Martin za wodą w nadmiernuch ilościach nigdy nie przepadał. Balia, to jeszcze. Małe jeziorko - może być. Ale takie topielisko, pełne wody, co to - jak gadali - za rzadkie do orki, za gęste do picia - to już była przesada.
Nawet z wysokości promu czuł, że to nie jest jego środowisko.
Innym jednak widać tu się podobało. Albo chcieli się wydostać za pomocą ich promu. A to już była bezczelność. Czysta.
Pierwszy bełt pomknął w stronę zielonoskórca, którego ochydny pysk pełen był poszczerbionych zębów, robiąc w jego czaszce dodatkowy otwór. Na drugi strzał nie było juz czasu i Martin szybko wymienił kuszę na miecz.
Ciął w łeb kolejnego nieproszonego gościa, co to chciał nanieść błoto na pokład promu. Stal zgrzytnęła, a potraktowany ciężkim ostrzem osobnik chlupnął do wody idąc w ślady przewoźnika.
Co prawda Nizioł mówił, że na jednego przypada dwóch zielonych, ale na Martina pchał się kolejny.
- Polubili mnie, czy co - mruknął, wbijając ostrze w ciało przeciwnika. __________________________
21, 3, 33 |