Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2011, 00:29   #44
Mijikai
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
- Daj sobie spokój. Tak, zostałeś pokonany. To jest koszmar, z którego wkrótce się przebudzisz. Stracona siostra i przeszłość twoja. Reitei "Vivaldus"! Nic ci nie pozostało. Ty żałosny królu śmierci... jesteś niczym! Niczym!... więc, daj sobie spokój!
- Daj sobie spokój? Jak to daj sobie spokój?! Ha! To pasuje do kogoś, kto nie mógł znieść bycia sobą, Terayatechi...! Nie doceniasz mnie, mistrzu. Zapłacę ci kiedyś za to... walutą duszy, monetą życia.


Reitei, wsparty na ostrzu, ocknął się pośród wszechobecnej ciemności z podróży wgłąb nieodgadnionych wspomnień. Odgarnął z delikatnej twarzy kilka kosmyków błękitnych, niczym firmament, dłuższych włosów i potarł miękką skórę wzdłuż ciemnego tatuażu w około jego prawego oka. Urodziwe rysy naznaczyła nadzwyczajna drapieżność. Przygryzł wargę i w geście wściekłości szerzej otworzył, na moment, zwykle zmrużone, złoto-żółte oczy. Cała jego sylwetka zadygotała przez chwilę z nagromadzonego, złego uczucia. "Znów próbuję grać z życiem w rozwiązywanie zagadek? HaHa...! Źle na tym wychodzę..." W jednym momencie zdyscyplinował całe swoje posłuszne ciało i rozejrzał się po grocie. Członkowie obydwu grup najwyraźniej podążyli czym prędzej do wyjścia korytarzami. Reitei zdążył poznać je już wcześniej, gdy przybył ujrzeć jeńców, ich właśnie, ujętych przez towarzyszącą mu piracką bandę. Czujne zmysły pół-elfa wychwyciły odgłosy dochodzące z tunelu odchodzącego od pieczary. Wybraliście właściwy. Brawo... Przystojne lico na nowo zakwitło uroczym, typowo elfim, pół-uśmiechem. De Gyor prawie zawsze był w dobrym, jednak aż mrocznym pewnością siebie nastroju. Tak bardzo, dlatego właśnie nienawidził ucieczki w swoje przeznaczenie i przeszłość, wynajdywania mroku moszczącego sobie legowisko w jego duszy.

Reitei "Vivaldus" akrobatycznie zeskoczył z półki skalnej, zsuwając się szybko ze stromizny ściany na podeszwach wysokich, skórzanych butów. Wyprostował ramię z mieczem, czując pracę każdego mięśnia, symfonię trudu ,dzięki któremu jego uderzenia mogły być niczym poezja, a walka zamieniała się w taniec śmierci. Odgarnął niesforny pukiel niebieskich włosów z lewego oka i nie wywołując dźwięku - nasłuchiwał. Wiedział doskonale, że Śmierć nie czekała na nikogo do bycia gotowym, nie była ugodowa, czy sprawiedliwa i... nie popełniała błędów. Dlatego właśnie chociaż Reitei potrafił walczyć z ryzykowną, śmiertelnie niebezpieczną desperacją, nie lubił być zaskakiwany. Wyczuł w powietrzu obecność jeszcze jednej osoby, konfrontacja w grupie przemknęła "Vivaldus'owi" przez myśl, więc przez ułamek chwili zastanawiał się, czy osoba pozostawiona nie była ranna, ale intuicja odrzuciła tą opcję. Niezrozumiałe poczucie praworządności, niezrozumiałych prostaczków... - przemknęło przez myśl. Rannego nie zostawiliby. Demoniczny pomysł zabicia pozostałego w jaskini, aby zredukować grupę do kształtów mu odpowiadających lekko musnął jego umysł, ale tylko rozbawił go, a sam Reitei z ostrzem trzymanym przed sobą ruszył nagle przed siebie do korytarza wyjściowego. Przebiegając obok domniemanej osoby rzucił dosyć chłodno i nieprzyjemnie:

- Zostawili ciÄ™, przyjacielu? Jazda...

Biegnąc z dużą prędkością tunelem, ani razu nie obejrzał się za siebie, natomiast uważał, aby nie dotknąć ani jednego ze spaczonych korzeni, wstrzymując oddech jak długo było to możliwe. Widząc sadzawkę, która wypływała na zewnątrz, aby otworzyć się w szersze jezioro, skoczył, zakładając miecz na ramię, nie myśląc ani chwili. De Gyor wypłynął zręcznie na zewnątrz i od razu przylgnął do jednego ze skalistych stoków jeziora. Nie leżało w jego interesie ujrzenie przez resztę. Ujrzał natomiast zmagania byłych wieźniów i ich niedoszłych oswobodzicieli ze stworzeniem, które powstało z kobiety, która najwyraźniej za długo korzystała z odmładzających funkcji korzonków nieumarłego enta... Tyle hałasu o jednego, słabego przeciwnika? Sieroty... Moje towarzystwo powinno skutecznie poszerzyć im uśmiechy... Hahaha. Reitei w kilkunastu ruchach znalazł się po drugiej stronie akwenu. Płynął prędko, przy skalnych graniach, aby w końcu po jednej z nich wspiąć się na szczyty jeziora. W końcu znał drogę, już raz opuszczał się nią w dół. Nie obchodziła go potyczka z kreaturą, nie miał zamiaru się angażować dopóki nie byli drużyną... Już wiedział i miał uparte przekonanie, że jakoś, jakkolwiek oni pomogą mu w realizacji jego upartego, nie do końca pewnego celu.

Przeczesał mocne, bujne, lecz niestety mokre włosy palcami i westchnął głęboko. Coś nowego się zaczynało. Jego cierpiąca, zła, cyniczna, lecz tragiczna i bohaterska dusza miała znów doświadczyć czegoś nowego, znów być wystawiona na liczne próby. Roześmiał się odważnie, głośno, nawet... serdecznie...? Przyłożył swój flet do warg i kiedy łucznik wypuszczał strzałę po drugiej stronie jeziora, on pozwolił popłynąć w świat muzyce i szczytem jeziora powoli zbliżał się do miejsca walki... Niech rozpocznie się Uczta Głupców, Takich jak Ja...
 
__________________
MÅ‚ot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 13-04-2011 o 03:58.
Mijikai jest offline