Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 23:42   #96
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Pokój 66 znajdował się na drugim piętrze. Co dziwne, reszta sal na tej kondygnacji zaczynała się do dwójki.
Gdy przekroczyłam próg pokoju woń dymu tytoniowego niemal zwaliła mnie z nóg. Ale nie dlatego, że był mi tak niemiły. Zatrzęsłam się jak narkoman na głodzie.
Przecież rzuciłam lata temu, co do cholery się ze mną działo? To musiał być wpływ tego miejsca. Wszystko tutaj wydawało się zbyt intensywne.
Początkowo nie zwróciłam nawet uwagi na trójkę pacjentek podłączonych do skomplikowanej aparatury. Nieświadomie zaczęłam klepać się po wszystkich kieszeniach w poszukiwaniu fajki ale żadnej oczywiście nie znalazłam. Zaklęłam siarczyście.
Niestety nikt nie miał pojęcia co robić dalej. Otwarcie bramy zapewne miało coś wspólnego z pogrążonymi w śpiączce kobietami. Tylko co? Postanowiłam sprawdzić kratkę wentylacyjną, która od razu mi się nie podobała. Chyba ona była źródłem wyimaginowanych zapachów.

Alvaro zniknął jako pierwszy. A w zasadzie to wyszedł, lecz kiedy za nim popędziłam po drugiej stronie drzwi nie było po nim śladu. Uznałam, że mu się udało. Krew okazała się bramą, sposobem na przejście. Nie bardzo leżał mi ten pomysł ale powtórzyłam po nim rytuał. Nacięcia, metaliczny smak krwi... Nic. Nie pojawiło się nic poza może rosnącą odrazą do samej siebie. Ta kobieta była bogu ducha winna a ja po prostu na niej eksperymentowałam. Na dodatek gdy nacinałam jej skórę aparatura zaczęła szaleć jak licznik Geigera po wybuchu w Czarnobylu.

To co podziałało na Silenta u mnie się nie sprawdziło. Pozostawała już tylko jedna możliwość.
Wybiegałam z pokoju, i dalej na parter przez główne wyjście. Sztab znerwicowanych ludzi kopcił sobie spokojnie na zewnątrz pomimo szczypiącego mrozu.
- Da mi pan papierosa i zapalniczkę? - zagaiłam do pierwszego z brzegu, mężczyzny w średnim wieku w obszernej puchowej kurtce. Nie czekając na odpowiedź wyciągnęłam z portfela dziesięć dolców.

- Jasne. Trzymaj.

Pędem wróciłam do sali 66 unikając już niepotrzebnych spotkać z personelem. Na miejscu uchyliłam okno i wychyliłam się przez nie. Głód nikotynowy był tak silny, że trzęsły mi się dłonie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=J82gFhtMdmE[/media]

Dokąd w ogóle chcę się udać? Co chcę osiągnąć?
Jesteś szalona Claire, zawsze byłaś. Chociaż nie... Nie zawsze. Odbiło ci po tym jak...

Pierwszy mach smakował jak ambrozja. Wypuściłam chmurę dymu ostrożnie, tak aby żadna smuga nie dostała się do środka. Mimo to mierniki pracy serca znów zaczęły szaleć, jakby nawet ta odrobina nikotyny, która dostawała się z przeciągiem do sali była trucizną dla pacjentek. A może to fakt, ze na dworze było minus pięć stopni i właśnie fundowałam im zabiegi kriogeniczne?

Gówno prawda. Tak łatwo się nie umiera.

Nie poczułam niczego szczególnego. Ot, jedno mrugniecie okiem i świat zmienił się bezpowrotnie. Zrobiło się ciemniej. I brudniej. Mrok spłynął zewsząd jak rozlana niezdarnie farba.
Z obdrapanych ścian sypał się tynk, dookoła zalegały jakiś medyczne sprzęty, dawno nie nieużywane, pokryte warstwą kurzu. Na metalowym stoliku leżały przeżarte rdzą i oblepione zaschniętą krwią zmyślne chirurgiczne przyrządy. Jakbym obudziła się po uderzeniu atomówki. Pośród zgliszczy zapomnianego świata.

Łóżka pozostały, a także pacjentki, ale te zamiast rurek i elektrod uwiezione były w plątaninie łańcuchów i stalowych linek podczepionych do ciała haczykami.
Alicja po drugiej stronie lustra.
Mrocznej, wypaczonej i zepsutej stronie...
Nagle nie mogłam przypomnieć sobie powodu dlaczego tak bardzo chciałam się tu znaleźć. Może iluzja wcale nie była okowami, którymi ktoś nas skuł, ograniczał? Może była aktem litości, aby oszczędzić nam bolesnej prawdy.

Czy naprawdę chciałam ją poznać?

Za późno.
Już ją widziałam. Prawda tam była, na wyciągnięcie ręki. Tuż za framugą szpitalnego okna.
Widziałam rzędy ciężkich kanciastych budynków, kamienice z początku wieku, poprzetykane strzelistymi budowlami w gotyckim stylu. Dalej szkielet nowoczesnego wieżowca i biurowiec ze stali i szkła. Z rozbitych okien niosły się ku niebu słupy czarnego dymu. Był też ciemny rozległy dwór z epoki kolonializmu. Mieszanka stylów i epok, przekrój całej historii pieprzonej cywilizacji. Ruina ludzkości. Ulice były puste, uśpione. Dostrzegłam ściany upstrzone graffiti, beczki buchające płomieniami, fragmenty śmieci i gazet porywanych podmuchami wiatru. A wszystko to pogrążone w grobowej upiornej ciszy. Jakby mieszkała tu jedynie śmierć.

Ale to nie wszystko.

Była jeszcze inna część prawdy. Dotarła do mnie gdy spojrzałam na Silenta.
Rafael Jose Alvaro był potworem. Fakt, uprzedzał mnie o tym. Ale chyba nie dowierzałam, jak zresztą we wszystko. A teraz miałam przed nosem niezbite dowody, których mój nos gliniarza nie potrafił zignorować. Ciężko mi było zapanować nad głosem, ciężko było nie dobyć broni albo zwyczajnie nie uciec. Co gorsza, Alvaro zdawał się nie zauważać zmian jakie poczyniło w nim Miasto. Swoich rozgorzałych oczu, zapadniętych, bladych policzków, szkaradnie wygiętych szponów. Moje sugestie do niego nie dotarły. Na razie postanowiłam więc porzucić temat. Dopóki nie dostrzega problemu dopóty go nie ma.
Mimo to trzymałam się na dystans.
Może w środku był tym samym porządnym facetem co za życia ale tutaj dostrzegałam tylko cień człowieka. Zadałam sobie pytanie czy w ogóle powinniśmy mu ufać? Na pierwszy rzut oka było przecież widać, że gra w przeciwnej drużynie.

- Alvie przystojniaku… - dobiegł mnie głos Baldricka. Poczułam ulgę, że reszta do nas dołączyła.

-
Ma ten latynoski urok, prawda? – wykrztusiłam z jakimś sztucznym, zagubionym uśmiechem na twarzy i znacząco pokręciłam głową. - Próbowałam mu przed chwilą powiedzieć, że broda jest do przystrzyżenia ale obejrzał się lustrze i twierdzi, że wszystko w po-rzą-dku. - mocno zaakcentowałam ostatnie słowo.

Miałam jednak nadzieję, że chłopcy załapią że to nie jest odpowiedni moment na drażliwe tematy. Ostatnie czego potrzebowaliśmy to załamanie nerwowe byłego sługi bożego, który ujrzy w sobie pomiot demonów. Współczuć będę mu kiedy wrócimy do rzeczywistości. Tfu, nie. Nie wrócimy... Kiedy się z niej wyrwiemy.
 
liliel jest offline