Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2011, 00:17   #24
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

WSZYSCY


Po incydencie z trzaskającymi drzwiami położyliście się na powrót do łóżek, by złapać troszkę dodatkowych godzin snu.

Nie wszyscy jednak potrafili zasnąć. James Walker nadal próbował uporządkować swój, do tej pory zrozumiały świat, po tym, czego doświadczył tej nocy. Światło w jego pokoju nie zgasło nawet na chwilę. Jednak strach w końcu przegrał ze zmęczeniem i również James zasnął.

* * *

Obudziliście się dość wcześnie. Za oknami juz było jasno, ale zegarki pokazywały niespełna siódmą godzinę. Dla niektórych z was ta pora była odpowiednia, niektórzy mogli uznać, że pospali zbyt długo, ale część uznawała siódmą rano za środek nocy.
Za oknami było już jasno, ale słońce z trudem przebijało się przez zasłonę ciężkich, burzowych chmur. Zapewne i dzisiaj będzie padało. Najwyraźniej o tej porze roku deszczowa pogoda to w Nowej Anglii normalka. Cóż. Przydadzą się ciepłe ubrania i jakieś przeciwdeszczowe płaszcze i wyjaśniła się zagadka, czemu większość do tej pory spotkanych miejscowych ubierało się w sztormiaki.

Z dołu dochodziły was odgłosy licznych rozmów, zapach kawy i przygotowywanego jedzenia. To wszystko było tak zwyczajne, tak codzienne, że koszmary minionej nocy zdawały się jedynie urojeniem. Zwykłym snem, który najchętniej zostałby zapomniany. Gdyby tak po prostu dało się go tak zapomnieć.

Za oknami szumiał ocean. Wysokie fale załamywały się w spienionych grzywaczach na przybrzeżnych skałach. Mewy skrzeczały dziko, walcząc ze sobą o skorupiaki wyrzucone przez sztorm na brzeg. Zaczynał się nowy dzień. Wszyscy wiedzieliście, że im szybciej wstaniecie z łóżek i weźmiecie się do pracy, tym szybciej opuścicie Bass Harbor i całą wyspę.




SAMANTHA HALLIWELL

Reszta nocy minęła ci spokojnie, chociaż długo jeszcze męczyłaś się z zaśnięciem, bo co i rusz twojej rozgorączkowanej wyobraźni wydawało się, że ktoś chodzi a to po korytarzu, a to po twoim pokoju. Oczywiście wszystko to było jedynie twoimi imaginacjami.
Rano jednak obudziłaś się zmęczona i w dość podłym nastroju. Miałaś ochotę napić się czegoś mocniejszego, zapalić papierosa i posłuchać ulubionej płyty. Jednak, jak na razie musiałaś ograniczyć się jedynie do tej drugiej potrzeby.

Z okna pokoju widziałaś plażę, od której faktycznie oddzielała cię jedynie wąska uliczka. Pomiędzy tawerną i oceanem był tylko jeden dom, wyglądający bardziej jak szopa na łodzie. Krzątał się koło niej kulejący mężczyzna, walczący z wiatrem i rybackimi sieciami, które najwyraźniej próbował oczyścić z wodorostów czy innego świństwa. Chyba dostrzegł cię w oknie, bo na moment przerwał swoje zajęcie i przez chwilę spoglądał w twoją stronę. Szybko jednak powrócił do swoich zajęć.
Widziałaś już jakiś kuter podskakujący na wezbranych falach, który najwyraźniej wyruszył na połów. Trzyosobowa załoga robiła wszystko, by jak najszybciej wydostać się poza rejon przybrzeżny, w którym aż roiło się od skał. Po chwili stateczek i dzielna załoga zniknęli ci za urwiskiem.


OLIVER TWINKELTON

Poranek przywitałeś z prawdziwą ulgą. Zawsze cieszył cię widok słońca, ale po dzisiejszej nocy w jakiś sposób był on jeszcze radośniejszy.
Okno z twojego pokoju wychodziło na ulicę przed tawerną. W szarówce dnia zobaczyłeś rząd budynków wzniesionych wzdłuż ulicy. Większość z nich miała typową dla regionów nadmorskich zabudowę. Były niskie, ze spadzistymi dachami i sporymi werandami.
Szybko zwróciłeś uwagę na grupę ludzi w długich prochowcach, którzy wyszli z lasu, zaczynającego się prawie za samym miasteczkiem.
Było ich pięciu i – co zważyłeś z niepokojem – wszyscy uzbrojeni w myśliwskie dubeltówki lub sztucery. Mężczyźni zatrzymali się koło jednego z budynków na skraju Bass Harbor i pożegnali jednego ze swoich, który ruszył w stronę domu stojącego nieco na uboczu, tuż przy linii drzew. Pozostała czwórka jednak ruszyła dalej. Wyglądało na to, że idą w stronę tawerny. Nie wiedząc czemu, ich widok wzbudzał w tobie jakieś obawy.


SOLOMON COLTHRUST

Jak zwykle obudziłeś się niewyspany. To była już dla ciebie norma od czasu, gdy wróciłeś z okopów Wielkiej Wojny. Jednak pierwszy raz od tego czasu powodem niewyspania było coś innego niż pijaństwo czy koszmary.

Twoje okno wychodziło na ulicę. Wyjrzałeś zaciekawiony przyglądając się Bass Harbor w bladym świetle poranka. Tak jak sądziłeś, nie sprawiała imponującego wrażenia. Przy głównej ulicy, w pewnym oddaleniu od siebie, stało zaledwie kilkanaście domów. Zwykłych, dwukondygnacyjnych, typowych dla tej części Stanów. Wychylając się bardziej w bok dostrzegłeś też jeden większy budynek, z ozdobną, strzelistą wieżyczką wieńczącą dach. Ratusz lub jego odpowiednik. Kurek na dachu obracał się wściekle. Na zewnątrz musiało nieźle wiać.

Twój wzrok padł na jakiegoś mężczyznę, który stał naprzeciwko „Pirackiego Skarbu” i patrzył prosto na budynek. Mężczyzna ten miał spore wąsy, kapelusz i długi płaszcz, którym wiatr szarpał na wszystkie strony. Wąsacz jednak nic sobie z tego nie robił. Zwyczajnie stał i patrzył w stronę okien. Jakby ... obserwował waszą grupę, nawet specjalnie się z tym nie kryjąc.


JAMES WALKER

Koszmar tej nocy na długo pozostanie w twojej pamięci. Obudziłeś się zdrętwiały, w ubraniu i nieco wyziębiony.
Szum oceanu działał na ciebie kojąco. Twoje okno wychodziło na brzeg i otworzyłeś je wpuszczając do środka wiatr i powietrze pachnące oceanem. Na dole widziałeś jakiegoś mężczyznę pracującego przy sieciach i rybacki kuter wypływający na połów. Widziałeś mewy walczące o żarcie na kamienistej plaży. Widziałeś chmury zbierające się na horyzoncie.

Paląc papierosa obserwowałeś to wszystko zastanawiając się, od czego zacząć poranek. I wtedy ją ujrzałeś. Stała nad brzegiem, na wysuniętym w wodę pirsie usypanym z kamieni. Kobietę, której ciemne włosy szarpał wiatr. Wyglądała, jakby na kogoś czekała. Wpatrywała się w ocean, trzymając ręce w kieszeniach. Koło jej nóg skakało jakieś kudłate psisko.
Obserwowałeś, jak wiatr szarpie płaszczem i długimi włosami nieznajomej kobiety i nagle poczułeś chęć zejścia na dół i zobaczenie jej z bliska.

Miałeś wrażenie, jakbyś ją znał, chociaż oczywiście było to zupełnie niemożliwe.


JUDITH DONOVAN


Noc skończyła się błyskawicznie. Odniosłaś wrażenie, że ledwie zamknęłaś oczy, a już za chwilę je otworzyłaś. Nocne lęki uleciały w jednej chwili. Podobnie jak wspomnienie o tym, o czym śniłaś. Owszem, potrafiłaś sobie przypomnieć ogólny przebieg koszmaru, lecz nawet zamykając oczy nie potrafiłaś przypomnieć sobie rysów twarzy chłopaka z nocnych majaków.
Może to i lepiej.

Wyjrzałaś przez okno z ciekawością. Ale nie dostrzegłaś nic, poza wąską uliczką w dole i boczną ścianą budynku obok tawerny. Ścianę pozbawioną okien i pomalowaną na biało. Farba na deskach już się jednak łuszczyła.

Zniechęcona niezbyt miły widokiem wróciłaś do łóżka i siadłaś na jego krawędzi. Zaczynał się kolejny dzień. Musiałaś zaplanować kolejne działania. Zapowiadał się długi dzień. W brzuchu zaburczało ci straszliwie. Przypomniałaś sobie, że od wczoraj w zasadzie nie miałaś nic w ustach a z dołu dolatywał apetyczny zapach jajecznicy.



WSZYSCY


”Piracki Skarb” ożył. Z dołu dolatywały was odgłosy krzątaniny, jakieś podniesione głosy, tupoty nóg i nawoływania. Czuliście również aromat kawy, smażonej jajecznicy na bekonie i świeżego chleba.

Dzień przegonił lęki. Wlał w serca nową nadzieję. Chęć do działania i dowiedzenia się czegoś, co pomoże zrozumieć tajemnicę śmierci Adriana Willburyego.
 
Armiel jest offline