Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2011, 06:51   #23
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
James dłuższy czas leżał nieruchomo w łóżku wytrącony z równowagi koszmarnym snem. Pokój migotał co jakiś czas blaskiem błyskawic rozświetlających za oknem noc. Po omacku znalazł leżącą na stoliku papierośnicę i odpalając tytoń zaciągał się głęboko. Z początku zastanawiał się czy odgłosy z dołu nie są stukaniem poręczy łoża o ścianę podczas gorącego pożycia, jednak dosyć szybko stwierdził, że zdecydowanie nie dobiegają od strony mieszkania rodziny karczmarza. Ktoś dobija się do środka z zewnątrz, bo przecież gospodarz skrupulatnie zaryglował karczmę na cztery spusty, pomyślał. Lub wichura otworzyła drewnianą okiennicę. Po dłuższej chwili niezdecydowania i kiedy prysła nadzieja, że ktoś z familii właścicieli “Pirackiego Skarbu” pokwapi się tym zając, dodając sobie animuszu gwałtownie rozkrył się nogami spod prześcieradła i koca który leżał na nim. Siadając zapalił lampkę przy łóżku i patrząc na zegarek zgasił niedopałek. Sięgnął po leżące na poręczy spodnie. Następnie chwytając stojące pod łóżkiem buty naciągnął je szybko, a dopiero później spuścił obute nogi na deski podłogi przezwyciężając przy tym dziecinną paranoję tego, że pod łóżkiem siedzi wiedźma.

W rozpiętej koszuli podszedł do drzwi i dziwiąc się swojemu zachowaniu dłuższą chwilę trzymał rękę zawieszona nad klamką. W końcu mruknął pod nosem obelgę pod własnym adresem i zdecydowanie przekręcił klucz w zamku. Otworzył drzwi na ciemny korytarz. Jeśli James, choć nie uważał się za przesadnie bojaźliwego, miał mieszane uczucia przed schodzeniem schodami w skąpany w ciemnościach bar, to widok wysuniętej głowy blondynki zza pół przymkniętych drzwi jej pokoju podziałał na niego dopingująco.

- James? Co się dzieje? Dlaczego ktoś tak wali na dole? - Zapytała Judith z niepokojem.

- Okiennica pewnie. - uśmiechnął się blado w blasku pioruna powiedziawszy to tonem, w którym nie zabrakło nuty wątpliwości.

- Więc dlaczego jeszcze żadne z właścicieli nic nie zrobiło? - zapytała.

James w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i ruszył ostrożnie w półmroku w stronę poręczy. Nie widział nigdzie włącznika skansenów oświetlających schody, więc przy skaczącym blasku ognia zapalniczki szedł wzdłuż ściany by go znaleźć i zapalić światło.

Na dole panowała ciemność, której nie zdołał rozproszyć poblask zapalniczki. Widział w niej ledwie odrobinę. Zarysy stojących na dole mebli. Łoskot dobiegał od strony drzwi. Gwałtowne, rytmiczne uderzenie. Nie takie, jak przy wietrze. Raczej takie, jakby ktoś stał tam i walił nimi o framugę. Raz za razem, z pasję i szaleństwem. Włoski na karku Jamesa zjeżyły się. To była głupia myśl, niedorzeczna ale wydawało mu się, że na dole czyha jakiś drapieżnik. Że jakieś oczy obserwują jego i nikłe światełko zapalniczki. W końcu palce znalazły włącznik światła przy drzwiach. Przekręcił go, lecz bez rezultatu. Możliwe, że burza zarwała linie. Ale James poczuł; się tak, jakby ktoś lub coś na dole zaśmiało się szyderczo, mimo, że rzecz jasna, nie słyszał niczego poza szumem deszczu i waleniem drzwiami. Zapalniczka zgasła zdmuchnięta gwałtownym podmuchem. Oczy przyzwyczajały się do ciemności. I wtedy chyba coś zobaczył. Jakiegoś człowieka stojącego na dole, na nieco jaśniejszym tle drzwi.

James cofnął się bez namysłu do pokoju, który również spowity był ciemnością. Widać wichura zerwała linie lub wysiadł fuse. Lub co gorsza włamywacz po prostu wyjął licznik o ile jest na zewnątrz budynku i teraz włamuje się, żeby okraść pogrążonych we śnie miastowych. Nie. Nie trzyma się to kupy. Zdjął wiszącą na ścianie lampę naftową. Przez moment zastanawiał się czy nie wziąć ze sobą rewolweru, ale ostatecznie stwierdził, że zbyt łatwo i i niepotrzebnie mógłby zrobić komuś krzywdę. O wypadek w takich okolicznościach dużo nie trzeba.

Wziął lampę i zapalił ją od zapalniczki, po czym wyszedł znowu na korytarz. Judith wyglądała zza uchylonych drzwi jak wcześniej. Stanąwszy w tym samym miejscu przy schodach, w którym dojrzał postać na dole, starał się rozświetlić pomieszczenie w celu zobaczenia wyraźniej intruza, którym w jego mniemaniu był pijak lub szaleniec, obydwaj jednakowo niebezpieczni. Drzwi nadal uderzały z furią o framugę miarowo pod działaniem zidiociałego lub kompletnie zalanego miejscowego. ŁUP, ŁUP, ŁUP!

- Hej! - powiedział bardzo głośno niemal krzycząc. - Przestań walić człowieku! Ludzie śpią!

Schodząc po schodach na dół wziął do ręki butelkę ze stolika a lampę wyciągał przed siebie w kierunku drzwi nie spuszczając wzroku z czarnej plamy postaci. Czuł jak zaczyna się denerwować. Nie dość, że baran, jak go w myślach przezwał, choć co prawda nie odkrył jeszcze płci intruza, nie odpowiadał, to cały czas walił drzwiami aż szklanki i butelki za barem drżały podskakując w miejscu.

- Hej! Do ciebie mówię! - powiedział głośno zdziwiony, że gospodarza jeszcze nie ma, aby zająć się włamywaczem lub raczej wandalem.

To co później zobaczył wydarło z niego przeraźliwy krzyk człowieka, który zobaczył nic innego jak ducha. Zlany potem, z nogami wrośniętymi w ziemię przez kilka sekund rozszerzonymi w przerażeniu oczami rejestrował postać, której forma i natura zjeżyły wszystkie włosy Jamesa wywołując szok porównywalny tylko do traumy wojennej, której napatrzył się wśród żołnierzy. Jednak nawet najbardziej drastyczne i krwawe wydarzenie sprzed kilku lat nie wprawiło Walkera w taki stan czystego strachu, przerażenia i lęku. Wcześniej wszystko można było sobie wytłumaczyć. Tego nie sposób było ogarnąć umysłem, więc patrzył sparaliżowany czując jak przez całe ciało przebiegają mu instynktowne dreszcze i przyśpieszone wielokrotnie skurcze serca pod wpływem doświadczonego pierwotnego zagrożenia. Serce waliło jak oszalałe i choć miał je zdrowe jak dzwon, to czuł, że zaraz wyskoczy mu z piersi lub pęknie.

Kiedy światłość zalała pomieszczenie wszystko znikło, a drzwi uderzały w zupełnie innych odstępach czasowych i natężeniach siły. Całkiem naturalnie. Pod wpływem szalejącego na zewnątrz sztormu.

Gospodarz cos zaczął mówić. James słyszał słowa Virgila dobiegające jakby z bardzo daleka, lecz nie reagował czując jakby gospodarz nie mówił bezpośrednio do niego lecz do słupa soli, którym był teraz Walker, a on sam był tylko świadkiem obserwującym siebie we śnie. Wpatrując się w puste już teraz miejsce przy drzwiach, czuł jakby czas zatrzymał się i była cała wieczność na odpowiedź.

Później usłyszał znajomy głos flegmatycznego Twinkletona. James nieobecny duchem jakby ocknął się dopiero po słowach pastora. Popatrzył na niego zdumionym wzrokiem na wdechu, jakby chciał szukać potwierdzenia w oczach wielebnego, czy tamten widział to samo, ale nie odezwał się ani słowem usiłując pozbierać myśli i głębokim oddechem zatrzymać kołatające jak u wystraszonego zająca czy też cwałującego w wyścigu o życie serce źrebaka. Nie był pewien tego co widział i musiał jak najszybciej się upewnić. Jednak ten sen nie był wytworem stresu i rutyny repertuaru sennych doznań jakimi podświadomość karmiła Walkera od lat. Adrian nawiedził go naprawdę... Gospodarz odchodził w stronę swojego mieszkania po krótkiej wymianie zdań z Solomonem, który również zjawił się na dole. O ile dobrze dotarło do Walkera Virgill oświadczył, że to burza i szwankująca przez to elektryczność spłatały nocnego figla. Tylko czemu do cholery jasnej jesteś taki zastrachany?! Niemal krzyknął Walker z trudem dusząc w sobie potrzebę odreagowania i klarownego dania do zrozumienia gospodarzowi, że uwłacza ich poziomie inteligencji i szczy im prosto w oczy mówiąc, że to pada deszcz.

- Chwileczkę! - James odzyskując ludzką mowę ruszył w ślad za oddalającym się już na zaplecze karczmarzem i doganiając go przy drzwiach do jego mieszkania patrząc mu w oczy powiedział cicho. - Czego pan się tak naprawdę boi? I niech nie zaprzecza. - powiedział szczerze spoufalając się ze starszym mężczyzną - Można liczyć na moją dyskrecję. Nie opuści to Bass Harbor. Słowo honoru. Nie jestem ani dziennikarzem ani łowcą sensacji. Lecz ja to widziałem na własne oczy. Przed chwilą. W pana domu. I oczekuję wyjaśnień - powiedział szukając w oczach tego człowieka ratunku rozeznania - Pan dobrze wie co widziałem... I że te drzwi nie otworzyły się same też... A ciemność... - szepnął wspominając koszmarny sen, który okazał się zapowiedzią równie upiornej jawy - kiedy przychodzą... Jest bynajmniej spowodowana przerwami w dostawie prądu... To miejsce, to miasteczko jest nawiedzone przez dusze zmarłych. Prawda? - zawiesił w powietrzu pytanie bacznie lustrując twarz Virgila.

Karczmarz sprawił wrażenie osoby, której jednym i absolutnym celem było w tamtej chwili znalezienie się w bezpiecznym zaciszu własnego, oświetlonego łoża i pozostanie w nim do ustąpienia nocy. Bał się.

- Dobrej nocy, szanowny panie - odpowiedział krótko Samuel Virgill unikając kontaktu wzrokowego.

Zatrzymał się jednak przy drzwiach.

- Niech pan nie gasi światła - dodał ponurym głosem. - I nie wychodzi z pokoju, aż zrobi się dzień.

Potem zamknął za sobą drzwi.

Dobra, cokolwiek, pomyślał Walker mając ochotę zdzielić starszego faceta po gębie i wytrząść za fraki z niego całą prawdę.

Kiedy pastor i Solomon udali się schodami na górę, jeszcze przez jakiś czas siedział przy barze, z papierosem w ustach kontemplując to co zobaczył i usłyszał od Virgila. Jedno było pewne, że niebezpieczeństwo jest realne, skoro duch Ardriana nawiedzi go we śnie. Naturalnie w celu ostrzeżenia. Ostrzegał już przecież drugi raz. List napisany przez profesora za życia niósł ze sobą zapowiedź niebezpieczeństwa, które zmarły przeczuwał. Jednak zgodnie ze słowami przyjaciela zagrożenia spodziewać się można było ze strony miejscowych. Już po kilkugodzinnym pobycie w Bass Harbor Walker wiedział jedno. Miejscowi zgonie z tym co napisał Adrian c ukrywają. Ostrzeżenia o ciemności nie są w celu nastraszenia miejscowych i odsunięcia ich od wgłębiania się w tajemnicę śmierci profesora Walkerowi wydawałosię, że ci ludzie autentycznie są wystraszeni i sami boją się mroku. Ostrzegają przed tym, nie zdradzając nic więcej. Zaciągnął się głęboko aż poczuł parzący żar na palcach. Odpalił drugiego papierosa od niedopałka. Było gorzej niż myślał wcześniej. Tajemnicza śmierćstała się dla niego coraz mniej dziwna nie tracąc wcale na mrocznej otoczce ciemności w których poruszał się James za każdym razem, gdy o niej myślał. Jasne było to, że gdyby nie światło, które rozmyło postać, zmieniając oblicze rzeczywistości to kto wie, może i on dostałby zawału serca. Przecież gyby ten duch rzucił się na niego w pogoni, to James wcale nie zwracałby uwagi na stan posiadanej garderoby, ani kierunek ucieczki. W szoku jaki przeżył biegłby przed siebie na oślep, choćby i ciemny las czy wprost w objęcia oceanu. Z drugiej strony wszystko mogło być wytworem jego wyobraźni i dlatego musiał upewnić się w banalnie prosty sposób tego u Virgilla. Przecież wystarczyło, że do stanu niespokojnego wystraszenia który otacza karczmarza i jak się okazuje innych mieszkańców Bass Harbor, dorzucił jeszcze prawdę o jego źródle, to James już następnego dnia najprawdopodobniej szykowałby się do powrotu do Bostonu. Nie. Nie do Bostonu. I nie do Pebnoscot. Wyjechałby do Californi lub na Florydę spożytkować urlop i dojść do siebie po tym wszystkim. Bo mimo zaleceń Adriana do prowadzenia jego badań bardziej Jamesowi zależało na rozwiązaniu przyczyny jego śmierci. Póki co teoria zawału serca jest jak najbardziej wiarygodna. Nawet źródło tego przestrachu nie jest dla Walkera więcej zagadką. Proroczy sen, nawiedzenia przez ducha i fakt, żę ciemności boją się mieszkańcy Bass Harbor w tym momencie składał się dla Walkera w jedną całość. W miasteczku straszy a profesor badając nic innego jak obrzędy pochówków indiańskich i znaczenia ciemności w ich wierzeniach w tym kontekście musiał w tych mogiłach, kurhanach czy też szczątkach wystawionych na wysuszenie zmarłych obudzić cos nienaturalnego. A może po prostu wyspa była cały czas nawiedzona przez niespokojne duchy, ale w to ciężko było mu uwierzyć, bo przecież byłaby bezludna. Nikt o zdrowych zmysłach nie osiedliłby się w takim miejscu.

Mając nic innego jak mglistą lecz układającą się w konkretną całość wersję wydarzeń Walker biorąc sobie głęboko do serca przestrogę o ciemności poszedł na górę zostawiając światło w barze zapalone. Do świtu czekała go bezsenność, podczas której będzie musiał się zastanowić czy pierwszym promem nie opuścić wyspy. Będzie musiał się też zastanowić czy nie przekonać do tego reszty towarzyszy. Bądź co bądź Walker podejrzewał, że Adrian nie wiedział do końca, że ma do czynienia z działaniem duchów kiedy pisał listy. Gdyby tak było z pewnością nie pakowałby swoich przyjaciół i krewnych w ramiona niebezpieczeństwa, które może się skończyć równie tajemniczą co jego śmiercią. Od tego, że jego przypuszczenia mogą być prawdziwe, bał się bardziej tylko, iż może się zupełnie mylić. Że sen o ciemności, w którym Adrian jest w mrocznym lesie wypływa ze zlepków faktów otaczających jego tajemniczą śmierć i wiedzy Walkera o charkterze badań profesora, co pobudzony umysł mógł ubrać w formie koszmaru. Od czasu wojny nie miał już przecież żadnych pięknych snów. Same okropieństwa. A duch... Mógł być wytworem pobudzonej wyobraźni. Efektem projekcji skumulowanego stresu przybierającego kształty przewidzenia, halucynacji, gdyż dym i ciemność były elementami ze snu. A ciemnosć w barze mogła być awarią... Za wszelką cenę pragnął rozeznać gdzie się myli. Bo czuł instynktownie, że jedno z dwoja zawiedzie go do prawdy.

Leżąc w łóżku ostatecznie postanowił dać temu śledztwu jeszcze kilka dni, lub wcześniej jeśli jego czarne przypuszczenia o duchach potwierdzą się szybciej. Wtedy będzie uważał tajemnice za rozwiązaną. A skarbu w takich okolicznościach szukał nie będzie. Zresztą nigdy nie był materialistą. Adrian mógł się mylić za co przypłacił życiem. Nie wszystkie badania są warte takiej ceny. Życie ludzkie jest cenniejsze od pogrzebanej, mrocznej prawdy.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-04-2011 o 07:01. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline