Plan mieli dobry. I wciąż mieli szczęście. Tharivol i Daeri ruszyli niemal zaraz po tym jak zapadła decyzja. Kryjąc się w lichym podszyciu ruszyli ku ruinom wypatrując straży i wsłuchując się odgłosy rozmów „obozowiczów”. Rozdzielili się dopiero w chwili, kiedy skrycie, bez wypłaszania straży, udało im się niemal dość do zwalonych murów a ich oczom ukazało się ognisko i piątka siedzących przy ognisku mężów. Każdy ruszył w swoją stronę, dookoła obozowiska. Jasnym było, że za chwilę jeśli nie spotka ich nic złego, znajdą się po jego drugiej stronie. A zbójcy znajdą się między młotem a kowadłem. Ruszyli więc powolutku, ostrożnie badając każdy skrawek ziemi na którym się poruszali, nieustannie trzymając się cieni, gęstwin i chaszczy. Stojącym w oddali Ilien i Tilianowi zdało się, że wszystko trwa nieskończenie długo…
Tropicielka i złodziej poruszali się z iście kocią gracją, ale po krótkiej chwili zrozumieli, że tak po prawdzie to mogli by obejść obozowisko krokiem marszowym z dużą szansą na to, że nie zobaczy ich nikt. Tam, przy ognisku, dyskutanci mieli sporo własnych spraw na głowie. Początkowo nie dało się zrozumieć o czym rozmawiają, ale po chwili, kiedy udało się zbliżyć do resztek okalających dziedziniec murków i ścian wyraźnie dobiegły do podkradającej się tropicielki i złodzieja ludzkie, podniesione głosy.
- Mówię wam, nawet nie stęknął! Jakby Josh tu był, to by wam rzekł jak to było. Normalnie dostał w plecy w sraczu. Kiedy miał gacie do pół łyd spuszczone. Wielki mi tu łowca nagród. Hehehee! – zawtórowało mu kilku. Przy ognisku siedziało czterech a dwóch leżało na zwalonych na ziemię futrach. Jednak nie mieli przy sobie zbyt wiele ekwipunku, bowiem ruiny musiały być ich sadybą. I tropicielka i złodziejaszek skryty w gąszczu paproci dostrzegli prowizoryczny szałas, gdzie wyraźnie rozłożono posłania i poukładano w stosy oręż. Tam też tlił się ogień a nad nim wisiał kociołek z którego lekko parowało. Zbójcy ważyli strawę.
- Pierdu pierdu. Jakby nie to, że srał to dziś by cię z nami nie było. – odparł mu inny, jeden z leżących. Przy ognisku przycichło.
- Jak kurwa nie było? Co ty myślisz kozojebie, że ja sroce spod ogona wypadłem? - A wiem ja komu ty spod ogona wypadywałeś? – filozofia ponad wszystko. –
Ale jeszcze raz rozewrzesz pysk a ci do niego nasram. Rozumiesz? – w głosie leżącego słychac było żelazną nutę. Zbójcy chwilę mierzyli się spojrzeniami, po czym inny leżący, wyraźnie pragnący rozładować napięcie które można było kroić, splunął i ozwał się w głos.
- Trza by warty wystawić. Po strawie. Idźcie kocioł obrócić i przynieście go tutaj. Mam nadzieję, że się nie przypaliło, głodny jestem…
Dwaj siedzący zbójcy wnet skoczyli do wiszącego przy szałasie nad żarem kociołka. Zaś złodziej i tropicielka powoli wrócili do swoich. Wiedzieli już, że zbójców jest sześciu i że póki co nie ma straży. I że stan ten zmienić się miał lada chwila…
.