Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2011, 19:25   #17
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Solomon znudzonym wzrokiem spoglądał na drzwi posiadłości państwa Winterspoon, pogoda nie sprzyjała oglądaniu krajobrazów, lecz i tak nie mogła przebić fatalnego wrażenia jakiego dorobił się jadąc ciężarówkom. Niemal od razu przypomniał sobie ciężkie, wojskowe warunki i ten powrót do przeszłości wcale nie wpływał dobrze na jego pośladki. Na miejsce udał się wspólnie z Jamesem, w sumie było to oczywiste rozwiązanie, Walker był o wiele bardziej wygadany i potrafił zauroczyć swoją osobą wszystkich wokół. Solomon nie miał tego daru, nawet kiedy z rzadka bywał w dobrym humorze nie potrafił zarazić nim innych ludzi. Właściciel tawerny, w której to zatrzymali się pozostali, nie robił im problemów i uprzejmie wskazał drogę, prawdopodobnie jednak sami byliby się wstanie domyślić, gdzie powinni zapukać. Posiadłość państwa Winterspoon była trudna do przeoczenia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6DFPfh1o_dY&feature=related[/MEDIA]

Od razu po przekroczeniu progu, gdy do środka zaprosił ich gospodarz, Solomon wyczuł przepych, jakaś ciężka aura snobizmu zamieszkała w tym miejscu, ulokowała się na wypełnionych dziełami wielkich artystów półkach, na obiciach foteli, a nawet między klawiszami stojącego nieopodal fortepianu. Widocznie państwo Winterspoon chcieli uchodzić za ludzi majętnych, przeniesienie miejskich zwyczajów do Bass Harbor udało się z różnym skutkiem, choć rzeczywiście trzeba im było oddać, że pokój emanował całkiem miłą atmosferą. Zapewne jednak o wiele lepsze wrażenie zrobiłby on na Colthruście, gdyby nie pojawiła się gospodyni tego domu. Kobieta najwyraźniej przekonana o swojej wyższości obdarzyła ich niechętnie spojrzeniem, jej mąż zaś z każdą chwilą stawał się robić coraz mniejszy i być może mało mu już nawet brakowało by lada moment zniknął gdzieś pod stołem. Walker zdołał jednak jakoś do niej dotrzeć, roztoczył swój czar i wkrótce w jej oczach już tylko Solomon definiowany był jako osobnik przeznaczony do wyrzucenia za drzwi.

Przez kilka minut znosił to w jaki sposób zachowywała się dama tego domu, co jakiś czas spoglądał na jej męża oczekując, iż ten nie do końca wyrzekł się swojej męskości i przynajmniej postara się przypomnieć czasy, kiedy jeszcze był zdolny cokolwiek odpowiedzieć swojej żonie. Solomon nie zdziwiłby się nawet, gdyby usłyszał, że nie raz i nie dwa to ona ustawiła go do pionu kilkoma dobrze wymierzonymi razami. Na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze. Sytuacja stała się bardziej napięta, gdy James opuścił pokój.

- Widocznie tak było - mruknął do siebie Colthrust słysząc jak kobieta wypowiada się o Adrianie, on również nie uważał jej za odpowiednie towarzystwo dla chrzestnego, choć może uwagę wypowiedział nieco zbyt głośno, czym oczywiście zwrócił jej uwagę.

- Słucham? - spytała nagle przenosząc na niego swoje pełne wrogości spojrzenie, dałby sobie teraz uciąć palec za to, że doskonale usłyszała jego słowa - Pytał jeszcze o coś?

- Nie
- odparł krótko, a następnie zwrócił się do gospodarza domu - A pan? Co pan myśli na ten temat?

Adam nagle poczerwieniał i spojrzał na swoją żonę, najwidoczniej nagle znalazł się między młotem a kowadłem, gdyż zaiste nie chciał pokazać się ze złej strony przed gościem, ani też w żaden sposób podpaść swojej ukochanej, o ile można było nazwać tak tego bazyliszka czy raczej meduzę. Porównanie o tyle trafne, iż gospodarz przez chwilę wydawał się być niby wyrzeźbionym z kamienia posągiem, na którego twarzy właśnie malowało się przerażenie i niezdecydowanie.

- No wie pan… eeee… - wydukał wreszcie.

- Adamie… - niby delikatnie nacisnęła na niego kobieta.

- No oczywiście… był dość… arogancki i…. eeee…. żona ma rację. Tak. Tak właśnie. - Ostatnie słowa wypowiedział jakby z ulgą licząc, iż teraz znów będzie mógł zamilknąć.

- Mógłbym z panem porozmawiać? - zapytał Solomon patrząc na małżonkę, a dopiero po chwili przenosząc wzrok na Adama dodał - W cztery oczy.

- Cóż to za konszachty, panowie -
oburzyła się pani Winterspoon - Myślę, że będzie lepiej, jak panowie już pójdą. Robi się ciemno. Nie sądzisz Adamie, że panowie powinni już wyjść. - Słowo Solomona musiały bardzo mocno uderzyć w jej dumę i postanowiła zakończyć rozmowę.

- Aaaa… eeee… faktycznie, tak będzie lepiej - potwierdził gospodarz patrząc na nich żałosnym, błagalnym spojrzeniem.

- Cóż to za maniery. Takie nachodzenie po nocy bez zapowiedzenia - kontynuowała swoje wywody kobieta, z każdym słowem jej ton nabierał coraz większej mocy - Proszę przyjść rano, po śniadaniu. Żegnam panów. My mamy zwyczaj kłaść się spać wcześniej.

- Panie Adamie, czy w Bass Harbor wszyscy mężczyźni dają się tak poniewierać? - przemówił swym spokojnym tonem Colthrust widząc jak mężczyzna stara się unikać jego spojrzenia i intensywnie wpatruje się w swój idealnie dobrany dywan, następnie żołnierz powstał z fotela i sięgnął po swój kapelusz - Proszę więc o klucze do domu, w którym mieszkał pan Willbury.

- Proszę najpierw jakiś dokument panów pod zastaw
- syknęła w jego kierunku - Nie znam panów i równie dobrze możecie być złodziejami, albo... co gorsza, liberałami - prychnęła na koniec.

- Zakładam, że Lukrecja Willbury poinformowała państwa o naszym przybyciu, mam swój dowód tożsamości, czy to państwu wystarczy? - spytał Solomon.

- Tak -
potwierdziła po dłuższej przerwie poświęconej zapewne na szukaniu argumentów, które zmusiłyby tego brudnego, aroganckiego człowieka do opuszczenia jej salonu bez żadnych dodatkowych kłopotów.

Colthrustowi chwilę zajęło odnalezienie swoich dokumentów, najpierw przetrząsnął jedną z wewnętrznych kieszeni płaszcza, potem kolejną, aż wreszcie znalazł upragniony przedmiot. Bez słowa podał je kobiecie, ta zaś bacznie je obejrzała jakby spodziewała się, iż zapewne stara się on ją oszukać w jej własnym domu.

- Podaj panom klucze. Co tak stoisz jak jakie cielę -
wypaliła do męża.

Przez chwilę stali na przeciwko siebie i jedynie na siebie patrzyli, żadne nie miało już ochoty na kontynuowanie konwersacji, swoją drogą Solomon sam nie wiedział czemu obudziła w nim takie emocje, daleki był co prawda do stanu poważnego zdenerwowania, lecz nie dało się ukryć, że jednak nieco wyprowadziła go z równowagi. W podobnej sytuacji w Bostonie zapewne zachowałby by rezon i bez sprzeczki uzyskał potrzebne drobiazgi. Adam po chwili przyniósł pęk kluczy, najpierw wręczył je żonie, a dopiero ona łaskawie podała je Solomonowi.

- Dziękuję - powiedział Colthrust odbierając pęk, następnie ukłonił się lekko - Nie będziemy już państwu zabierać czasu. Dobrej nocy.

- Dobranoc państwu.
- dorzucił również i Walker, który właśnie wrócił z toalety.

- Dobrej nocy - odparła pani Winterspoon, jej mąż również coś burknął.

Potem, gdy ich odprowadzał pod czujnym okiem swej małżonki, znów coś powiedział. trochę jednak za cicho i zbyt nieśmiało by mogli zrozumieć co dokładnie. Colthrust założył więc kapelusz, obrócił się tyłem do gospodyni i jedną nogą będąc już prawie poza domem szepnął jeszcze cicho do Adama - Słucham?

- Nie wychodźcie, gdy zrobi się ciemno
- powtórzył mężczyzna, Solomon kiwnął głowa i wyszedł na zewnątrz, a drzwi głośno się za nimi zatrzasnęły.

Wracając do tawerny obaj zamienili kilka słów, Walker żywo interesował się Lucy, nie do końca był przekonany co do jej słów i stanu wiedzy, jakim się z nimi podzieliła, nie dało się ukryć, iż tym samym zasiał również ziarnko podejrzliwości i u Solomona, który dotąd nie zastanawiał się nad tą sprawą. Postanowił sobie zresztą, iż zamieni kilka zdań ze swoją kuzynką, choć wolał to raczej pozostawić na dzień następny, bowiem jeszcze przed zmierzchem chciał porozmawiać z Samathą. Nie miał jeszcze okazji by wypytać ją o to jak jej się żyło przez ten czas, a jednak ciekawiło go to nawet szczególnie biorąc pod uwagę jej zawód. Gdy dotarli na miejsce spotkali właśnie Lucy, Colthrust wysłuchał jej konwersacji z Jamesem, a następnie bez zbędnych rozmów udał się do pokoju Sam. Dobrze było chyba spytać czy chociaż część z tych opisywanych przez gazety plotek i skandali jest prawdziwa. Stawił się przed jej drzwiami i zapukał dwukrotnie.

- To ja Solomon - powiedział.

Otworzyła mu chwilę później, ubrana w czerwony szlafrok z jedwabiu działała pobudzająco na zmysły i ciało, uwydatniony dekolt pozwalał mu dokonać oceny górnej części jej kobiecych kształtów. Na zdjęciach wieszany przez jego znajomych wojskowych wyglądała przecież tak samo, jednak dopiero ujrzenie jej wdzięków w pełnej krasie sprawiało, iż serce zaczynało bić w szaleńczym tempie.

- Czyżbyś mi przynosił wiadomość, że kąpiel gotowa? Nie wiedziałam, że bawisz się w pokojówkę - powiedziała spoglądając na niego spod swoich uroczych rzęs.

Zachował swój spokojny, wręcz pokerowy wyraz twarzy, na dłuższy moment zawiesił jednak spojrzenie na jej zgrabnej sylwetce, zdawać by się mogło, iż nawet nieco zbyt długim, bowiem, gdy po chwili przypomniał sobie kim jest Sam i że takie zachowanie nie przystoi, odwrócił wzrok niczym od rażących promieni słonecznych. - Chciałem porozmawiać, lecz... chyba jestem nie w porę.

- Nie dlaczego? - spytała wzruszając ramionami - Czekam na kąpiel i chętnie porozmawiam zanim nie będzie gotowa. - Odeszła o krok od drzwi i otwarła je szeroko by mógł wejść do środka, a następnie szybko je zamknęła i usiadła na jednym z wolnych łóżek opierając się plecami o ścianę.

- Polecam drugie. Są dużo wygodniejsze od tych twardych krzeseł - powiedziała kierując tym samym jego spojrzenie na kolejne łoże, zgodnie z jej radą usiadł na nim jakoś tak sztywno, mocno wyprostowany.

- Więc co u ciebie? W gazetach trochę pisali o tobie - powiedział patrząc w jej stronę - ale dobrze by było usłyszeć coś z bardziej wiarygodnego źródła. - Uśmiechnął się.

Odwróciła się do niego i podparła policzek dłonią:


- Nie wierz w nic co piszą w gazetach. Dziennikarze to kłamcy i mitomani
- odparła, przez moment jej twarz przybierała poważną minę, lecz już po chwili rozjaśnił ją uśmiech - Przez kilka lat tańczyłam w kabaretach na Brodway’u. Nic czym można by się chwalić w dobrym towarzystwie. - Wzruszyła ramionami.

- Nikt nie lubi pismaków - potwierdził za nią - ale chętnie posłucham dobrej historii. Ostatnio coraz mniej powodów do radości, a taka droga do sławy powinna brzmieć pokrzepiająco.

- Sława. - Wzruszyła po raz kolejny ramionami - Dopiero ją osiągnę! Postanowiłam wyjechać do Hollywood. Gdyby nie śmierć wuja byłabym w drodze na Zachód.

- Jego śmierć przyszła tak nagle - rzekł trochę sam do siebie - Jak sobie radzisz z tym Sam?

- Szczerze mówiąc chyba to do mnie nie dociera. Cały czas myślę, że to jakieś nieporozumienie i że się zjawi i...
- Jej oczy na ułamek sekundy zalśniły, a już chwilę później odwróciła gwałtownie głowę.

Solomon wstał i powoli podszedł do kobiety, nie wiedział co powiedzieć, słowa nie miały tak dużo mocy by postawić ją na duchu. Jego dłoń zawisła na kilka sekund w powietrzu, aż w końcu opadła z pewną troską na jej ramię - Nie zapomnimy go Sam. Zrobimy co tylko możemy by rozwiązać tą sprawę, należy mu się to.

- To mu nie wróci życia -
odparła podciągając nogi pod brodę, a następnie obejmując je rękami - Choć przynajmniej może uda nam się spełnić to ostatnie życzenie i unieśmiertelnić jego imię... ale to nie zmieni faktu, że on już nie wróci...

- Nic tego nie zmieni - powiedział Solomon po czym ciężko westchnął - Ale czas leczy rany Sam. Adrian nie chciałby żebyśmy lamentowali.

- Ja nie lamentuję Solomon!
- zaprotestowała dumnie unosząc głowę - A powiedzenie o czasie leczącym rany to bzdura. Są takie, których nigdy się nie zaleczy. Można o tym nie myśleć, ale kiedy wspomnienie wraca... zawsze boli tak samo! Jak diabli! Nauczyłam się jednak z tym żyć. - Wzruszyła ramionami.

Kiwnął delikatnie głową, w gruncie rzeczy doskonale zdawał sobie sprawę, że Sam ma racje, choć może nie chciał powiedzieć tego głośno. Natychmiast przed jego oczami pojawiły się wspomnienia wojny, większość ludzi kojarzy Francję z wspaniałymi daniami, wytrawnymi winami, bankietami, romantycznymi kolacjami, przepychem i atrakcjami dla bogatych. Dla niego ten kraj na zawsze pozostanie już zbrukany krwią niewinnych. Lata mijały, a on wciąż przeżywał swój ból na nowo, nie zmniejszał on się przy tym, a raczej zdawał się rosnąć coraz bardziej.

- Wybacz Sam, nie chciałem... Sam nie wiem. Nie jestem najlepszy w takim rozmowach. Po prostu... rozumiem. - Przerwał na moment. - Chyba powinienem już iść, przepraszam jeśli cię uraziłem. - Wymusił lekki uśmiech, zabrał dłoń z jej ramienia i ruszył do wyjścia.

- Solomon! - zawołała po czym chwyciła jego dłoń - Nie tak łatwo mnie urazić. Po prostu takie rozmowy... chyba nie mają sensu. Dlatego nigdy nie zrozumiem pastora i jego potrzeby podkreślania żałoby. Potrzebujemy się nawzajem. To co tu się stało... jest podejrzane. Wuj nie był wariatem biegającym w bieliźnie po lesie, a ludzie z wioski nie wyglądają na przepełnionych wyrzutami sumienia. Oni wyglądają na przerażonych.

- Wiem
- potwierdził - Zachowują się dziwnie. Adam Winterspoon ostrzegł nas dzisiaj byśmy nie wychodzili po zmroku. Miejscowi coś ukrywają, musimy mieć się na baczności.

- Może to tylko głupie przesądy, ale... chyba zastosuję się do tej rady. Zwłaszcza zważywszy na okoliczności śmierci Adriana. Mam nadzieję, że w tej tawernie jest bezpiecznie.


- Póki trzymamy się razem możemy być spokojni. Na razie to tylko przeczucia, ale dobrze mieć je na uwadze. Odpocznij Sam, czeka nas tutaj dużo pracy - rzekł i znów się do niej uśmiechnął.

- Ty też śpij dobrze - powiedziała i odwzajemniła uśmiech.

- Dobrej nocy Sam.

Zjawił się potem na dole, właściwie tylko po to by zapłacić właścicielowi za pokój, rzeczywiście teraz niemądrym pomysłem byłoby pałętać się po okolicy nie znając nawet drogi do wynajmowanego przez Adriana domu. Niejako wciął również do siebie słowa miejscowych, być może działo się tutaj coś podejrzanego i póki co nierozważnie byłoby ryzykować. Szybko znalazł się więc w swoim pokoju i żałując nieco, iż nie zainwestował wcześniej w alkohol, tym małym zaniedbaniem skutecznie pozbawił się bowiem snu, gdyż coraz trudniej było mu wypoczywać, jeśli wcześniej odpowiednio się nie znieczulił. Jego myśli powróciły do Sam, było to nieco dziwne, jednak coś podpowiadało mu, iż powinien ją chronić, Ją nie zaś Lucy, która przecież również powinna mu być bliska. Słowa Walkera sprawiły jednak, że już jej nie ufał, o ile w ogóle wcześniej było inaczej.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline