Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2011, 23:25   #99
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=EwT11Vta0k8&feature=fvst[/media]
To był najgorszy, najduszniejszy koszmar jaki dane mi było oglądać. Klaustrofobiczne ciemne korytarze, odór rozkładu, krew i strzępy mięsa ślizgające się pod butami. Serce kołatało w piersi, zbuntowało się na te masakryczne krajobrazy.

Myślałam, że to mnie już nie rusza. Flaki, przemoc, zwłoki w najróżniejszym stopniu rozkładu. Dawniej krew mnie przerażała. Gdy miałam sześć lat spadłam z drzewa i złamałam nogę. Byłam w takim szoku, że wsunęłam wtedy palec przez otwartą ranę ,ale gdy poczułam gładką twardą kość zaczęłam drzeć się jak opętana. Mój ojciec powiedział tylko „Nie mazgaj się, Claire. Od tego się nie umiera.” Staruszek Goodman zawsze miał w sobie niezmącone pokłady empatii. Kilkanaście lat później powiedział mi to samo. „Nie mazgaj się.” Kurwa... Te słowa to był najgorszy zawód w moim życiu. I największy punkt zwrotny.
Tatuś uwielbiał podkreślać jaka jestem słaba. I potrafił od niechcenia sprawić, że czułam się gównianie. Ale po ostatnim „nie mazgaj się” coś we mnie pękło. Wszystko stało się mniej intensywne, mniej odczuwalne. Ból, strach, rozczarowanie, przyjaźń, miłość... Wszystkie te odczucia stały się przytłumione a od świata oddzielała mnie szyba grubsza niż chyba sama kurtyna iluzji. Zabawne... Teraz wiedziałam, że od rzeczywistości oddziela mnie nie jedna, a dwie warstwy kłamstw. Jedna, która została mi narzucona, i druga – którą stworzyłam sobie sama.
Nie pozostało we mnie nic z dawnej Claire. Z grzecznej dziewczynki w spódniczce za kolano i schludnie upiętych włosach. Nic.
Ale teraz, kiedy stawiałam pierwsze kroki po przeciwnej stronie Iluzji poczułam się jakby ona przebudziła się na moment, gdzieś w najdalszym zaułku mojego umysłu. Przez chwilę znów miałam sześć lat i właśnie spadłam z drzewa. Krew wyglądała i pachniała inaczej niż ostatnimi laty. Wzięłam głęboki oddech i sama powtórzyłam niby mantrę ulubiony frazes tatusia „Nie mazgaj się Claire”.

Mina pozostała beznamiętna ale w środku rozlewał się niepokój.

Piekło.
Tylko ono mogło tak wyglądać, nie miałam co do tego wątpliwości.
Coś we mnie krzyczało „Za wcześnie! Kurwa, za wcześnie Claire!” Powinnam tu trafić po śmierci, no ale nie już, nie teraz!
Niemożliwe. Żyłam przecież. Oddychałam, dłonie pociły się z przejęcia. Funkcje życiowe działały zaskakująco poprawnie ale jednak, byłam w piekle, i nie mam na myśli jakiejś cholernej przenośni. Miałam nadzieję, że ta wycieczka czeka mnie dopiero za kilka, kilkanaście lat ale niespodziewanie wykupiłam sobie bilet w pre-orderze i bezmyślnie złapałam ten charter. A powrotu może nie być...

Kiedy wreszcie dotarliśmy do szczurzego gniazda nadal milczałam jak zaklęta. Kłębiło się tam od smukłych, pokrytych sierścią sylwetek. Przed tą małą czeredę wyszedł jeden z wyższych osobników – o dziko zmierzwionej, czarnej jak smoła sierści i czerwonych ślepkach.
- Wyy intruziii – wysyczał groźnie – Wyyy odejść.....

- Prowadź nas do Matrony - bezceremonialnie rzucił Alvaro do szczuroluda przenosząc wzrok z postaci, która właśnie zeszła po drabince.
No właśnie. Wspomniałam, że po drabince schodził jakiś gigantyczny facet, uzbrojony po zęby, w masce zakrywającej dolną część twarzy, która sprawiła, że niepokojąco przypominał mi filmowego Hanibala Lectera.

- Odejśććć - syk szczura nie pozostawiał wątpliwości co do intencji.

Gapiliśmy się po sobie jak uczniaki kiedy nauczyciel wymalował właśnie na tablicy bardzo skomplikowane równanie i zapytał kto ma ochotę je rozwiązać. Alvaro opuścił głowę jak rozjuszony byk i przez chwilę byłam pewna, że zacznie rozwalać szczurze łby.

- Nie wiedziałem, że Skaveni istnieją - wyszeptał mi do ucha Baldric i muszę przyznać, że spokój w jego tonie to było to czego na tą chwilę desperacko potrzebowałam. Terry zmierzył spojrzeniem Granda, chyba nawet uśmiechnął się na swój perfidny sposób i dodał. - Silent spokojnie.

Cohen milczał. Po prostu stał przy Silencie z palnikiem w dłoni lustrując beznamiętnym spojrzeniem szczurowate hybrydy.

Zdumienie, zdziwienie... różne uczucia przelały się przez serce legionisty widzącego zespół z wydziału specjalnego w tym miejscu. Nie było czasu na uprzejmości. A szkoda... Uśmiech pojawił się pod maską. Błyskawicznie ugięte kolana, skok... poszybował ponad zgromadzonymi w widowiskowym salcie, miękko wylądował obol Alvaro przykucając na ułamek sekundy by złagodzić lądowanie.

Ruszał się jak kot. Nieludzko.
-Cofnąć się!- wysyczał prostując się do pionu. - Prowadzić nas do Matrony w imieniu wspaniałego Togariniego. Jestem tutaj by dobić targu więc nie marnujcie mojego czasu. Jestem jego Posłem.

Grand był pewien, że szczuroludzie boją się Aniołów i liczył, że imię jednego z nich zrobi dosadne wrażenie. Poza tym zabić nas wszystkich zawsze zdążą.

Szczury syknęły spoglądając na Granda z niechęcią. Zbiły się w gromadkę. Zaczęły coś ze sobą pipiskiwać, w końcu jeden z nich oderwał się od gromadki i pomknął w stronę rozwartych wrót. Zapewne by powiadomić Matronę. Mieliśmy chwilę dla siebie. Reszta stworów przyglądała się z dystansu. Nie podejmowała agresywnych działań, ale też chyba nie miała zamiaru was przepuścić. Czarny przywódca nadal przewodził im prym. Czułam na sobie jego nienawistne, świdrujące spojrzenie. W jakiś sposób wydawał się znajomy. I najwyraźniej za mną nie przepadał.

- Douglas? - szepnęłam łypiąc przez ramię na czarnego przywódcę szczuroludzi. - Kurwa mać... Trzeba jednak było go przykuć do kaloryfera.
Przeniosłam wzrok na wielkoluda z mieczem i kuszą. Mimo gumowej maski osłaniającej usta rozpoznałam teraz syna senatora, Clausa Granda.
- Cześć Grand - zdobyła się na krzywy uśmiech ale nie wyciągnęła przed siebie dłoni. - Nieźle się trzymasz jak na umarlaka.

“W odróżnieniu do niektórych co?” - smutna myśl przemknęła Alvaro po głowie na ostatnie słowa Claire.
Na twarzy Silenta rysowało się zdenerwowanie poprzez mocno zaciśniętą szczękę. Omijał mnie wzrokiem, a może mi się wydawało? Po chwili pochylił się nad uchem Cohena i szeptali coś do siebie. Nie słyszałam o czym.

Grand natomiast nie podjął mojej zaczepki. Może nie potrafił sobie mnie przypomnieć? Nigdy razem nie pracowaliśmy ale w wydziale robiłam od siedmiu lat. Aż dziw brał, że moja twarz nie wydawała się choć odrobinę znajoma. Tym bardziej, że o moim tyłku i długich nogach krążyły podobno legendy. A może to miejsce wypłukało z niego wspomnienia? Albo zrobiła to śmierć?

- Patricku – Alvaro zaczął szeptanki w cztery oczy. - Nie wiedziałem, że i Granda zwerbowali, choć można było się tego spodziewać.... Ty i Terrence macie w sobie część Nasha i dlatego Matrona za wszelką cenę będzie chciała wam ją wydrzeć. Jeżeli miałbym się stąd nie wyrwać to chce ci coś jeszcze zdradzić.... jest jeszcze ktoś taki jak ty, Terrence i jaka była Jess. Ukrywa się na haku i jest kimś podobnym do Cesarza...
Jeszcze jedno... Nash wspomniał o poprzedniej sprawie. Myślę, że mimo wszystko mu się udało, choć po części, stworzył z brudu swego anioła. Myślę - szepnął po chwili ciszy - że on w jakiś sposób sobie ciebie ceni, gdzieś tam jesteś w jego planach...

- Nash? - odparł Cohen również szeptem - TEN Nash? Silent, kurwa mać, nie uznałeś za stosowne wspomnieć nam o tym ZANIM tu wleźliśmy? - oczy patologa wbiły się w demoniczną gębę wampira - przepraszamy na chwilę. - dodał na głos i odciągnął Alvaro kawałek dalej.
- Co ten kłamliwy skurwysyn ma wspólnego z naszą wycieczką?

- A myślałeś ze o kim mówiłem tam w iluzji wspominając tego “co widzi nawet nie patrząc...” o ślepym mistyku? Taki sam kłamliwy sukinkot jak pozostali. Do tej sprawy ma jedynie tyle że powiedział mi gdzie znajdę Jess i co znaczyły te trupy w magazynie wraz ze skorupa Kingston. Mieliśmy ją zostawić? Mówiłeś ze mamy stanowić zespół. Poza tym ten skurwysyn jest teraz częścią ciebie Patricku i na pewno słyszy teraz wszystko o czym mówimy - Alvaro wskazał palcem w kierunku przekrwionego oka Cohena - kazał mi nie mówić wam a głównie tobie o moim z nim spotkaniu ale jak widzisz olałem go.

Patrick przez chwilę milczał, rozważając słowa Silenta.
- Przepraszam. Masz rację. Musimy teraz myśleć o Jess. - powiedział w końcu - Zapamiętaj jedno: Nash Taroth to kłamca, a jedyne na czym mu zależy, to jego zagubiona Lumina. Może patrzy moimi oczami, a może powiedział tak tylko dlatego, żeby wyciągnąć z ciebie jakieś informacje lub zasiać strach... nie wiem. Wiem natomiast, że NIE JESTEM jego pacynką.

- Nie powiedziałem, że nie masz własnej woli Patricku. W to nie wątpię, jednak otworzyłem swoje postrzeganie szerzej i to co usłyszałem od niego w znacznej części pokrywa się z dowodami. Poza tym on chce byście sobie przypomnieli, okres który teraz jest dla was zapomniany. Okres waszej śpiaczki po Red Hook. On chce byś przypomniał sobie wieżę Patricku. Czuje ze to jest dla niego istotne... Wieżę w której panowały anioły.

Słowo "wieża" chyba poruszyło w Cohenie jakiś czuły punkt. Wbił wzrok w oczy Alvaro i ledwie słyszalnym szeptem wysyczał:
- To czego chce Astarot nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Rozumiesz?

- To dobrze. Bylebyś ty wiedział czego chcesz.


Nerwowo zerknęłam na panów. W jednej chwili wkurwiła mnie ta ich cała konspiracja. Po tym w jakie gówno solidarnie wdepnęliśmy nie powinniśmy chyba mieć przed sobą tajemnic. Ale najwyraźniej niektóre drzwi nadal pozostawały przede mną zamknięte. W końcu przytłumiona rozmowa dobiegła końca i wróciliśmy do obrad grupowych.


- Jaka jest twoja rola Clause - zapytał na głos Silent - w martwym cyrku wielkiego Togariniego? - ironia nie została poparta choćby niewielkim uśmiechem.

-Togarini chce tego co Matrona wydziera bądź wydarła z Jessicki - szepnął do Alvaro nie spuszczając wzroku ze szczuroludzi. - Zdążyłem się już nauczyć że w tym świecie nie potrafię i nie mogę mu się przeciwstawić ale zdaje się, że akceptuje to iż mam swoje drogi do osiągnięcia celu. Jednakże najważniejsze jest w tej chwili to czego chce ja... by Jess żyła- w głosie Clausa słychać było jak bardzo zależy mu na niej.

Słyszałam szczerość w jego głosie i mimowolnie poczułam ukłucie zazdrości. On ją kochał. Bezgranicznie. Pomyśleć, że ten martwy i mało wrażliwy wielkolud miał coś czego ja nigdy mieć nie będę.

- Więc w tej kwestii jesteśmy zgodni... choć w sumie - zlustrował Clausa od stóp po czubek głowy - obecnie jesteśmy nie tylko w tej kwestii do siebie podobni.

Grand uśmiechnął się do starego towarzysza.
- Zawsze łączyło nas więcej niż nam się wydawało Alvaro... przyjacielu. Ale nie czas na wspomnienia. Matrona oczekiwać będzie konkretów a i Togarini może chcieć was osobiście poznać więc mam nadzieję że nie weszliście tutaj bezmyślnie i macie plan odwrotu.

- Stad nie ma odwrotu Clause. Sam dobrze o tym wiesz.

-Cesarzowi, księdzu jakoś się udało więc i wy macie szanse. Tylko że oni nie wiedzą, nie pamiętają jak udał się ta sztuka.... - ciągnął Grand. - ...obiecaj mi coś Alvaro. Kiedy to się już skończy i zabierzecie Jess jak najdalej od tego miejsca będziesz jej strzegł jak własnego dziecka. Dla mnie jest już za późno. Obiecaj!- wyrwało się troszkę mocniejszym tonem.

- Hahaha – Silent roześmiał się na głos czym skupił na sobie wzrok pozostałych humanoidalnych szczurów - sam jestem martwy Clause- powstrzymał się w końcu od śmiechu - i okowy iluzji będą zapewne dla mnie coraz trudniejsze do założenia. Jestem tutaj bo dałem słowo, że pomogę każdemu z członków wydziału, jetem tutaj bo... chce pomóc Jess. Jeżeli się uda w jakiś sposób wyjść z tego całego... gówna - chwilę wahał się zanim dobitnie wyraził swoja opinie o tym miejscu - to ona sama zdecyduje o tym czy chce żyć w iluzji czy nie... i nic nam do tego. Jeżeli nam się uda Clause... a za dużo skurwysyństwa nas obserwuje i będzie ciężko. Cholernie ciężko. Poza tym sama z tego co mi wiadomo oddala cząstkę siebie

- Nie rozumiesz. Ona oddała co miała najcenniejszego by wrócić do iluzji, do was... a ja proszę.... Nie! Ja błagam! - Grand nawet nie krył emocji. - Jeśli wrócicie do iluzji żebyś stał się jej aniołem stróżem. Dla mnie wydostanie sie z tego miejsca jest niemożliwe. Niemożliwe bo w moich żyłach płynie krew Torginiego a bez niej zdechnę jak te szczury- pokazał palcem pokraki- za kilka minut. Śmiercią bolesną, śmiercią bez litości. Bo jeśli Matrona odmówi spotkania wytnę sobie do niej drogę. Tak czy siak pertraktacje niedługo czas zacząć.

- Jak będziesz wiernym psem Togariniego.... - Silent chciał dokończyć ale machnął tylko ręką. - Nieważne Clause. Zrobię co w mojej mocy. Na więcej nie licz.
Patrzył w kierunku nie do końca zasłoniętej maską twarzy Granda. Na własne oczy widział, że nawet śmierć nie jest w stanie pokonać miłości...
Co z tego skoro i tak nie ma ona racji bytu. “Nieprawdaż Goodman?” - pomyślał.

- O więcej nie proszę stary druhu. - oczy zwęziły się jak u bestii która przed polowaniem obserwuje zwierzynę. Rozkłada w głowie układ przeciwników i oblicza odległości od poszczególnych celów. Jeden, drugi ... piąty. Stopy delikatnie i prawie nie zauważalnie w kręciły się mocniej w ziemię dając stabilne odbice. Grand czekał na powrót “gońca”. “Na jaką cholerę oni tak ryzykują?” myśl wbiła do głowy rozdzierając krótkim impulsem bólu. Każdy z nich był mu obojętny. Każdy prócz Jess i Alvaro. Podziwiałem go za to że mimo wiary w Boga , przeszłości w habicie , setek odmówionych różańców wytrzymał gdy odkrył prawdę. Wytrzymał i stawia temu czynny opór. Skoro oni tutaj są wszyscy prawie w komplecie znaczyło to tylko jedno. Że się wtedy nie mylił. Ale najważniejsza i tak była teraz jego mała dziewczynka.

- Skoro już sobie tak gadamy - wtrącił mimochodem Baldrick - Nie chcę ingerować za bardzo w twoje sprawy prywatne, ale jak to się stało, że zostałeś lokajem tego Togariniego? Szukałeś nowych wrażeń?

- Baldrick jak zawsze tylko perwersje ci w głowie- uśmiechnąłem się łagodnie bez ironii i złośliwości. - Jak by ci to krótko i jasno wyjaśnić. Hmmmm....
...umarłem? Tak to chyba dobre określenie. Niestety albo stety pozbawiono mnie możliwości wyboru tego czym się stałem. Został popełniony jednak błąd i w przeciwieństwie do innych legionistów serii “X” ja pamiętam kim byłem.

- To nieciekawie - rzekł Terry z pewnym przejęciem - Ja na twoim miejscu wolałbym nie pamiętać. Prawdę mówiąc chyba powinienem być zdziwiony twoją obecnością, ale już się powoli przyzwyczajam do dziwnych powrotów. - Zerknął sugestywnie na Alvaro. - Mam nadzieję, że tak jak mówisz nie będziesz nam przeszkadzał.

Spotkanie po latach rozkręcało się w najlepsze. Brakowało tylko drinków, kontuaru i poklepywania po plecach. A ja nadal stałam w miejscu, spięta jak struna i przyjazna atmosfera nie chciała mi się udzielić.
- Mówiłeś Grand, że jesteś tu w imieniu Togariniego – wtrąciłam się wreszcie do rozmowy. - Że chcesz ubić targu z Matroną. Masz jej coś do zaoferowania? Istnieją w ogóle podstawy do negocjacji czy raczej... - jeszcze bardziej ściszyłam głos i skończyła z finezją - będzie rozpierdol?
Nie spuszczałam oka z czarnego szczurzego samca i z niechęcią odnotowałam, że on także wbija we mnie ciągle swoje błyszczące małe oczka. Jeśli się nie myliłam i to był Douglas to zapewne będzie chciał się zrewanżować za to jak go sponiewierałam po drugiej stronie.
- Zawsze miałam talent do zjednywania sobie nowych znajomych... - szepnęłam kpiąco do samej siebie.

- Togarini obiecał – odpowiedział Grand - że jeśli uda mi się nawiązać jakąkolwiek nić pertraktacji z królową w tym miejscu Jessicka będzie należała do mnie a tym samym odzyska wolność bo nie zamierzam niczego na niej wymuszać a i zależy mi na jej bezpieczeństwie. Rozpierdolu nie będzie. Kimkolwiek jesteś droga amazonko - powiedziałem lekko zgryźliwie- powinnaś wiedzieć że może i jestem w stanie poradzić sobie z tymi tutaj i z każdym kto stanie na mojej drodze ale Matrona to nie ta liga. Bez chęci współpracy z jej strony jesteśmy zgubieni. - odwrócił wzrok od szczuroludzi i wbił we mnie spojrzenie martwych oczu. - Więc żadnych bohaterskich wybryków, od tego ja tutaj jestem.- dodał czując jak kąciki ust Baldricka wydęły się w delikatnym uśmiechu. - Wracając do twojego pytanie Baldrick - spojrzenie wróciło na szczuroludzi- Tak długo jak będzie chodziło o dobro Jess, nie będę. Gdyby jednak nadal była zagrożona zrobię wszystko to zmienić.

Jego ton i postawa coraz bardziej mnie irytowały. Zachowywał się jak pan prowadzący program przyrodniczy, który spędził miesiąc wśród tubylców i nagle stał się ekspertem w dziedzinie ludów prymitywnych. Może miał teraz na barkach własne piekło. Ale z drugiej strony, kto kurwa nie miał?

- A nie przyszło ci do głowy mądralo – tym razem mój ton nie brzmiał rozkosznie przyjaźnie - że jej wymagania będą zbyt wygórowane? Wiemy czego chciała od Jess. Zapewne nadal tego pożąda a z tego co się orientuje mają to też Baldrick i Cohen. Ale to chyba cena nie za bardzo do przyjęcia. I co wtedy? Chcesz w pojedynkę wydrzeć Jess siłą z jej łap? Może Matrona to nie twoja liga, tym bardziej nie moja bo nie mam żadnych pieprzonych supermocy. Ale przyszliśmy tu po Kingston. Jeśli negocjacje nie przyniosą rezultatów musimy mieć jakiś plan awaryjny.

Szczerze liczyłam w rozwiązania polubowne. Byłam niemalże przekonana, że jeśli zaczniemy rozpierduchę to wszyscy zejdziemy z tego świata. No w każdym razie ci, którzy nadal mają życie do stracenia. Nie marzyło mi się odpalanie palników i aerozoli, ale podświadomie byłam na to przyszykowana. Chyba każdy z nas był, skoro już się tutaj pofatygowaliśmy więc niech mi nie mydli oczu gadką pod tytułem: „Kimkolwiek jesteś droga amazonko”. Dupek. Wielki martwy dupek.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 01-04-2011 o 23:30.
liliel jest offline