Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2011, 12:21   #18
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Nie było dobrze z moja głową. Nie było dobrze.
Najpierw ta bezsenna noc, która nieźle mnie wymęczyła.

Nie miałem tabletek na sen. Nigdy ich nie potrzebowałem. Wystarczyć musiała zawartość flaszeczki, którą kupiłem poprzedniego dnia. Ciemnobursztynowa, pachnąca torfowiskiem dalekiej Irlandii. Aromat wyzwolenia z kajdan bezsenności.

Nawet po trzech szklaneczkach nie zasnąłem grzecznie jak niemowlę. Bez świadomości tego, że w moim ciele być może właśnie rozwija się choroba, która uciśnie moje szare komórki tak, że skończę w pieluchach w jakimś hospicjum. A kiedy tylko zamykałem oczy widziałem obrazy rzezi i jatek.

Miałem ich dość. Moja podświadomość wypływała do mojej głowy, niczym gówno z zapchanego kibla, a ja mogłem jedynie męczyć się z jej metaforycznym smrodem. Nie potrafiłem zrobić nic, by zapobiec tym koszmarom.

Nic wiec dziwnego, że rankiem wyglądałem jak to, co pies mojej sąsiadki potrafił zeżreć i zwrócić na chodniku.


* * *

Następnego dnia bolała mnie głowa. Tym właśnie tłumaczyłem sobie migotanie, jakie dostrzegłem koło dziewczyny. Bebłałem właśnie widelcem w jedzeniu, próbując zmusić swój organizm do pełnych obrotów. Miejscowym wytłumaczyłem się bólem głowy i teraz chodzili koło mnie prawie na paluszkach.

Tym bardziej zaskoczyło mnie pojawienie się dziewczyny. Chyba nawet bardziej, niż jej słowa.

- Sam pan z nim nie wygra - powiedziała szeptem - Pan pomoże mi, ja pomogę panu.

Kiepska konspiracja, ale dzięki temu, że szeptała pochyliła się do mnie bliżej. Pachniała konwaliami. Atrakcyjnie i świeżo.

- Dobra - spojrzałem na nią zaskoczony. - Beth, powoli, hej, powoli. Co się dzieje? Dlaczego myślisz, że chcę z nim wygrać? A jeśli nawet, to jak możesz mi pomóc? I, do licha, kim ty w ogóle jesteś? Możesz mi mówić Beth! Więc ty możesz mi mówić Derek.

Zasypałem ją gradem słów. Zdenerwowany, przejęty, zszokowany przez dziwaczne zakłócenia przestrzeni za jej plecami. A może zwyczajnie miałem kaca? I nie myślałem do końca rozsądnie.

Spojrzała na mnie dziwnie. Nie potrafiłem rozgryźć tego spojrzenia.

- Poczekaj - westchnąłem. - Źle zacząłem. Chcesz czegoś się napić?

Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo i szepnęła ponownie nachylając się w twoją stronę.

- Ty jesteś Derek i chcesz pozbawić Salfielda pieniędzy z polisy tak jak zrobiłeś to z panią Waterman.

Pamiętałem panią Waterman. Moja dawna klientka, która straciła męża i zaczynała starczą demencję. Dzięki temu, że zeznała prawdę – iż mąż pił więcej niż powinien i nie trzymał diety przepisanej przez lekarza, pozbawiłem ją ponad połowy polisy za męża. Wpadło mi wtedy pięć kawałków prowizji. Nikomu specjalnie nie zwierzałem się z sukcesu, ale w mojej firmie pokazywali to, jako podręcznikowy sposób windykacji nienależnych wypłat. Musiała więc pracować w moim towarzystwie ubezpieczeniowym. Innego wyjaśnienia nie było.

- Zaczekaj – zaprotestowałem zdenerwowanym głosem. - Przysyła cię Towarzystwo? Czemu mnie nie uprzedzili. Nie jesteś z Chicago. Znałbym cię. Taką twarz i figurę zawsze zapamiętam.

Zakończyłem dość prymitywnym komplementem. Ale miałem kaca i nie potrafiłem wznieść się na wyżyny moich możliwości. Takim podrywem mogłem, co najwyżej oberwać po gębie.

- Kto mnie przysyła - mocno zaakcentowała ostatnie słowo - nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, czy sobie wzajemnie pomożemy.

- Jak? W czym? – przyznam że byłem skołowany. Nieprzespana noc i napięcie ostatnich dni robiły swoje - Jeśli mamy sobie pomagać, musze poznać cię bliżej. Skąd wiesz, kim jestem i czym się zajmuję? Od tego zaczniemy. Jesli nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi, mogę zacząć rozważać niechęć do takiej współpracy. Zrozum, Beth, chętnie ci pomogę, ale muszę wiedzieć, komu pomagam, w czym i dlaczego. Nie jestem człowiekiem, który podejmuje decyzję nie sprawdziwszy wszystkiego należy przed tym sprawdzić. Rozumiesz, prawda?

- Poznać bliżej mówisz... to się da załatwić - Beth uśmiechnęła się i położyła swoją dłoń na twojej, mrugając przy tym kokietująco okiem - Jeżeli wykażesz odpowiednią wolę nasza współpraca może być bardzo owocna. Mam wiele atutów, ale i ty jesteś niczego sobie. A te wszystkie pytania są drugorzędne zważywszy na twój i mój cel.

Do licha. Laska na mnie leciała. Nic dziwnego. Byłem ciachem, jakich mało. Ale akurat dzisiaj czułem się raczej nie bardzo na amanta. Poza tym Beth chciała seksem osiągnąć swój cel. To było tak czytelne, jak literki w książce dla przedszkolaków.

- No dobra - uśmiechałem się miło i cofnąłem swoją rękę. - Najpierw interesy, potem przyjemności, jak mawiał mój nieboszczyk dziadziunio. Co konkretnie miałbym zrobić i jak by mi to mogło pomóc? Hę?

- Nic wielkiego - odparła Beth - Wyciągnij jeszcze raz Salfielda z jego dziupli na tak długo jak to będzie możliwe. Im dłużej, tym lepiej oczywiście.

- Ha ha ha ha - zaśmiałem się dźwięcznie i gorzko - Dziewczyno. Próbowałem wywabić go z tej nory dwa dni. Na spotkanie. Udało się, lecz nic mi ono nie dało. Na koniec zaproponowałem mu jeszcze jedno spotkanie, gdyby chciał pogadać. Ale jeśli nie zechce, nie przyjdzie. Nie mam już nic, żadnego argumentu, którym mógłbym się posłużyć.

Upiłem łyk kawy.

- Jego dom w lesie to twierdza – wyjaśniłem jej z uprzejmym uśmiechem. Kawa i cukier zaczynały działać i zaczynałem jaśniej myśleć. - A on ukrywa się w nim i chyba ma w nosie moje starania o spotkanie. Musiałbym mieć ważny argument. Może ty nim byś była? Powiedz mi, co łączy cię z Salfieldem. Może to uda się jakoś wykorzystać na przynętę. Inaczej, obawiam się, nie mam sposobu, poza jego wolą na spotkanie z podziwiającym go człowiekiem, jakiego udawałem.

- By mój plan się powiódł on nie może wiedzieć o moim istnieniu, a tym bardziej o naszej znajomości.

- Tego się obawiałem - westchnąłem ciężko. - Więc daj mi coś, Jakiś ochłap. Informację, której nie mam prawa znać, a nie powiąże jej z tobą. Coś, co pobudzi go do kolejnego spotkania ze mną. A ja postaram się, by trwało długo.

- Dobrze kombinujesz - przytaknęła Beth - Jednak informacja, którą ci zdradzę może spowodować, że wejdziesz w śmiertelnie niebezpieczną grę, o której zasadach nie masz pojęcia. Salfield to niebezpieczny gość, a to, co ci powiem może sprawić, że obudzi się w nim zwierzę. Jesteś na to gotowy?

- Jeśli to pomoże chwycić go za jaja i odebrać kasę, to … chyba tak. Nie zwykłem się poddawać, czy odchodzić z kwitkiem. A ten skur …. A Salfield, on pogrywał ze mną w jakieś hokus-pokus i pewnie jeszcze mnie podtruł, by było mu łatwiej. Tego nie wybaczę.

- Jeżeli widziałeś jego hokus-pokus, jak to nazwałeś to przygotuj się na więcej. - powiedziała z dziwnym smutkiem w głosie kobieta - A teraz słuchaj uważnie. Powiedz Salfieldowi, że wiesz z kim rozmawiała jego żona na trzy miesiące przed śmiercią. To na pewno sprawi, że drań wyjdzie z nory. Oczywiście nie możesz mu podać tej informacji, tylko się z nim bawić. Dlatego mówiłam o śmiertelnie niebezpiecznej grze. Salfield zrobi wszystko, by poznać nazwisko tego człowieka. Będziesz to potrafił rozegrać?

- Powiem mu inaczej. Że mogę wiedzieć, z kim rozmawiała jego zona na trzy miesiące przed śmiercią. To mała zmiana a pozwala dłużej pogrywać. Bo mogę, prawda? Ale muszę wiedzieć, o co chodzi. Nie obraź się, ale nie wiem, kim jesteś i jakie masz motywy. Jak na razie, poza twoimi słowami, nie mam nic, co pozwoli mi sądzisz, że mnie nie wystawisz, kiedy wyciągnę Salfielda. Że ja zrobię swoje, a ty znikniesz równie tajemniczo jak się pojawiłaś. A wtedy ja zostanę z ręką w gównie - wkurzony Salfield i brak informacji. Tego bym nie chciał.

- Nie bój się mi też zależy na przygwożdżeniu Salfielda... choć troszkę w inny sposób niż tobie – próbowała mnie uspokoić, ale z marnym skutkiem. - Spotkanie, o którym mówię odmieniło życie jego żony. Salfieldowi to wystarczy. Jeżeli mu to powiesz spojrzy na ciebie zupełnie inaczej gwarantuje. Człowiek, o którym mówię nazywa się James Obaron i spotkał się z żoną Salfielda tylko raz. To mu wystarczyło, by wywrócić jej spokojne życie do góry nogami. Obaron to specyficzny człowiek, znany w środowisku zajmującym się przepowiadaniem przyszłości i tego typu sprawami. To ci powinno na początku wystarczyć, by zainteresować Salfielda.

- Dobra – powiedziałem po dłuższym namyśle. - Wchodzę to. Jak się skontaktujemy, byś wiedziała, że udało mi się go przyciągnąć. Ostatnio zaproponował spotkanie w barze o 40 minut stąd. To daje ci około dwóch godzin czasu. Starczy?

- Mam nadzieję, że tak - rzekła z uroczym uśmiechem - Tutaj masz mój numer telefonu - na stole wylądowała wizytówka. - Ja tylko uda ci się go wywabić zadzwoń. Będę czekać.

Spojrzałem na wizytówkę.

Beth
522-222-648

Wziąłem ją w ręce obracając i oglądając uważnie. Nic więcej.

- Beth to imię czy zawód? – zażartowałem chowając kartonik do portfela - Powiedz mi, po cholerę ta cała konspiracja? Kim jest Salfield? Jak robi te efekty specjalne, bo wiesz zapewne, o czym mówię? Na co muszę uważać? Dosypuje mi coś? Ma jakiś wężyk w rękawie z gazem halucogennym, czy też może używa takich perfum? Jak Usypiacz z Brunstwick, kojarzysz tego kolesia.

- Dużo chcesz wiedzieć Derek, pytanie tylko, po co. Ty chcesz tylko pozbawić go polisy, a do tego ta wiedza nie jest ci potrzebna. Po co więc się narażać i ryzykować nie potrzebnie.

- Widzisz Beth – wyjąłem papierosa i podałem jej jednego, zapaliłem. - Jedno zdanie a dwie niedopowiedziane groźby lub ostrzeżenia. “Narazić” i “ryzykować”. Wiem, że Salfield jest sprytny. Oszukał sąd, lub nie - nic mnie to nie obchodzi. Lecz pogrywał ze mną Beth, jak z dzieckiem, robiąc rzeczy, przez które zacząłem, jakby to delikatnie nazwać, świrować. Właśnie po to chcę wiedzieć. Jak go załatwię, o ile dotrzymasz słowa, może nie być zachwycony tym faktem, że stracił oszczędności, na które liczył. Jak myślisz, komu przypisze tą zasługę? Chciałbym wiedzieć, jaki to rodzaj świra. Wtedy postaram się rozegrać to tak, by poszedł siedzieć i za długo nie wyszedł z więzienia.

- Będę z tobą szczera Derek. To, co widziałeś to i tak za dużo. Gdyby nie to, że udało ci się wyciągnąć Salfielda z jego leśnej twierdzy, to w ogóle bym z tobą nie rozmawiała. Masz swoje życie i swoje cele, a ja ma swoje. Jedyną płaszczyzną, na której nasze żywoty się łączą jest Salfiled, ale i tak to tylko częściowo prawda. Jeżeli pozbawisz Salfielda jego pieniędzy raczej nie będziesz musiał się nim więcej martwić. Zgarniesz swoją prowizję, a nim zajmie się policja. W tej grze im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie.

- Zagadkowa z ciebie dziewczyna, Beth. Nie mogę cię rozgryźć. Bądź szczera. Znasz mój powód, nie wiem skąd, i cholernie mnie to męczy. Zdradź swój powód, dla którego chcesz go udupić. I nie będzie więcej pytań. Obiecuję.

- Zalazł mi po prostu za skórę - odparła z tajemniczym uśmiechem - Teraz przyszedł czas wyrównać rachunki.

- I co. Obwiesisz mu dom papierem toaletowym? - nie spuszczałem z niej wzroku. - Bądźmy poważni. Jeśli mam być zamieszany w coś, co będzie nielegalne, powiedz mi przynajmniej, że to, co zrobisz będzie nielegalne.

- Włamanie się będzie nielegalne to chyba jasne. Gwarantuje ci jednak, że wejdę tam tak że nikt tego nie zauważy. O ile oczywiście odpowiednio długo zatrzymasz Salfielda. Ja zdobędę dla ciebie niezbędne informacja, a cała reszta cię nie interesuje.

- Hmmm. Złe założenie - uśmiechnąłem się. - Jestem zainteresowany. W pewien sposób. Muszę na chwilę cię opuścić.

- Skoro musisz - odparła z lekką drwiną.

Uśmiechnąłem się żartobliwie, wziąłem komórkę i wyszedłem do łazienki. Miałem ochotę skorzystać z jej dobrodziejstw, a wracając, pod pretekstem odbierania SMSa zrobić zdjęcie Beth w drodze do stolika. Niestety. Nie udało się. Kiedy wróciłem po niespełna minucie stolik był już pusty.


* * *


- Kim jesteś Beth? – myślałem wracając do pokoju w hotelu naładowany większą ilością pewności siebie i kofeiny.

Włączyłem laptop, połączyłem się z siecią i zacząłem przeglądać materiały dotyczące Salfielda. Zdjęcia ze sprawy. Zdjęcia prywatne. Wszystko, co oferował internet i co miałem w aktach sprawy przekazane mi przez Towarzystwo. Szukałem jej twarzy gdzieś pośród znajomych pisarza, członków rodziny jego i żony, przyjaciół, osób zajmujących się sprawą.
Wszedłem nawet na listy osób poszukiwanych w tym stanie.
W międzyczasie wykonałem kilka telefonów i poprosiłem o sprawdzenie numeru telefonu z wizytówki Beth detektywów towarzystwa. Szefa poinformowałem, że mam nowy obiecujący ślad i ze odezwę się niedługo.
Potem przeszedłem się na krótki spacer do baru. Podpytałem kelnerkę i barmana o dziewczynę, z którą rozmawiałem dzisiaj przy śniadaniu.

W końcu usiadłem przed hotelem i wyjąłem papierosa. Wypaliłem go do końca i wyjąłem telefon komórkowy.

Wybrałem z pamięci numer domu pisarza. Serce biło mi jak szalone, kiedy czekałem na połączenie. Włączyła się sekretarka.

- Witam panie Salfield – powiedziałem najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki było mnie stać w tej chwili. – Tu znów ja, Freeman. Zapomniałem panu powiedzieć, ale wiem, z kim rozmawiała pana zona na trzy miesiące przed swoją śmiercią. Gdyby był pan zainteresowany rozmową, proszę o telefon. Pozdrawiam.

Rozłączyłem się.

Serce biło mi jak głupie i mimo pochmurnego dnia czułem, że się pocę.

Zrobiłem to. Wskoczyłem do głębokiej wody. Nie znając prądów, skał i niebezpieczeństw, jakie czyhały na mnie pod powierzchnią.

Bałem się. Nie wiem, czemu, ale bałem się.

Zapaliłem kolejnego papierosa i wróciłem do pokoju. Liczyłem na to, że dowiem się coś więcej na temat Beth.
 
Armiel jest offline