Mojo ugina się pod ciężarem założonych nań łachów, ledwo słyszalny brzdęk monet, dobiegający zza jego pasa, zdawał się być ponurym wieszczem skraju biedy, jaka towarzyszyła mu całe życie. Teraz siedział w rogu sali, garbiąc się i wytrzeszczając ślepia w kierunku małego, kanciastego przedmiotu zakrytego czarną poświatą. Siedział tak parę minut w ciemnościach karczmy, aż wreszcie jego chude, kościste i obmalowane białymi szramami ręce rozchyliły połaty materiału. W środku poruszyło się coś czarnego i włochatego, ginącego w ciemnościach, a z ust Moja wypłynęły niczym z gadziego pyska słowa...
- Opiekuję się, ty nie martw się... - Wyszeptał, patrząc się na potwora. Było to przerażające spojrzenie, niczym melancholijna, groteskowa maszkara wpatrująca się w swój największy skarb. - Oni nie rozumieją, ciebie ja tylko mam, oni tego nie powinni byli robić... Ihogh, poczekaj. - Zakrył spowrotem wykonaną z żelaza klatkę czarną opończą i zaczął... Recytować. - "Daj nam obiadu, stary dziadu..."
Witam was.
Ostatnio edytowane przez Ghoster : 20-04-2011 o 00:37.
|