Wątek: Psy Wojny
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2011, 12:32   #6
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rozkazy zostały wydane i mała armia Karla Wagnera ruszyła do przodu. Płynnie, sprawnie i w szyku, może nie licząc koczowników, którzy szli w kupie, rozmawiając między sobą z podekscytowaniem. Wielu z nich chciało odpłacić się zielonoskórym za krzywdy, które przez nich ponieśli. Morale było dość wysokie, choć ludziom na pewno przeszkadzała niepewna sytuacja na północy. Rozkazy przecież nie przychodziły, wieści było jak na lekarstwo, a wszystkie złe lub jeszcze gorsze. Ci ludzie mieli tu jednakże obowiązek do spełnienia i teraz zamierzali się z niego wywiązać, idąc w szyku do pierwszego poważnego boju w tym roku.
Większość z nich miała już za sobą poważniejsze potyczki a nawet bitwy. Przecież zeszłej wiosny także zeszły gobliny, ale przeciw nim stanęła dwutysięczna armia zebrana tylko z dwóch pobliskich twierdz. Teraz zaś stawało dwustu ludzi.

Ludzie Mosera ruszyli znacznie szybciej od innych. Mieli wieś do okrążenia, a las, mimo, że nie tak grząski jak pola i łąki, oczywiście także nie ułatwiał szybkiej podróży. Trzymali się w jego głębi, zupełnie tracąc z oczu wioskę, ale nie skraj lasu, dzięki czemu mogli skręcać tam, gdzie było trzeba. Znali się na takich rzeczach, nie pierwszy i nie ostatni raz ruszali pierwsi i bez wsparcia, nie tracąc przy tym nawet odrobiny zapału i morale.
Długo to trwało, ale ostatecznie wioska znalazła się południe od nich, a oni wypadli spomiędzy drzew, tracąc ich osłonę, ale dzięki temu przyspieszając swoje nadejście na pole bitwy. Konie nie były jednakże w stanie bardzo przyspieszyć, gdy ich kopyta zapadały się w miękkiej, mokrej ziemi. Bardzo szybko także zostali dostrzeżeni, najpierw przez wilczych jeźdźców, krążących w niewielkiej grupie po tym polu. Pierwsi dwaj nie zdążyli zresztą uciec przed szarżą, ścięci w przelocie. Pozostali wykorzystali lekkość i miękkość biegu swoich wierzchowców i umykali szybko, nie dając się dorwać. Niestety dla ścigających, mieli łuki i strzały, co chwilę posyłając jakąś za siebie. Zdecydowana większość była niecelna, ale jeden pocisk trafił w jednego z wierzchowców. Koń kwicząc przewrócił się, pociągając za sobą jeźdźca. Pozostali jednakże dotarli do małego zagajnika, okrążając go i wjeżdżając na niemal tak samo rozmokły jak pole trakt.
W tym czasie armia orków zdążyła się już nimi zainteresować. Od wschodniej części palisady oderwała się grupa goblinów, pędząc na nowego, znacznie dostępniejszego przeciwnika. Zauważono ich też w obozie orków, a może usłyszano wrzaski goblinich jeźdźców, którzy wpadli w las nieopodal. Zagrały bębny, dudniąc głucho, a z obozu wyrwało się około pięćdziesięciu ciemnozielonych, przysadzistych orków, którymi dowodził prawdziwy olbrzym wymachujący wielkim dwuręcznym toporem, najwyraźniej przywódca. Wspomagani przez grupę goblinów, ruszyli prosto na nadciągającą jazdę. Pomknęły strzały, tym razem celniejsze. A lekka jazda nie była na nie odporna. Dwóch kolejnych ludzi wrzasnęło, spadając ze swoich wierzchowców.
Ta część planu powiodła się, przynajmniej połowa obozu wpadła na spotkanie napastników.

Reszta armii w tym czasie podchodziła lasem. Ludzi Mosera dojrzeli późno, gdy tamci już byli daleko na polu, rozpędzeni i ostrzeliwani przez kilku wilczych jeźdźców. Orki zbierały się już z obozu, oczy goblinów ze wschodu podążały w tamtym kierunku, gdy lekka jazda wjeżdżała już na trakt. I podjechaliby zupełnie bez ostrzeżenia, gdyby nie tych kilku wilczych jeźdźców, którzy wyjąc i krzycząc runęli do lasu, pchane węchem swoich wierzchowców. Padli od strzał i bełtów osłaniających przemarsz koczowników i strażników dróg, ale jeden z wilków zwiał, z podkulonym ogonem pędząc z powrotem. Była to zbyt otwarta przestrzeń, aby nic nie zauważono.
Wtedy też z południowego lasu wypadły dwie grupy jeźdźców.
Koczownicy pognali od razu na północ, ściągając na siebie uwagę stworów spod palisady, które nagle dostrzegły nowy, znacznie łatwiejszy w ich mniemaniu cel. Dojrzeli ich także obrońcy wioski i zakrzyknęli z radością, jeszcze bardziej przykładając się do mordowania zielonych, którzy zwracali się teraz ku nowemu przeciwnikowi. Poleciały strzały, gdyż jeźdźcy ani myśleli tylko ładnie wyglądać. Gobliny i orki przewyższały ich liczebnie kilkukrotnie, ale niewielu goblinich strzelców mogło się z nimi równać. Oni liczyli na ilość. Jeden z koni zakwiczał i padł, zrzucając jeźdźca. Drugi z koczowników złapał się za gardło i spadł, niewątpliwie martwy. Było oczywiste, że nie dadzą rady powstrzymać zielonych, zwłaszcza jeśli nie przejdą do walki w zwarciu.

Siedlicz nie zwracał na to uwagi podczas pierwszych chwil. Jego jazda wyszła z lasu, ale za sobą widział już także maszerującą piechotę, która rozwinęła się w dwa równe linie. Jego celem była jednakże wioska i cel swój osiągnął w pełni. Dopadli prawie pierwszych namiotów i budowanego tarana, oddając pierwszą salwę. Huk pistoletów zupełnie zagłuszył świst strzał, ale jedne i drugie zbierały solidne żniwo. Orki budujące taran padły od razu, trafionych zostało także kilka z obozu. Przerażone gobliny natychmiast rzuciły się do panicznej ucieczki, ale ciemnoskóre, większe od największego człowieka orki, chwyciły na broń, biorąc na twarz drugą salwę właśnie zawracającego oddziału. Kolejnych kilkunastu padło, ale najwyraźniej było ich więcej, niż się spodziewali. Sporo powyłaziło z namiotów, inne zwyczajnie trudno było policzyć z dużej odległości. I teraz około czterdziestu wrzeszczących orków rzuciło się za wycofującą się jazdą, która weszła pomiędzy piechotę i osłaniających ich koczowników. Obóz orków został podzielony i częściowo rozbity, gdy na ziemi leżało kilkadziesiąt zielonych cielsk, a gobliny wciąż umykały w las. Ale teraz groźniejsi wydali się ci nadchodzący od wioski, gdzie prócz mnóstwa goblinów znajdowało się wciąż z kilkadziesiąt orków. I wszyscy, którzy ich zobaczyli, ruszyli właśnie w ich kierunku, porzucając szturm na ciężką do zdobycia palisadę. Mieli przewagę liczebną i to dodawało im odwagi, przemieniającej się w głośny ryk WAAAGH! Tylko bębny umilkły, podziurawione tak jak i bębniarze, przez szarżę Siedlicza.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 16-04-2011 o 12:46.
Sekal jest offline