Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 23:34   #95
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ponury gmach szpitala łypał na nas dziesiątkami brudnych okiennych szyb. Oczekiwał nas ze stoickim spokojem martwego przedmiotu. Gdy jednak pokonałam frontowe drzwi nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jestem muchą, która dobrowolnie wleciała do paszczy ropuchy. Że zrobiłam dokładnie to czego od nas oczekiwano. Czy wobec tego to miejsce miało przypieczętować nasz koniec? Na myśl, że utknę tutaj, zawieszona pomiędzy czasem, pomiędzy światami, pomiędzy życiem i śmiercią... Dreszcz przebiegł po kręgosłupie. Pożałowałam, że nie zadzwoniłam do Roberta aby się z nim pożegnać.
Niby wiedziałam w co się pakuję, Cohen dokładnie nam to wyjaśniał na ostatnim wykładzie, ale wszystko to było nadal tak nierealne i abstrakcyjne, że chyba nie do końca w to dowierzałam. Czemu więc podążałam tą ścieżką? Chyba dla Jess... To dziwne. Nie znałam tej dziewczyny a byłam gotowa dla niej zginąć. Istnieją jednak pewne granice, których nie mogłam przekroczyć. Jak na przykład pozostawienie gliniarza na śmierć. Z drugiej strony - istniały też inne granice, ezoteryczne i przerażające, które zamierzałam przekroczyć i pozwolić by mój świat już na zawsze zmienił swoje oblicze.
Poczekalnia była obskurna i cuchnąca. Rząd plastikowych krzeseł okupowany przez wielkie trzęsące tłumoki szmat. Bezdomni. Brudni, nędznie ubrani, o pobrużdżonych twarzach i odmrożonych czerwonych nosach. W nozdrza uderzał smród moczu i potu. Przebiegłam wzrokiem po twarzach oczekujących. Brak oka, brak ucha, brak palca... Podejrzanie dużo braków.
Pielęgniarka, pozornie kompletna, także wykazywała się znaczącym brakiem – śladu choćby sympatii. Jej wredne małe oczka, gdyby miały moc krzywdzenia ludzi, spopieliłyby mnie na proch.
- Mamy w ogóle pojęcie gdzie chcemy się dostać? - zatrzymałam się kilka metrów od dyżurki i posłałam Silentowi pytające spojrzenie. - To całkiem duży szpital.

Alvaro skinął potakująco głowa. Tyle na temat.

P
odeszłam do pielęgniarki stanowczym krokiem i błysnęłam jej po oczach odznaką.
- Oficer Goodman, NYPD. Mamy podejrzenie, iż w pomieszczeniach szpitala znajdują się przedmioty mogące pochodzić z przestępstwa, służące do jego popełnienia lub których posiadanie jest zabronione. Na podstawie art. 230 par. 1 przysługuje pani zażalenie na czynności do prokuratora właściwego dla dystryktu Nowy York.
Wygłosiwszy prawniczą formułkę wyminęłam kobietę i zagłębiłam się w pierwszy korytarz.

Pielęgniarka
zamrugała w wyrazie zdziwienia i, kiedy ją minęłam, sięgnęła po guzik interkomu.
- Ochrona.
Grzecznie zaczekałam aż pojawią się panowie w czerni. Nawet nie chowałam legitymacji służbowej.

Dwaj czarni, tfu Afroamerykanie, sporych rozmiarów - raczej tłuści niż umięśnieni. Koszulka z logiem szczerzącego łeb wilka i napis Wulf Security. Spojrzenie tępych osiłków.
- Jakieś problemy, laleczko? - pierwszy podszedł bliżej, kładąc rękę na futerale gdzie nosił gaz pieprzowy. Drugi ma chyba lepszy wzrok.

Tą laleczką mimowolnie podniósł mi ciśnienie.
- Problem zaraz ty będziesz miał, piesku. Utrudnianie prowadzenia dochodzenia to co prawda występek, ale z twoją mordą dostaniesz jak nic rok do dwóch w Huntsville.

Spojrzał na mnie spode łba, niemal urażony bezpośredniością.
- Mogę zobaczyć odznakę? - powiedział nieco grzeczniej ale nadal nieufnie. Drugi coś mówił do noszonej przy pasie radiostacji CB.

- Szmatę. - poprawiłam odruchowo przez zaciśnięte zęby. - Proszę, proszę, uczony piesek. Debil z takim ryjem powinien teraz falsetem żądać nakazu sądowego. Wchodzimy na szmatę. Odpisz sobie numer i jednostkę - warknęłam przyklejając mu rzeczoną szmatę do pyska z głuchym plaskiem.

Ochroniarz cofnął się o krok. Jego spojrzenie stało się naprawdę nieprzyjemne. Wzrok prześlizgnął się przez odznakę, usta poruszały niemrawo.
- Goodman, tak - poczekajcie chwilę. Muszę sprawdzić, czy faktycznie jesteś policjantką. A ci tam - skinął głową na Alvaro i resztę ekipy - niech też pokażą odznaki.

- Cywil z wydziału technicznego do zabezpieczenia dowodów. Stażysta - wskazałam na Alvara po czym schowałam odznakę do tylnej kieszeni. Mój głos zdradzał niecierpliwienie. - I tak poświęciłam ci więcej czasu niż powinnam tłuściochu. Spisałeś moje dane a teraz łaskawie zejdź mi z oczu bo twoja morda psuje mi samopoczucie. Panowie, idziemy.

Nigdy nie grzeszyłam uprzejmością, szczególnie jeśli czyjaś gęba na pierwszy rzut oka powodowała we mnie niesmak. Ale nie chodziło tylko o to. Od kiedy zobaczyłam naszywki na ich rękawach poczułam do nich niekontrolowaną niechęć. Zrozumiałam, że to wszystko jest grubymi nićmi szyte. To tylko układanki większej całości.

Cohen szedł na końcu z rękami założonymi z tyłu pleców, z kamienną twarzą lustrując otoczenie. W bladym świetle jarzeniówek, na tle obskurnego korytarza, sprawiał nieprzyjemne wrażenie nazistowskiego oficera na inspekcji obozu zagłady.
Czując na plecach oddech podążających za nimi czarnych ochroniarzy odwrócił się i zmierzył ich wzrokiem.
- Panów zaangażowanie w pracę świadczy o nich jak najlepiej, ale jeżeli naprawdę chcą nam panowie towarzyszyć w czynnościach śledczych, lub przy nich asystować potrzebuję spisać imiona, nazwiska, numery ubezpieczenia i wasze licencje. - spojrzał kolejno w oczy jednego i drugiego. - Chyba, że po prostu wszyscy zajmiemy się swoją pracą i nie będziemy sobie wchodzić pod ręce. Jak panowie uważają?

- Dobrze - mruknął większy z mięśniaków niechętnie. - Tylko odmeldujcie się, jak będziecie wychodzić. Czy mamy zacząć procedurę ewakuacyjną personelu i pacjentów? Sprawdzono wasze dane. Faktycznie jesteście gli... to znaczy policją.

Zerknęłam na plakietki identyfikacyjne z nazwiskami ochroniarzy. Coorney i Douglas.

- Hej Douglas – zwróciłam się do jednego z grubasów. - Pożyczysz mi na chwilę swój notes i długopis? Jednak spiszę wasze nazwiska, wiesz jestem cholerną formalistką.
Ochroniarz, dosyć niechętnie, ale dał mi niewielki notatnik i długopis.
- Coo-rney i Dou-glas – przeliterowałam teatralnie i notowałam zawzięcie. Zajęło mi to jednak znacznie więcej czasu niż powinno.
Wyrwałam wreszcie kartkę i pokazałam ją kolejno Cohenowi, Alvaro i Baldrickowi. Litery były niezgrabne ale czytelne.

Wulf Security. W tej samej firmie pracowali sprawcy nocnej masakry w K-Markt. Zbieg okoliczności??? A może mają jednego pracodawcę? R-A-Z-Y-D-A???”

Przez chwilę stałam odwrócona plecami do ochroniarzy i nerwowo bawiłam się swoim wisiorkiem.
- Ok – powiedziałam wreszcie spokojnie. - Dzięki za notes. Douglas, łap!
Taki odruch bezwarunkowy. Mężczyzna automatycznie wyciągnął ręce i złapał w locie bez grama podejrzliwości. Zamiast jednak notesu w jego stronę poszybował wisiorek. Spory srebrny krzyżyk na łańcuszku, prezent od mojej matki dewotki.
Równocześnie
sięgałam po broń. Aby na wszelki wypadek być w pogotowiu. Przez lata pracy w policji nauczyłam się słuchać swojego instynktu. A ten szalał jak syrena alarmowa.

Wisiorek znalazł się w rękach murzyna. Złapał go i spojrzał na niego zdezorientowanym wzrokiem. Przenosił spojrzenie z krzyżyka, na mnie, ze mnie na krzyżyk. Jego mina wydawała się być głupsza niż zazwyczaj, co było naprawdę trudne.

- Eeeee … - zdołał tylko wykrztusić.
- Chyba masz branie, Doug - zaśmiał się drugi z ochroniarz. - Wygląda na łatwą. - sprawiał wrażenie rozbawionego.

Ale w jego oczach coś błysnęło. Przez chwilę nie było tam niczego, poza pustką. Jedno uderzenie serca. Nawet krócej, ale wyrażnie dostrzegłam ciemność wtopiona w brązową skórze twarzy. Oczywiście mogło to być złudzenie. Ale czy było?

Szybko się otrząsnęłam i zdobyłam się, jakkolwiek wymuszenie, na paskudny uśmieszek.
- Art. 226 par 1 kodeksu karnego. Mój ulubiony. Znieważenie funkcjonariusza publicznego na służbie. Gówno z tego będzie w sądzie, ale pozwala mi to na zrobienie jednej fajnej rzeczy. Wszystkie chujki, które choć spojrzały na mnie krzywo zostają zatrzymane do wyjaśnienia. 48 na dołku dobrze wam zrobią. - Wyciągnęłam kajdanki z futerału na plecach.
- Rączki, kochasiu. Piśnij tylko a zobaczysz że policyjna brutalność pojawia się nie tylko w Los Angeles.

Może byłam narwana i preferowałam agresywne podejście, ale wiedziałam doskonale jak działać z literą prawa. Pozostałość po rzuconych znienacka studiach prawniczych.

Murzyn zmrużył oczy, jakby zastanawiał się jak zareagować.
Ten z łańcuszkiem spojrzał bardziej pojednawczo.

- Nie bądźmy takimi służbistami, pani detektyw – uniósł ręce w pokojowym geście. - My tylko wykonujemy swoją pracę, podobnie jak wy.

- W czymś mogę pomóc? - mężczyzna wyszedł z pobliskiego pokoju. Miał na sobie fartuch lekarza i zmęczoną twarz. Przyglądał się scenie przez sporych wielkości okulary. Zmęczona, szara twarz ściągnęła się w kreskę.
- Można by było zachowywać się nieco ciszej. Jesteście państwo na onkologii dziecięcej. Tutaj ludzie walczą o życie i te hałasy troszkę je denerwują. Douglas? Co tu się dzieje. Gdzie są państwa fartuchy ochronne? Nakrycia na nogi. Nanieśliście błota. - ostatnie słowa skierował wprost do waszej grupki.

- Myślę, że skoro jesteśmy na onkologii to dzieciakom i tak jest wszystko jedno. - Do rozmowy w końcu wtrącił się Baldrick ale nie był ani deko uprzejmiejszy niż ja, co przyjęłam z nieskrywaną wdzięcznością. Ostatnie czego potrzebowałam to moralizatorski wykład jak to się nieetycznie zachowuję. - Dni większości pewnie już są policzone. W każdym razie nie mamy zamiaru przeszkadzać, wy róbcie swoje i nam nie przeszkadzajcie, bo wizyta się przedłuży. Jeden niech przyniesie nam fartuchy i resztę, a potem zajmiemy się sobą.

- Słyszał pan, panie Dauglas - lekarz pogonił czarnoskórego ochroniarza. - Proszę przynieść ubranie ochronne funkcjonariuszom. O ile może odejść? Nie jest chyba aresztowany, prawda? Czym mogę państwu służyć przez ten czas?

Kiedy ochroniarze oddalili się po rzeczone ubrania zdobyłam się na szept w kierunku współpracowników:
- Nadal jestem za tym aby ich profilaktycznie skuć. Kiedy to wszystko się zacznie mogą namieszać. A... nie chciałabym się z nimi spotkać po drugiej stronie.

- Jeśli to jakieś tałatajstwo z Metropolis, myślę, że żadne kajdanki im nie przeszkodzą. - odparł Cohen, również szeptem - Mogli stać za akcją w markecie i w swoim czasie trzeba będzie się nimi zająć, ale teraz musimy pamiętać, po co tu przyszliśmy.

- Proszę mi powiedzieć jakie oddziały znajdują się na poszczególnych pietrach? - Silent przeniósł wzrok z planu budynku na lekarza.

- Lewe skrzydło, parter - interia, pierwsze piętro - radiologia i chirurgia urazowa, drugie - kardiologia, trzecie - pulmologia. Prawe skrzydło - parter onkologia, pierwsze piętro - oddział dziecięcy i porodówka, drugie - ortopedia, trzecie - dermatologia. Centrum - parter - przychodnia ogólna i izba przyjęć, pierwsze piętro - ednokrynologia, drugie piętro - poradnia dianetyczna, trzecie - okulistyka.

- Bardzo Panu dziękuję za pomoc. Proszę się nie przejmować słowami kolegi – wymownie spojrzał na Terrence'a - on ma tak od urodzenia.

- A ty co masz od urodzenia stażysto? - Baldric nie lubił pozostawać dłużny. Uśmiechnął się szyderczo po czym sugestywnie przejechał językiem po zębach, następnie spojrzał na pozostałych. - Goodman jak chce niech ich skuwa, ale to nie jest priorytet. - Przeniósł spojrzenie na doktora. - Może pan już iść, chyba że moi - zawahał się - koledzy mają jeszcze jakieś pytania.

Pozostawiłam chłopców samych aby mogli się spokojnie przekomarzać i podeszłam do ochroniarza.

- Douglas, masz coś co należy do mnie. - Wyjęłam mu z dłoni swój krzyżyk i wsunęłam do kieszeni spodni. - Załatwmy to polubownie. - klepnęłam wielkoluda po plecach, niemal przyjaźnie. - Nie wchodźcie nam w drogę a nie złożymy na was zażalenia.

- Dobra - burknął z niechęcią Douglas, ale patrzył spode łba.
 
liliel jest offline