerna rację – powiedział po czym złożył scyzoryk i schował do kieszeni - co ja czuje? Głód. Przeklęte łaknienie krwi. Nie powinienem jednak, bo dopiero co się pożywiałem. Brodzę we krwi i słyszę to słowo. Powtarzające się w kółko słowo UNKATH.

- W porządku, ja słyszę kaszel. - Ucichł na moment, znów przez umysł przebiegło mu zdanie Alvarobo nie dawno się pożywiałem”, skrzywił się i po raz kolejny twardo, wymownie spojrzał na towarzyszy. - Kaszel suchy, przedśmiertny i szept. - Palcem wskazał na otwartą przez Claire wentylację - Dochodzi stamtąd. - Następnie podszedł bliżej leżących kobiet. - Ich ciała krwawią, rany na nadgarstkach rozszerzają się. - Obrócił się w ich stronę. - Wasza kolej.

- Mnie chce się palić. Tyle, że mocniej niż zazwyczaj.
- głos Goodman zdradzał pewne rozdrażnienie. - Wy macie super moce, bawcie się w dedukcję. Ja widzę tylko pokój i trzy śpiące królewny. -
Sięgnęła do paska po niewielką służbową latarkę i poświeciwszy sobie zerknęła do szybu wentylacyjnego.

- A ostatni X-Men?

- One mają rany i blizny po ostrzu w stylu żyletki, których nie widać po tej stronie. Na czołach mają takie symbole –
powiedział Cohen znów pokazując im coś w swoim notesie - na ścianach jest tego więcej, pieczęcie aniołów czy coś takiego... nie jestem najlepszym okultystą. Silent, jeśli już musisz upuszczać komuś krew, upuść moją. Nie wiemy kim są te kobiety, ale nie zgadzam się na poświęcanie niewinnych ludzi. Jakkolwiek to dramatycznie to zabrzmi: to ostatnia rzecz, która różni nas od nich. – Swoją tyradę wypowiedział jak zwykle całkowicie obojętnym tonem, zwieńczył ją zaś łyknięciem garści żółtych tabletek, co nie uszło oczywiście uwadze Baldricka. - Odtworzenie tego co zrobiliśmy u mnie może się nie udać bez wycinków i Jess... może spróbować z tym sigilem Asmodeusza?

Nagle usłyszeli jakieś szybkie, nerwowe kroki na korytarzu, z każdą chwilą stawały się coraz lepiej słyszalne. Ostry męski głos doszedł zza drzwi, ktoś właśnie twardo ganił swoich pracowników.

- Wezwij policję. Gówno mnie to obchodzi, że to policja! Pokazali wam nakaz? Powiedzieli, czego szukają, zgłosili to mi? Nie! To idź i przygotuj mi dokumenty z oficjalną skargą. Już. Tutaj leżą poważne przypadki. – Ton jego głosu sprawiał wrażenie władczego, wręcz despotycznego oraz zdradzał pewność siebie.

- Ostatni sprawiedliwy - rzucił Baldrick podchodząc do drzwi - Dajcie go tu.

- Szlag! Postarajcie się nie zabić tych kobiet. Ja się tym zajmę
- Cohen złapał przeglądaną wcześniej kartę pacjenta i ruszył na spotkanie nadchodzących.

- Musimy się śpieszyć. - Goodman stwierdziła oczywiste. - Jeśli te kobiety mają liczne ślady po żyletkach, to znaczy, że ktoś je często nacinał. Może to jest swego rodzaju klucz, rytuał, który otwiera drzwi? Rozumiem twoje moralne bariery Cohen, ale przecież nie mamy w planach zabawy w Kubę Rozpruwacza. Lekkie, płytkie nacięcia. Myślę, że warto spróbować. - Zeskoczyła z krzesła i zaklęła szpetnie. - Nikt z was nie ma papierosa, prawda?

- Nie mamy czasu. Zresztą i tak będę się smażył w piekle
- Silent błyskawicznie wydobył ponownie scyzoryk i naciął swoją dłoń, a następnie działanie ponowił działanie na dłoni kobiety.

Cohen opuścił pomieszczenie by spróbować przekonać władczego mężczyznę i dać im nieco czasu. W pokoju pozostali Alvaro, Goodman i Baldrick, ten ostatni był w coraz większej konsternacji, nie łatwo przychodziło mu przetrawienie czynów swoich towarzyszy oraz postanowień jakie podjęli.

- I nic. Szlag by trafił te wszystkie anioły, ich zabawy z nami w kotka i myszkę - mruczał do siebie wyraźnie poirytowany Alvaro - szlag by trafił te wszystkie rytuały! - Odłożył delikatnie misę z niewielka ilością krwi i opatrzył kobietę. - Jakie to wszystko jest chore. Jesteśmy szczurami w ich cholernych gablotach – rzekł, odwrócił się od pozostałych i czubkiem języka dotknął krwi jaka zalegała dno misy w kształcie nerki.

O dziwo w następnej chwili Silent nagle się wyprostował, otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Wyraźnie zaskoczony Baldrick w pierwszej chwili pomyślał, iż może Alvaro wpadł na jakiś pomysł i zapragnął nagle podzielić się nim z Cohenem, jednak gdy dyskretnie wyjrzał, okazało się, iż Rafael po prostu rozpłynął się w powietrzu.

Potem swój spektakl zaczęła Goodman, z niekrytym zaskoczeniem oraz oburzeniem przyglądał się jej rytuałom i sztuczką, co chciała osiągnąć chłepcząc krew pacjentki? Czyżby miała więcej wspólnego z Alvaro niż się wszystkim wydawało? Dzieła dopełniła wykonując kolejne nacięcie, po czym ponownie zabrała się do spijania strużki krwi. Baldrick zbliżył się do aparatury, gdy ta nagle zaczęła wariować, najwyraźniej ciało kobiety źle znosiło kolejne próby Claire. Na szczęście po chwili wszystko się uspokoiło.

Mijały kolejne minuty, zdążył wrócić Cohen, który przyłączył się do uroczej zabawy. Dla Terrenca wyglądało to nad wyraz groteskowo, jakby właśnie wylądował w jakiejś taniej, czarnej komedii, której reżyser miał dziwne obsesje. Stał bezczynnie jedynie przyglądając się czynom towarzyszy.

W końcu zniknęła i Goodman, zapaliła papierosa, zaciągnęła się i rozpłynęła, pozostał po niej jedynie niedopałek, co jednak nie zrobiło większego wrażenia na detektywie. Patrick przeklął, wywalił fajkę i zamknął okno.

- Cohen w mojej wizji miałem pociąg - stwierdził beznamiętnie - Pociąg do zrobienia nacięć na skórze kobiety - dodał z ledwo zauważalną odrazą - Stajemy się tacy jak oni, pogrążamy się.

Patolog chyba nie słuchał. Gdy skończył z oknem, wdusił przycisk przyzywający lekarza.
- Sorry Szerlok. Nasza reputacja za ich życie. Warto. - mówiąc już zajęty był dalszym odczynianiem swoich czarów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bYmIKcP7Nbc[/MEDIA]

Oto, gdzie podziały się moralne, ludzkie bariery, by uratować Jess zdolni byli do rzeczy najdziwniejszych i najohydniejszych, bez zastanowienia, bez wyrzutów sumienia, nie poświęcili nawet chwili na pomyślenie o konsekwencjach swoich decyzji. Ludzie, z którymi współpracował, tym samym stali mu się obcy, grali według reguł swoich prześladowców przekonani, iż jakimś cudem zdołają wyciągnął dobrą kartę i wygrać partię.

Przynajmniej wreszcie opadła maska, sznurki marionetek stały się widoczne, a dłonie głównego manipulatora ujawnione. Wielką ironią zdawało mu się teraz to, iż otrzymał swój dar właśnie od demonów, oko, które widziało więcej niż powinno, zrywało kurtynę i obnażało prawdziwy świat, deptało tekturowe domy, małe samochodziki i ludzi. Wiedział, iż może to pochodzić jedynie od nich, tych z którymi miał walczyć. Jakimi środkami? Jakimi poświęceniami? Kim chciał ich uczynić Astarot, ten Który Widział Nawet Nie Patrząc? Nadszedł czas, gdy nie mógł ufać nawet samemu sobie. Nadszedł czas, gdy poczuł pierwszy, czerstwy smak tej wielkiej iluzji, pozostała mu tylko nadzieja.

Wykonał nacięcie i przedłużył ranę na ciele kobiety zgodnie ze swą wizją. Cięcie poszło gładko, jakby o to prosiła się pacjentka, akceptowała swój los i chciała więcej. Nagle jednak szarpnęła się gwałtownie, spazmatycznie. Baldrick spojrzał na aparaturę, strach ścisnął jego serce, kiedy na ekraniku pojawiła się prosta linia, a donośne „Piiiiiii” rozległo się po pomieszczeniu. Chwilę później aparatura wróciła do normalnego działania, znów słyszał zwyczajne „Pi, pi, pi, pi”, które jednak szybko przeszło w ohydne piszczenie szczurów. Oczy chyba mu się zaszkliły, zacisnął mocno powieki, a gdy rozwarł je po chwili stał już obok Alvaro i Claire. Obskurne pomieszczenie, nie bardziej ohydne niż nowy wygląd Silenta. Oto jak wygląda człowiek, który postanawia zostać sługą demonów.

- Alvie przystojniaku… - rzucił.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline