Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2011, 01:49   #17
Takeda
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
Jeżeli sprawę Salfielda porównywać do meczu, to po dzisiejszym spotkaniu prowadzi on kilkoma punktami. To spotkanie nie tak miało wyglądać. To ty miałeś mieć przewagę, przecież po to właśnie pojechałeś tam dwie godziny przed umówionym czasem. Okazało się jednak, że Salfield potrafił cię mimo to zaskoczyć. Zrobił wszystko, by spotkanie odbyło się na jego zasadach. To on kontrolował od początku do końca waszą rozmowę. Wszystkie plany i schematy rozmów jakie sobie ułożyłeś, okazały się nic nie warte. Czułeś się jak nastolatek siedzący na pogadance u srogiego ojca.
To był o po prostu chore.
Wracając do Silver Bay wszystko jeszcze raz analizowałeś sobie na spokojnie. Chciałeś nawet jechać za staruchem, by przekonać się dokąd zmierza. Ryzyko, że cię dostrzeże było jednak zbyt duże. Gdyby tak się stało musiałbyś opuścić miasto i przyznać się do porażki. A tego chciałeś uniknąć za wszelką cenę. Do tej pory nie było sprawy, której by Derek Freeman nie zakończył sukcesem.
Tak musi być i tym razem.

Miałeś już wracać do hotelu, gdy pomyślałeś że warto się przebadać i to jak najszybciej. To czego doświadczyłeś było tak dziwne i niepokojące, że nie chciałeś czekać. Poznanie nawet najgorszej prawdy, jest lepsze niż niewiedza, czy kłamstwo.
Tak ci się przynajmniej wydawało. Gdy miła pielęgniarka z nocnej zmiany z lekkim grymasem zdziwienia na twarzy, pobierała ci krew w myślach kołatały ci się słowa Salfielda.
- Nic pan nie wie i lepiej niech tak pozostanie. Tak będzie lepiej dla pana.
Wpływ jaki miał na ciebie Salfield zaczynał cię niepokoić. O czymkolwiek pomyślałeś, niczym natrętna mucha powracały do ciebie słowa i obrazy związane z tym cholernym staruchem.
Musisz odpocząć i wziąć się w garść. Jeżeli nadal będziesz ulegał jego charyzmie nic nie osiągniesz. Czas płynął, a ty ciągle kręciłeś się w kółko niczym pies za własnym ogonem. A dumny i pewny siebie Salfield patrzył na to z boku i śmiał ci się w twarz.

Gdy przekroczyłeś próg swojego pokoju hotelowego poczułeś wielką ulgę. Daleko co prawda było do uczucia jakie przeżywa się po powrocie do bezpiecznego domu, ale odetchnąłeś. Dopiero teraz zdałeś sobie sprawę, że od wyjazdu z Silver Bay i przez całe spotkanie z Salfieldem byłeś spięty i nerwowy. Zrzuciłeś kurtkę i buty i cisnąłeś je w kąt. Odkręciłeś gorącą wodę pod prysznicem i wszedłeś pod parujący strumień wody.
KURWA!
Coś było jednak nie tak. Wizja jaką przeżyłeś na parkingu przed tym cholernym zajazdem powracała do ciebie z nieustępliwością natrętnego akwizytora. Makabryczny obraz wypatroszonych ludzkich zwłok i ocierający się o nie Salifeld z tym swoim przeszytym na wskroś lubieżnością uśmieszkiem.
Strumienie spadającej wody nie były w stanie spłukać tego brudy z twego ciała, ani umysłu. Obrazy wdzierały się do głowy jak śliskie glizdy. Gorąca woda opłukiwała twoje ciało a ty z każdą sekundą czułeś się coraz bardziej brudny, coraz bardziej splugawiony.
Co ten świr zrobił z twoją głową?
Kołyszące się na żelaznych łańcuchach ludzkie zwłoki, pozbawione godności, odarte z wszelkiej czci. Krwiste mięso i biel kości. Twarze wyzbyte z emocji. A pośród tego wszystkiego Salfield z perwersyjnym uśmieszkiem.
Zakręciłeś kurek i owijając się ręcznikiem wróciłeś do pokoju.
SEN!
Tylko sen może pomóc ci oczyścić umysł. Zamknąć oczy i odpłynąć. Zapomnieć o tym co widziałeś. Wtedy rano będzie można spojrzeć na to wszystko zupełnie inaczej.

Położyłeś się. Żadna jednak pozycja nie była wygodna. Twoje ciało było zmęczone, ale mózg nie pozwalał mu odpocząć. Ciągle analizował i przetwarzał obrazy, które ujrzał. Ciągle i na nowo. Krok po kroku powracał do scen jakich doświadczył na parkingu. Czułeś się tak, jakby twój mózg zyskał samoświadomość i wbrew twej woli powracał do tego koszmaru. Przeżywał go na nowo i wręcz ekscytował się widzianymi obrazami.
Ty byłeś pośród tego tylko zwykłym narzędziem. Zepchnięty gdzieś w głąb i pozbawiony kontroli nad własnym ciałem.
Nigdy nie miałeś problemów z zasypianiem i to co teraz przeżywałeś było istnym koszmarem. Na siłę zamykałeś oczy, ale gdy tylko opuściłeś powieki fale makabrycznych obrazów, ociekających krwią ludzkich zwłok podwieszonych u sufitu, zalewały cię i otumaniały. Gdy otwierałeś oczy panująca w pokoju cisza, aż kuła cię w skroniach.
Przewracałeś się z boku na boku. Przykrywałeś się kołdrą, odkrywałeś i na odwrót. Chowałeś głowę pod poduszkę, próbowałeś leżeć na wznak, na boku i nic.
Czułeś się jak kawał przeżutej i wyplutej szmaty. Bolał cię każdy mięsień i kość. Gorsze jednak było zmęczenie psychiczne i świadomość, że jutro nie będzie wcale lepiej.
Wszak tylko spokojny nieświadomy sen może cię uwolnić od tego koszmaru. W takim stanie nie będziesz w mógł nic zdziałać.

Minuty przelatywały na elektronicznym zegarze stojącym na nocnej szafce w swoim odwiecznym rytmie. Każda upływająca minuta, która zmieniała się w godzinę kuła niczym cierń w oku.

Gdy ujrzałeś jak niebo zmienia swoją barwę na blado szarą wiedziałeś już że sen nie przyjdzie. Położyłeś się na plecach i obojętny już na wszystko pozwoliłeś swobodnie płynąć myślą.
Uśmiech Salfielda, skryta za nim lubieżność i perwersja, kołyszące się rytmicznie ludzkie tusze i stroboskopowe oświetlenie podziemnego korytarza - tylko pulsowało w twojej głowie.
Te obrazy było jak ziarno chwastu zasiane w twoim mózgu. Rosło i zabierało ci wszystkie życiowe siły.

Zegar pokazywał godzinę siódmą trzydzieści, gdy postanowiłeś się w końcu podnieść. O ósmej otwierali bar postanowiłeś więc udać się na śniadanie. Czarna i gorąca kawa musi ci zastąpić sen i jakoś przywrócić do normalnego funkcjonowania.
Co prawda wraz ze wschodem słońca obrazy w głowie i pod powiekami ucichły, ale strach przed nimi ciągle gdzieś czai ci się pod skórą.
Salfield, gdyby wiedział co się z tobą dzieje pewnie byłby z siebie dumny.

Usiadłeś przy jednym ze stolików i czekałeś jak kelnerka poda ci kawę. Stawiając filiżankę przed tobą zapytała:
- Wszystko w porządku proszę pana? Wygląda pan fatalnie.
Burknąłeś coś o złym śnie i z rozkoszą zanurzyłeś wargi w gorącym napoju. Mocna i gęsta kawa przepłynęła przez cały twój przełyk rozgrzewając go. Pierwszy łyk pobudził twoje ciało i mózg niczym potężny kopniak w tyłek. Tego ci było trzeba, co prawda to nie to samo co dobry sen, ale na razie musi wystarczyć. Wyciągnąłeś notes i pióro i zacząłeś się zastanawiać co dalej powinieneś zrobić.
Miałeś kilka wątków, których możesz się złapać. Widziałeś jednak że musisz być ostrożny. Nie możesz pozwolić sobie już na żaden błąd. Salfield zapewne wykorzysta go już bezlitośnie i pogrzebie wtedy twoje szanse na pozytywne rozpatrzenie sprawy.
- Przepraszam można - usłyszałeś na sobą delikatny kobiecy głos.
Stała nad tobą z zalotnym uśmiechem ubrana w czarne obcisłe spodnie i puchową kurtkę prawdziwa piękność. Przenikliwe spojrzenie jej piwnych oczu lustrowało cię i wszystko w twoim otoczeniu. Poczułeś się jak podczas kontroli drogowej, gdy nadgorliwy glina szuka czegokolwiek do czego mógłby się doczepić.
- Możesz mi mówić Beth - powiedziała nie doczekawszy się twojej odpowiedzi. Nie czekając na twoje zaproszenie usiadła naprzeciwko.
Przez długą chwilę patrzyła na ciebie i wręcz pożerała cię wzrokiem. W spojrzeniu tym był wyraźny erotyczny podtekst, ale o wiele bardziej kojarzył ci się z dwuznacznym uśmieszkiem Salfielda niż z zalotnym spojrzeniem seksownej kobiety.

Co się dzieje do kurwy nędzy?

Jej wzrok obezwładniał cię i choć nie należałeś do typów, którzy by tracili język w gębie na widok ponętnej laski, to tym razem nie potrafiłeś odezwać się pierwszy. Jej oczy nie przerwanie wpatrywały się w ciebie, a ty siedziałeś jak sparaliżowany.

Nagle... na dosłownie ułamek sekundy... przestrzeń za nią zafalowała powietrze w czasie upałów nad rozgrzanym asfaltem. Trwało to dosłownie mgnienie oka, ale pewność że to nie było przewidzenie była równej tej jaką odczuwasz mówiąc, że dwa plus dwa to cztery. Co dziwniejsze uśmiech jaki pojawił się na ustach Beth sugerował ci, że ona wie co ujrzałeś.

To już doprawdy było chore.
Czy spotkanie z Salfieldem, aż tak bardzo cię rozbiło psychicznie. A może faktycznie jesteś poważnie chory?
Co się dzieje?

Jakby w odpowiedzi na to niewypowiedziane pytanie kobieta sięgnęła do kieszeni kurtki i położyła na stole niewielkie zdjęcie. Nie mogłeś uwierzyć w to co widzisz. Na stoliku pomiędzy tobą, a nią leżało zdjęcie Olivera Slafielda.
- Sam pan z nim nie wygra - powiedziała szeptem - Pan pomoże mi, ja pomogę panu.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline