Twierdza Jargara. Sześć dni wcześniej.
Brama otwarła się i na zamkowy dziedziniec wjechał odział trzydziestu rajtarów. Jechali karnie, dwójkami. Powiewały płaszcze a nagie kirysy i szable błyszczały w wiosennym słońcu. Od razu szło poznać, że to przednia jazda. Niewielu też było wśród nich młodzików i gołowąsów. Większość oddziału stanowili weterani z ogorzałymi od słońca i wiatru twarzami.
Kapitan Karl Wagner wraz z większością załogi wyszedł powitać nowy nabytek swej improwizowanej armii. Rajtarzy ustawili się w karny szereg. Wyjechał przed nich drobny mężczyzna koło trzydziestki, z wąsikiem, w drogim futrzanym płaszczu i czapie. Gdy zeskoczył z konia dało się dostrzec jak niewielkiego jest wzrostu. Ruszył ku Wagnerowi na krzywych nogach starego kawalerzysty. - Trzeci szwadron drugiej chorągwi rajtarów melduje się do służby - mówił szybko niczym koń w galopie, głosem wszak miękkim i łagodnym.
Zdjął futrzaną czapę i ukłonił, ukazując zaczesane do przodu jasnobrązowe włosy, nie całkiem zasłaniające zakola. - Sierżant Vaslaw Siedlicz - wschodnio-brzmiące imię wyjaśniało kislevski akcent. - Lecz, by nie łamać sobie języków mówcie mi von Seydlitz - uśmiechnął się przyjaźnie.
Rozejrzał się po dziedzińcu lustrując nieliczną załogę Jargary. - Rozwieję wasze nadzieje - rzekł cierpko - ten szwadron to wszystko co z całego pułku zostało w Ostermarku. Ale dajcie tylko mym ludziom i koniom odpocząć a pokażemy na co stać cesarskich rajtarów, choćby jeno trzydziestu. Choć armia sobie poszła, zostawiając nas, panowie, w wielkiej czarnej dupie.
*** - Przynajmniej piwnice mamy pełne - rzekł von Seydlitz wychylając kielich słodkiego wina. - No i spichlerze. Jeśli nie wezmą nas szturmem, możemy się tu bronić latami. Obawiam się, że prędzej czy później do tego dojdzie, bo jak przyjdzie większa horda, to z dwustoma ludźmi w polu wiele nie zdziałamy. Z tego co wiem, w forcie Vatra została jeszcze mniejsza załoga. Poza tym tylko straż dróg i milicja. Na północy musi być naprawdę źle, skoro cesarz postanowił poświęcić Ostermark. Ja osobiście odesłałem żonę z dziećmi do Krugenheim. To duże miasto i gdyby zieloni dotarli aż tak daleko, liczę że wytrzyma. Nas niech bogowie mają w opiece.
Vaslaw wypowiadał tylko głośno to co myśleli wszyscy. Niemniej zasrane położenie w jakim się znaleźli musiało być już tu nie raz przedmiotem rozmów. Siedlicz postanowił zmienić temat na mniej przygnębiający. - Ale dość o tym - rzekł odpalając fajkę. - Pogadajmy o starych dobrych czasach. Gdzie waszmoście wcześniej służyli? Walczył ktoś w Sylvanii?
***
Dwa dni później bez trudu rozbili bandę goblinów. Jednak Seydlitz stracił w potyczce aż czterech ludzi - zabitego i trzech rannych, w tym jednego dość ciężko. Jednego zdrowego żołnierza musiał odesłać wraz z nimi jako eskortę do Jargary. Pech nie odpuszczał. Na szczęście Vaslaw wciąż miał pod sobą dwóch świetnych dziesiętników, Fritza von Kessela i swojego najlepszego przyjaciela Marcusa Tosjernę.
***
Siedlicz przyjął podaną przez Wagnera lunetę i dłuższą chwilę przypatrywał się bitwie. - Nie raz nocowałem w Mielau - powiedział przekazując lunetę Schnitzemu. - To duża wieś, obronna, a teraz jeszcze pełna uchodźców. Ale przybyliśmy w samą porę. Obrońcy wytrzymaliby jeszcze może z godzinę, a potem koniec. To twarde chłopy z pogranicza, lecz orkom nie daliby rady. Mają szczęście, skubańcy.
Vaslaw ładując pistolety wysłuchał planu Wagnera. Chwilę dyskutowali w gronie dowódców, przy czym Seydlitz przedstawił swój plan rozbicia wpierw szarżą goblinów na zachód od wsi. Nie lubił lekceważyć małych drani, ale kapitan miał rację - orki były groźniejsze i to nimi należało się wpierw zająć. - Podoba mi się twój plan kapitanie - rzekł i dodał z uśmiechem - widać, żeś praktyk, a nie baronet prosto z nulneńskiej akademii. Czasem takich tu przysyłają. Tylko trza będzie to wszystko w miarę zsynchronizować, żeby lekkokonni Mosera wyruszyli odpowiednio wcześniej i wyłonili się z lasu po drugiej stronie wioski chwilę przed tym jak główne siły wejdą do akcji, a nie pół godziny później, bo to będzie bez sensu.
Swoich rajtarów widziałbym w samym centrum. Pistolety mają mały zasięg, będziemy musieli podjechać bliżej orków, żeby potraktować ich karakolem. Z pewnością zaatakują bezładną kupą a wtedy zacznę się cofać ostrzeliwując. Następnie odskoczę do linii piechoty i przeprowadzę kontr-szarżę wspierając w walce wręcz tarczowników.
Siedlicz pogładził jeszcze wąsa i nałożył hełm, szykując się do bitwy. |