Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2011, 22:41   #4
Olian
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Lothel nie wiedziała co odpowiedzieć siostrze przełożonej… Ta prośba, rozkaz, nie ważne co to było, zakneblowało jej usta i nie dało nic powiedzieć. Odmówić nie mogła, ale też się bała. Kiwnęła tylko lekko głową, na znak aprobaty. Matka przełożona odeszła, Lothel została. Stała jakby wmurowana w posadzkę, nie mogła się ruszyć i wydać jakiegokolwiek dźwięku.

W końcu wszystko ustało… wyrwała się z okowów zaszokowania i przerażenia. Ruszyła do swej komnaty szybkim krokiem, cały czas myśląc o zadaniu, które zostało jej przydzielone. Dlaczego właśnie ona ? Nie wyróżnia się chyba aż tak znacząco od innych sióstr klasztoru. Ale czy na pewno ? w końcu to ona została wybrana… nie kto inny ale właśnie ona. Zaczęła nagle odczuwać radość… przysłuży się klasztorowi i będzie mogła szerzyć chwałę Pelora. Długo tak rozmyślała, próbując rozwiązać zagmatwaną zagadkę: Dlaczego właśnie ona ?; że nawet nie zauważył, kiedy stanęła przed drzwiami do swej komnaty.

Wartko nacisnęła wielką, szeroką klamkę. Duże drewniane drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, z takim samym się też zamknęły. Lothel nie wiedziała od czego zacząć… Upadła na kolana i zaczęła się modlić. Prosiła Pelora aby pomógł jej rozwikłać wszelakie zagadki, aby był zawsze przy niej i nie opuszczał jej nigdy. Nie wiedziała czy zostanie wysłuchana, miała jednak wielką nadzieję, a to nadzieja pomaga nam przeżyć – jak stwierdziła kiedyś Lothel.

Po zakończonej modlitwie, pochwyciła kawałek już trochę twardego chleba, po takim stresie zaczęło burczeć jej w brzuchu. Z lekkim trudem oderwała kąsek pieczywa i z takim samym wysiłkiem zaczęła żuć go i gryźć. W między czasie sięgnęła po swój, dawno nie używany już plecak. Włożyła do niego pozostałą, drobną cząstkę bochenka. Nie zapomniała także o swoim ulubionym medalionie, przedstawiającym symbol jej pana – Pelora. Ucałowała go i nałożyła na szyję, chowając wisiorek pod suknię.

Co jeszcze – pomyślała. Rozglądała się po swym skromnym pokoju i znalazła. Eliksir leczniczy – może się przydać– kolejna myśl nawiedziła jej umysł i szybko schowała miksturę do plecaka. Pochwyciła też kilka ziół leczniczych… Te z kolei mogą się przydać kiedy zabraknie pierwszej pomocy. Była pewna, że to jej wystarczy.. Magowie zapewne zaopatrzą ich w obfity prowiant, miała przynajmniej taką nadzieję. Już chciała wychodzić, kiedy to przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy. Podeszła do małej szafki, otworzył delikatnie drobne drzwiczki i wyjęła błyszczący, ostry, ale też nigdy nie użyty sztylet. Bądź co bądź ale w końcu moc Lothel może się wyczerpać i wtedy trzeba będzie użyć siły fizycznej miast tej mentalnej.

Opuściła pokój, zamykając drzwi z hukiem. Nie wiedzieć czemu pędziła przed siebie, miała przecież prawie cały dzień na przygotowania. Ale Lothel kroczyła szybko, prawie że biegła. Weszła do jakiegoś ciemnego pokoju, zimnego i mrocznego. Chwyciła coś do ręki i pobiegła z powrotem. Tym razem jej szybkośc trochę zmalała, co nie powinno dziwić, z włócznią trudną biegać. Drewniany kij, zakończony ostrzem, na którym wyryty jest symbol Pelora.

Po chwili była w swym pokoju, usiadła na twardym łożu i po raz kolejny rozmyślała. Czuła lekkie podniecenie na myśl, że pozna nowych ludzi, że wyruszy w podróż w nieznane. Ale czuła też strach…

W końcu po kolejnej dawce modlitwy ułożyła się do snu. Zasnęła szybko, zmęczona już była…

Obudzała się wcześnie, idealnie wymierzony czas na poranną modlitwę, lekkie śniadanie, pożegnanie się z matką przełożoną i pozostałym siostrami i w końcu dotarcie na czas do siedziby magów. Podniosła się szybko z łóżka, poprawiła lekko włosy i uklękła - modlitwa była dla niej najważniejsza, musiała co najmniej trzy razy w ciągu dnia porozmawiać ze swym bogiem, zwierzyć się ze sekretów i podzielić zmartwieniami. Modlitwa trwała jednak krótko, Lothel nie miała zbyt dużo czasu, nie mogła się spóźnić.

Wzięła do ręki włócznie, na plecy zarzuciła plecak i wybiegła z komnaty, tym razem delikatnie zamykając drzwi. Pobiegła wprost do jadalni, tam czekali na nią już wszyscy, ale nikt się nie odezwał. Lothel posłusznie zostawiła włócznie i plecak przed jadalnią i zasiadła do stołu. Kolejna modlitwa, tym razem w gronie. Potem posiłek, skromny ale syty. Po zakończonym posiłku kolejna modlitwa. I w końcu nadszedł czas na pożegnanie Lothel. Zaczęła matka przełożona – prosiła, żeby nie powiedzieć, że rozkazał Lothel uważać na siebie, obiecała codzienną modlitwę za jej szczęśliwy powrót w mury zakonne. Lothel uśmiechnęła się lekko i przemówiła:

- Dziękuję matko przełożona, i wam moje drogie siostry. I ja będę myślą i modlitwą z wami. Jestem zaszczycona mogąc szerzyć chwałę pana naszego przez czyn – umilkła nagle i usiadła z powrotem na krześle.
Matka przełożona jeszcze raz nakazała Lothel uważać na siebie i odeszła. Pozostałe sióstr zleciały się w jedną kupkę ludzi… wszystkie podobnie jak ich „przywódczyni” prosiły aby Lothel uważała i tak samo obiecały się modlić. Po pewnym czasie tłum rozszedł się… została tylko Lothel i pusta sala. No nic… czas ruszać – odrzekła w myślach i podeszła do włóczni i plecaka.

Kroczyła powoli, raz za razem spoglądając na klasztor. Będzie mi ciebie brakowało – odrzekła po cichu i wyszła za mury zakonu.

Udała się wprost do siedziby magów… ludzie i nie ludzie spoglądali na nią trochę dziwnie… ale ona nie przejmowała się tym zanadto. Poruszała się w miarę szybko, aby jak najprędzej znaleźć się u celu.. W końcu po kilkunastu minutach znalazła się przed wyznaczonym miejscem… ruszyła dalej… do środka…
 
Olian jest offline