Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2011, 21:04   #14
Takeda
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
Podróż z kuzynem naszego przewoźnika, wbrew moim obawą okazała się nawet znośna. Można było co prawda narzekać na stan techniczny ciężarówki, na wyboje i mało komfortowe warunki jazdy, ale w ogólnym rozrachunku muszę przyznać, że miło się rozczarowałem. Nasz szofer nie powstrzymał się bynajmniej od mało wybrednych żartów pod adresem pań, ale na szczęście został szybko utemperowany przez Jamesa. To właśnie dzięki jego sprytowi i umiejętności dostosowania języka i sposobu mówienia do okoliczności, negocjacje na temat podwiezienia zakończyły się pomyślnie.
W czasie jazdy nie było też mowy o jakiejkolwiek rozmowie. Silnik i wiatr szli w zawody, kto głośniej będzie hałasował. Skuleni na pace czekaliśmy, więc na koniec naszej przejażdżki.
W myślach radowałem się ze swoje zapobiegliwości. Ciepły sweter i płaszcz przeciwdeszczowy zapewniały mi ciepło i ochronę przed wszechobecną wilgocią.
Muszę powiedzieć, że i tak koniuszki moich palców od stóp przemarzły na kość, ale gdy popatrzyłem na innych aż przechodził mnie lodowaty dreszcz.

Dom przed którym zatrzymał się nasz szofer wyglądał jak jakiś motel lub tawerna. Kołyszący się nad wejściem szyld “Piracki skarb” rozwiewał wszelkie wątpliwości.
Zgodnie z informacjami Johna to właśnie tutaj przebywała większość mieszkańców miasteczka o tej porze. Nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie znajduje się wynajęty przez Adriana dom, odwiedzenie więc tego miejsca i zasięgnięcie, jak się to mówi języka, wydawało się dobrym pomysłem.
Ledwo zdążyliśmy zdjąć nasze bagaże z paki ciężarówki, a John już odjechał. Gdy zostaliśmy sami po środku, zdawać by się mogło opuszczonego miasteczka owiał mnie lekki dreszcz strachu.
Wyludnione, puste ulice chłostane strugami deszczu i porywistego wiatru przywodziły na myśl opowieści o miastach widmach z tanich powieści grozy. W moim przypadku dochodziła jeszcze świadomość, że na tych ulicach stawiał ostatnie w swoim życiu kroki, mój przyjaciel Adrian Willbur.
Czym prędzej więc skierowałem się do drzwi tawerny.

Wewnątrz było ciepło i przytulnie mimo skromnego wystroju. Tawerna była typowym lokalem w swojej klasie. Rybackie sieci na ścianach, wypchane ryby i wyrzucone na brzeg konary drzew, zdobiły tutejsze ściany i sufit.
Zostaliśmy przywitani przez właścicieli do lokalu miło i serdecznie. W pamięci miałem oczywiście słowa Adriana, jakie zapisał w swoim ostatnim liście o tajemnicach jakie skrywają miejscowi oraz o ich nieprzychylnym nastawieniu do obcych. W tych ludziach nie zauważyłem niczego podobnego. Reprezentowali dość typowy sposób bycia dla mieszkańców małych nadmorskich miasteczek.
Grupa rybaków obserwowała nas uważnie, ale nie wyczułem w tych spojrzeniach żadnej przesadnej niechęci, ci broń boże agresji. Typowe badawcze spojrzenie oceniające surowo obcych.
Brodaty właściciel przedstawił się nam i po krótkiej rozmowie poinformował uprzejmie o możliwości przenocowania i zjedzenia kolacji.
Decyzje co do naszych dalszych planów zapadła szybko i zasadniczo bez mojego udziału. James i Salomon postanowili jeszcze dzisiejszego wieczory spróbować odwiedzić państwa Witerspoon, który byli właścicielami domku wynajętego przez Adriana.
Zostałem oddelegowany do opieki nad naszymi paniami. Nie powiedziałem tego na głos, ale po tym czego byłem świadkiem w pociągu to wiedziałem, że obie damy należą do tych kobiet które potrafią same o siebie zadbać.
Przekonałem się o tym szybciej niż mógłbym przypuszczać.
Sam zamiast ciepłej kolacji wolała gorącą kąpiel i zanim się spostrzegłem zniknęła z właścicielką na górze. Natomiast kuzynka Lucy... Boże.! Żebym ja wiedział, co ona planuje. Ledwo zamówiliśmy kolację podeszła do szynkwasu i zaczęła wypytywać żonę właściciela. Nie chodziło jej bynajmniej o rodzaj podawanych tutaj ryb, ani o możliwe przystawki, czy o napoje podawane do posiłku. O nie, nie.
Kuzynka Lucy, ku mojemu przerażeniu zaczęła wypytywać biedną kobietę o świętej pamięci Adriana. Można się zastanawiać, co złego w pytaniu miejscowych o świętej pamięci profesora. Może i nic, gdyby nie były one tak natarczywe, tak bezpośrednie i co gorsza wyraźnie sugerujące odpowiedzi.
Kuzynka Lucy wymyśliła sobie, że już teraz w tym miejscu zdobędzie dowód na nieprzychylność miejscowych wobec profesora.
Boże!
Chciałem ją powstrzymać, ale zanim się spostrzegłem jej niewinne pytania przerodziły się w policyjne przesłuchanie.
Pochyliłem głowę, by nie widzieć karcącego wzroku miejscowych. Jedno muszę jednak przyznać żona właściciela wykazała się niebywałym taktem i kulturą, nie to co kuzynka Lucy. Na pytania odpowiadała grzecznie i rzeczowo i w jej słowach nie było ani krzty niechęci, czy agresji. A muszę przyznać, że czegoś takiego właśnie się spodziewałem. Teraz już wszyscy mieszkańcy wyspy będą wiedzieć, że miastowi przyjechali węszyć. Nie ułatwi nam to to zadania, oj nie ułatwi.
Gdy kuzynka wróciła do stolika grzecznie zwróciłem jej uwagę na nietaktowność jej zachowania.
- Czy pani, aby nie przesadziła z tym odpytywaniem? - zapytałem szeptem.
Do tej pory przysłuchiwałem się w milczeniu przesłuchaniu jakie prowadziła kobieta. Takie rozpoczynanie znajomości z miejscowymi nie wróżyło niczego dobrego. Kuzynka Lucy widać nie miała o tym pojęcia i zachowywała się jak najbardziej prymitywny wielkomiejski dziennikarz lub policyjny śledczy. Nawet jeżeli właścicielka znała, choć część z odpowiedzi na pytania jakie padły to i tak jasne było, że odpowie na nie wymijająco. Ludzie w małych miasteczkach pilnie strzegą swojej prywatności i nie dzielą się z nią z byle kim.
- Takie zachowanie może nam przynieść więcej strat niż korzyści - dodałem również szeptem.
Miałem nadzieję, że kuzynka Lucy zrozumie o co mi chodzi i nie rzuci się na mnie jak to miało miejsce w pociągu.
Kobieta obdarzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem i rzekła:
- Być może mnie trochę poniosło, pastorze, i być może nie dowiemy się niczego od miejscowych przeze mnie. - Mruknęła spokojnie. - Ale wątpię, że nawet bez mojej interwencji dowiedzielibyśmy się czegokolwiek bezpośrednio. Żeby się czegoś dowiedzieć, musiałby pastor, wzorem katolickiego duchownego, urządzić tutaj spowiedź.
Żart kobiety doprawdy był niesmaczny i prymitywny.
- Czy bez pani przesłuchania ktoś byłby nam bardziej życzliwy, tego się już niestety nie dowiemy - przyznałem z troską w głosie - A pani frywolny stosunek do religii jest do prawdy niepokojący. Adrian wspominał, że jest pani kobietą, jak to mówią wyzwoloną. Jednak po tak inteligentnej kobiecie spodziewałem się więcej taktu. Zniechęcanie do siebie tutejszych mieszkańców i wypytywanie ich czy byli nieprzychylni wobec profesora było do prawdy, co najmniej nie rozsądne - pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Wybaczy pan, pastorze, ale bardzo źle się poczułam. Wyjdę na zewnątrz, świeże powietrze wydaje się zaskakująco kuszące.
Po tych słowach kuzynka Lucy po prostu wstała i wyszła. Najwyraźniej bardzo zabolały ją moje słowa. Nie zamierzałem jej bynajmniej przepraszać. Miałem rację, a jej zachowanie było po prostu bezmyślne.
Nie pozostało mi, więc nic innego jak czekać na gorącą kolację i powrót Salomona i Jamesa.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół

Ostatnio edytowane przez Takeda : 14-04-2011 o 06:20.
Takeda jest offline