Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2011, 13:05   #1
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[D&D FR] I - Rywale

Rywale




Mieli szczęście. Od chwili kiedy opuścili Beregost układało im się różnie, raz lepiej, raz gorzej ale teraz, w końcu los uśmiechnął się do nich szerokim uśmiechem. Wczoraj, kiedy Lord Malcolm Derogey zwany „Skąpcem” wezwał ich z oberży na zamek przewidywali problemy. Byli wszak obcymi na szlaku a wszyscy wiedzieli, że obcy to ziarno wszystkich nieszczęść. Zwykle w najlepszych przypadkach tolerowano ich w oberżach, zajazdach i gospodach. Brzęczące, błyskająco się na złoto argumenty przemawiały do kies władyków, którzy wszak z takich szynków żyli. Jednak czym innym było tolerowanie przejezdnych w oberżach, czym innym handlowanie z nimi a czymś zupełnie innym zapraszanie ich na zamek. Nawet jeśli ów „zamek”; jak to miało miejsce w przypadku Lorda Malcolma Derogey’a; to ledwie wieża rycerska wzniesiona nad otoczoną palisadą osada.

Podejrzewali najgorsze a w sumie spotkało ich miłe zaskoczenie. Poczęstunek, który wszak był czymś wyjątkowym i tylko dzięki doświadczeniu Daeri, którą przy skromnej biesiadzie podpatrywali, był tylko początkiem dłuższej nasiadówki. Nasiadówki, w wyniku której znaleźli się teraz w lesie. Lord Malcolm, co okazało się kiedy okrzepli już po posiłku i zrozumieli, że los się do nich uśmiecha, miał problem. Problem w postaci bandy zbójców. Bandy zbójców, którzy napadali od czasu do czasu na przejeżdżających traktem kupców a że szlak ten biegł o dzień drogi od głównego traktu kupieckiego z Wrót Baldura do Beregostu, pozwalając ominąć mytnicze rogatki, przynosił Lordowi Malcolmowi nie małe zyski. Pozwalające mieć nadzieję na zmianę kurnej chaty w której mieszkał w kamienną wieżę. Albo i zamek w przyszłości. Mury, baszty, podgrodzia. Lord Malcolm marzył. Zwłaszcza po winie. Tyle, że by marzenia te ziścić, by stan dopływu gotówki utrzymać, należało pozbyć się zbójców. Zbójców, którzy po każdym napadzie znikali w lasach na zachód od traktu. Lasach przylegających do owianej sławą Kniei. Otuliska…

Lord nie był dusigroszem. Nie był jednak również głupkiem. Nie zapłacił za pozbycie się problemu z góry, ale też nie zamierzał oszczędzać gdyby wędrowcom udało się pozbyć owego zagrożenia. „Przynieście mi skradzione dobra i uwolnijcie od groźby bandytów a ja was ozłocę” mówił w pijackim widzie po wieczerzy. Rankiem doprecyzował. „Dam wam po dwadzieścia złotych na głowę za uwolnienie mnie od problemu zbójców. Tylko ich zabijcie, albo z moich ziem przegońcie. Raz a dobrze!”. Rankiem też wyjaśnił czemu nie może zrobić tego sam. W sposób rozbrajająco szczery. „Ludzi mi żal. Wiecie, to chłopi głównie, kmiecie co dzień przy bronie a jak co to najwyżej za włócznie chwytają. Jak taki może stanąć przeciw zbójcy? Prawdziwych zbrojnych to ja mam ledwie czterech. Jak ich na zbójców poślę i mi ich potną to co zrobię? A was mi nie żal…”. Cóż, przynajmniej był rozbrajająco szczery…

Jednak szczęście się do nich uśmiechnęło. Może była to kwestia modlitwy jaką Ilian odprawił zaraz po wymarszu, przy kaplicy którą mieszkańcy Kurnika, osady Lorda Malcolma wznieśli na rozdrożu. Modlitwa natchnęła ich jakąś siłą, wiarą że im się uda. Chcieli wszak zarobić te dwadzieścia złotych na głowę. Chcieli znaleźć tych krwiopijców, którzy napadali na podążające przez ziemie Lorda Malcolma kupieckie wozy. Wozy, bo napadali na poszczególne wozy. W pięciu. Z szóstym na asekuracji. Tak wszyscy mówili. Lord, kmiecie, oberżysta z gospody „Zamkowej” w której się przecie na wstępie zatrzymali. Szóstka. Trzy godziny po wymarszu Daeri odkryła na skraju traktu ślady. Ślady dwóch ludzi, którzy z gęstwiny łozin najpewniej obserwowali szlak. Kiedy zaś ruszyła ich tropem wnet natrafiła na kolejne ślady, które wskazywały, że połączyli się oni z grupą innych. Małą grupą. Na tyle małą, by móc sądzić, że są to „ich ludzie”. Trop nie kluczył, jakby nieznajomi pewni byli swej bezkarności. Wiódł prosto ku ciemnej ścianie lasu. Ruszyli nim bez zwłoki.

W lesie zaczęły się schody, bo tropieni dwukrotnie brodzili strumieniem, może po to by zmylić pogoń a może dla tego, że maszerowali przez gęstwinę kolczastych krzewów i tylko strumień pozwalał pokonać ten teren bez ryzyka kaleczenia się o ostre kolce. Za każdym razem jednak znajdowali ślady i podążali nimi niczym najlepsze myśliwskie ogary. Las gęstniał z każdą chwilą, ale z liściastego śmietnika pełnego olch, brzóz i klonów porośniętych w kolczastymi bluszczami i wysokimi paprociami zmienił się w zwykły, iglasty. Bez gęstego podszycia. Dobrze i źle. Nikt tu im się skryć nie mógł czyniąc zasadzkę, ale i skryte podejście…


Mieli szczęście. Gęsty las zmienił się w rzadszy, bardziej liściasty a spomiędzy listowia wyłonił się zarys omszałych ruin ku którym wiódł śledzony przez nich trop. Zaś od strony ruin dał się słyszeć wesoły śmiech i gwar rozmów. Unoszący zaś się w powietrzu zapach ogniska i pieczeni wyraźnie dawał do zrozumienia, że zbójcy czują się w tym miejscu nad wyraz pewnie…



================================================

Proszę pod każdym postem o włączanie 3 wyników rzutów d20. I powodzenia Wam życzę.
 
Bielon jest offline