Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2011, 08:37   #15
Takeda
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
Wyruszyłeś dużo wcześniej, by na miejscu zaczaić się na Salfielda.
Miałeś dziwne obawy, że staruch szykuje na ciebie pułapkę. Powziąłeś wszelkie środki ostrożności. Gaz, telefon do szefa, list z informacjami.
Jadąc wśród drobnych płatków śniegu zacząłeś się zastanawiać, czy aby nie popadasz w paranoję. Przygotowałeś się jakbyś miał się spotkać z Charlesem Mansonem. Uśmiechnąłeś się pod nosem do swoich lęków. Wiedziałeś jednak, że podjęte kroki zagwarantują ci przewagę nad twoim rywalem i oto głównie chodziło.

Sprawa, która od początku kryła w sobie iskrę tajemnicy i dreszczyk emocji, okazała się najbardziej fascynującym śledztwem w całej twojej karierze. Gdy tylko doprowadzisz ją do szczęśliwego finału, będziesz miał co wspominać i czym się szczycić.
Teraz jednak trzeba było się skupić na pracy, by nie popełnić błędu. Salfield okazał się szczwanym lisem i cały czas próbuje z tobą pogrywać.
Musisz mu pokrzyżować plany i pokazać, że z Derekiem Freemanem się nie zadziera.

"U Grubego Joe" z zewnątrz wyglądał nad wyraz niewinnie. Gdybyś nie znał opinii mieszkańców Silver Bay o tym miejscu, to mógłbyś pomyśleć, że to zajazd wyższej klasy. Drewniany budynek zbudowany z wielkich ciosanych pali, elegancki szyld nad wejściem i dwa zielone klomby przy drzwiach. Dziwne, może jednak to miejsce nie jest tak złe jak mówią. Zaparkowałeś tak, by twój samochód nie rzucał się w oczy, a jednocześnie byś miał dobre pole do obserwacji zarówno lokalu jak i przyjeżdżających.
Nie musiałeś długo czekać, by opinia mówiąca o "Grubym Joe" jako o spelunie potwierdziła się. Po kilku minutach drzwi lokalu otworzyły się i wyszedł z nich napompowany koks jakiś to widzi się na zawodach kulturystów. Ciągnął on za sobą ledwo stojącego na nogach gościa ubranego w czarną skórzaną kurtkę i takie same spodnie. Koks przeciągnął pijaka kilka metrów na trawnik z boku lokalu i tam go rzucił. Zważywszy, że dochodziła dopiero ósma to doprawdy intrygujące.
Kolejne minuty nie były aż tak ciekawe. Przyjechało kilku motocyklistów i jedna ciężarówka. Czas zaczął ci się dłużyć niemiłosiernie. Wiedziałeś jednak, że taka zapobiegliwość może przynieść skutek. Jedyne czego teraz potrzebowałeś to cierpliwość.

Twój zegarek pokazywał za pięć dziewiąta, do spotkania z Salfieldem została jeszcze godzina. Wtedy to zauważyłeś, że zza zakrętu wyłonił się charakterystyczny czerwony jeep. Jechał wolno, a przejeżdżając koło baru zwolnił jeszcze bardziej. Osunąłeś się na fotelu i w lusterku wstecznym obserwowałeś co się dzieje. Przez chwilę zastanawiałeś się, czy Salfield wie jakim samochodem jeździsz.

Oczywiście, że wie. Mijał cię przecież w na leśnym zakręcie o mało nie powodując wypadku. Cholera!

Mogłeś co prawda wziąć Mercedesa, ale to mogłoby przynieść więcej kłopotów niż korzyści.
Czerwony jeep wolno wyminął bar i pojechał dalej.

Czyżby Salfield zauważył twój podstęp? Znowu zakląłeś pod nosem.

I co teraz? Czekać... Nie czekać....

Spotkanie było wyznaczone na godzinę dziesiątą warto, więc chyba było jeszcze poczekać ta godzinkę. Opadłeś głębiej w fotel kierowcy i czekałeś. Jeszcze raz sprawdziłeś czy wszystko jest na swoim miejscu.

Dłużący się czas i czekanie sprzyjają rozmyślaniom. Zacząłeś myśleć o sobie jak o wędkarzu lub myśliwym. Zarzuciłeś przynętę i teraz trzeba było tylko nie spłoszyć zwierzyny. A jak się okazało twoja zwierzyna była bardzo płochliwa i strachliwa. Coś ci jednak mówiło, że Salfield wróci. Nawet jeżeli nie z ciekawości, to choćby po to by po raz kolejny spróbować cię nastraszyć.
Kolejni klienci "Grubego Joe" wjeżdżali na parking. Nadal jednak nie było wśród nich osoby na którą czekałeś.
Dochodziła dziesiąta, a Salfielda nadal nie było. Postanowiłeś, że poczekasz jeszcze kwadrans i wynosisz się z tego zadupia.

Dokładnie o dwudziestej drugiej czternaście na parking przed barem wjechał czerwony jeep. Salfield zaparkował kilkanaście metrów od ciebie i wyszedł z samochodu.
Szedł powoli, ale bardzo pewnym wręcz młodzieńczym krokiem. Nie było widać u niego żadnych fizycznych objawów starości, która tak mocno odcisnęła swoje piętno na jego twarzy.
Wiedziałeś, że nie ma się co ukrywać. Także wysiadłeś z samochodu i stanąłeś przy drzwiach pasażera. Przypomniałeś sobie plakat słynnego westernu z Garym Cooperem.
Wasze spotkanie nie odbywało się co prawda w samo południe, jednak atmosfera i napięcie jakie towarzyszyło ci w czasie tych kilku sekund, gdy Salfield szedł w twoją stronę było równe temu, co w czasie pojedynku na śmierć i życie.
Już za chwilę miałeś stanąć w oko w oko ze swoim rywalem. W głowie już układałeś schemat rozmowy, która i tak już de facto odbyłeś kilkakrotnie w myślach w czasie tego ponad dwugodzinnego oczekiwania.
Wszystko wokół ucichło. Słyszałeś jedynie coraz szybsze bicie własnego serca i powolne, rytmiczne stukanie butów Salfielda.



Gdyby nie okoliczności to zapewne przetarłbyś oczy ze zdziwienia.
Co to kurwa jesteś?

Powietrze wokół Salfielda zadrżało i to co było za nim niczym tło na scenie teatru zmieniło się. Zamiast parkingu widziałeś jakiś kiepsko oświetlony piwniczny tunel. Zwoje kabli ciągnęły się pośrodku półokrągłego sklepienia. Świetlówki migały drażniąco niczym stroboskop w klubie techno.

Z każdym błyskiem stroboskopowego światła dostrzegałeś coraz więcej szczegółów z tego co znajduje się za Salfieldem.
Zamiast jego prostej kurtki, widziałeś rzeźniczy fartuch. W jego ręku zamiast kluczyków od samochodu, długi stalowy nóż.
Kolejny błysk.
I dostrzegłeś coś co do tej pory uciekało twoim zmysłom i świadomości. Coś przed czym twój umysł bronił cię tak długo jak potrafił. Teraz jednak zapory puściły i obrazy zalały twoją świadomość całą ohydą i grozą.
Z sufitu wisiały ciężkie metalowe łańcuchy zakończone zakrzywionymi hakami. Na tych hakach niczym wieprzowe półtusze wisiało powieszonych kilkanaście oprawionych i pozbawionych wnętrzności ludzkich ciał.
Ohydny staruch Salfield z lubieżnym uśmiechem przechadzał się pośród nich. Ocierał się i muskał dłonią zwłoki kołyszące się po jego lewej i prawej stronie.

Stroboskop migał z szaleńczym tempem równym temu jakim biło twoje serce. Ogarniał cię mrok i coraz bardziej paraliżujący strach.
Porównanie do pojedynku rewolwerowców zniknęło zupełnie, zastąpione przez sceny z "Koszmaru z ulicy Wiązów"
Freddy Krueger był jednak tylko wytworem hollywoodzkich reżyserów i specjalistów od efektów, a to co miałeś przed sobą....


To co miałeś przed sobą było najprawdziwszą prawdą. Brutalną rzeczywistością, która wyciągnęła po ciebie swoje brudne łapy.



Wizja tak jak nagle się pojawiła, tak samo szybko zniknęła.
Stałeś na przeciwko uśmiechniętego Salfielda, który wyciągał rękę w twoją stronę. Zamiast podać mu dłoń i przywitać się cofnąłeś się o krok, porażony ciągle wizja tego co zobaczyłeś.
- Mam nadzieję, że pan zrozumie. - powiedział Salfield. Najwyraźniej pierwsza część jego wypowiedzi umknęła ci - Pan ma za pewne spokojne i dostatnie życie, pozbawione większych problemów i trosk. Po co ściągać sobie na głowę koszmar z którym pan sobie nie poradzi. Po co niszczyć otaczające pana piękno. Dobrze panu radzę niech pan wyjedzie z Silver Bay i zapomni o mnie i o tym, co pan widział. Tak będzie naprawdę dla pana lepiej. Ja pana bynajmniej nie straszę. Co to to nie. Ja pana lojalnie ostrzegam, że pan temu nie podoła. Nie wiem, czy jest pan dziennikarze, pisarzem, czy jakimś detektywem... z resztą to nie ważne. Niech pan opuści Silver Bay i zapomni o wszystkim.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół

Ostatnio edytowane przez Takeda : 28-03-2011 o 08:53.
Takeda jest offline