Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2011, 20:13   #1
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
[Exalted] Północna Zawierucha

AKT I: PÓŁNOCNA ZAWIERUCHA


Bagnisko gdzieś na Północy
Czterdziesty rok Trzeciej Ery

Cisza.

Północ prawie się nie zmieniła od końca Pierwszej Ery. Wciąż była najbardziej odludna i niezbadana, jak dawniej. Tylko wszechobecne śniegi zastąpiły inne widoki... Nieopodal małego sioła zwanego Smoczym Gniazdem były rozciągające się po horyzont bagna i mokradła, na które nie wchodził nikt rozsądny.

Nikt rozsądny, bo siódemki niedorostków wytrwale przemierzających wodną breję do tej kategorii nikt nie liczył. Gdyby ktokolwiek dostrzegł cierpliwie brnące do celu dzieci, mógłby sobie zadać pytane – cóż było warte ryzyka... i późniejszego manta, które spuścić im mieli rodzice?

A później, zauważyłby i niewielką rzeźbę smoka, wystającą ponad powierzchnię topieli. Niemal zasłaniała ona jakieś wejście, zapewne do niewielkiej krypty... Jednak najstarszy z młodziaków, czternastoletni, muskularny osiłek, zdołał poradzić sobie z jej lekkim przesunięciem – na tyle, żeby przez powstały otwór mogli się przecisnąć wszyscy z nich.

***

- Zaczynaj opowiadać!
- Ty miałeś...!
- Przestań, jeśli do piania kurów nie skończymy, to matka...
- Sto historii, jak zaraz nie rozpoczniesz...
- Ale... - Chór dziecięcych głosów wypełnił wnętrze niewielkiego grobowca, niszcząc panującą jeszcze przed chwilą atmosferę grozy. Wśród narastającej kłótni nikt nie zauważył, że przyniesione przez nich świece zaczęły stopniowo gasnąć...

Że nie są sami, zorientowali się dopiero jakiś czas po tym, jak zgasła ostatnia świeczka. Po prawdzie, tego również nie zauważyli od razu – w krypcie wcale nie zapanowały ciemności. Rozświetlało ją jakieś dziwne, stonowane światło, którego źródła żaden z nich się nie domyślał... Ale uwagę dzieciaków, które nagle zamilkły, absorbował dziwny mężczyzna, który siedział pośrodku utworzonego przez niego kręgu.

Mężczyzna był stary – jego włosy były przyprószone siwizną, twarz – pomarszczona... A nade wszystko, był lekko przezroczysty.

- Duchów chcieliście, to i ducha macie. - stwierdził wesoło, ignorując przerażone miny dzieciarni – Żeście zadowoleni?
- Yyy...
- Ale że po macie mało czasu, to i streszczać się będę. O opowieściach mówiliście... Jak na moim grobie znicze wasze zapalicie, to i ode mnie opowieść dostaniecie.
- Na... naprawdę? O czym? - Pierwsze dziecko przestało się bać. Chwilę później, prośby napłynęły wręcz lawinowo.
- Opowiedz nam o rycerzach! - zażądał chorowity trzynastolatek.
- … o księżniczkach! - wykrzyczała dziewczynka, najmniejsza w całej grupie.
- … o smokach!
- Nie, o bitwach!

Wielość życzeń widocznie zmieszała mężczyznę, lecz w końcu im odrzekł:

- A więc słuchajcie... - zaczął z uśmiechem, zabierając wszystkich w końcówkę Drugiej Ery...


***



Tego dnia mijał czwarty dzień od zaczątków rebelii, wszczętej przez Radę Przetrwania Cheraku. Powoli wygasały płomienie, zarówno te metaforyczne, jak i fizyczne... Powoli, można było powracać do normalności i przystępować do szacunku szkód wywołanych przez powstanie. Te były niemałe.

Same straty ludzkie uzasadniały zastosowanie wobec miasta surowych represji. Zlinczowano długoletniego satrapę Cheraku, Cynisa Gawusa, wraz z całą rodziną. W boju zginął Ragara Gavin, generał osiemnastego legionu... Nie mówiąc już o ponad pięciuset legionistach i szeregowych biurokratach Cesarstwa. To stanowiło przysłowiową kroplę, która przelała czarę. Wobec afrontu dla Wyspy, nikt nie pamiętał o jednym tysiącu rebeliantów i ponad trzydziestu tysiącach cywilów, które zginęły. Zresztą, i tak nie uśmierzyłyby one gniewu legionu Błogosławionej Wyspy.

Na czysto administracyjno-ekonomicznych poziomie wcale nie było lepiej... Wywołany ostrzałem broni esencyjnej pożar zniszczył ćwierć miasta. Dziesiątki tysięcy ludzi straciły dach nad głową... I jedynie pomyślny wiatr spowodował, że pożoga nie objęły większego terenu czy choćby któregokolwiek z najważniejszych budynków miasta.

Jeśli do tego dodało się bolesną świadomość, że część aparatu administracyjnego została zniszczona, a duża część ludzi ze Smoczej Krwi czekała na „proces”... Los miasta nie prezentował się zbyt wesoło.

Byli jednak i tacy, którym takowy obrót sprawy był bardzo na rękę. Zagłada Domu Ferem i próżnia polityczna na Północy cieszyła serca młodych dowódców. Żaden z nich nie był szczególnie potężny. Żaden nie mógł żywić nadziei, że przez następne półwiecze dojdzie do jakiegoś znaczenia w polityce Cesarstwa... Aż do teraz.

Choć nominalnie było kilku władców smoków, wszyscy wiedzieli, że Smoki są Smokom nierówne. Oczy wszystkich zwracały się przeto ku Zhao z Kabe, podlinii Mnemonów. Mówiono o nim, że perfekcja leży mocno w jego sercu... A także, że posiada potężnych protektorów. Mówiąc po ludzku: równo szanowano go, jak się go bano. Gwarantowało mu to pozycję jednego z najważniejszych decydentów w okolicy.

W opozycji do niego rysował się Liang z Tepetów. Adiutant samej Czarnej Róży. Budził szacunek. Przecież nie na co dzień widziało się człowieka, który miał styczność z największą osobowością całej armii Błogosławionej Wyspy. W naturalny sposób gromadził wokół siebie całą opozycję, lecz jego autorytet sporo tracił na braku rzeczywistej siły: nie był dowódcą żadnej z okolicznych jednostek, nie miał w pobliżu krewnych... Słowem – był nikim, mimo świetnej reputacji i wspaniałej prasy.

Inni... wyróżniali się mniej. Ale wystarczyło pobyć na ulicach kilka godzin, żeby wiedzieć młoda kapłanka Meyumi, która przybyła do miasta ledwie kilka dni temu, już zdobywała miłość tłumów. Swoją ofiarnością w służbie rannym i bezdomnym zdołała błyskawicznie dokonać tego, czego Nieskalana Wiara i Błogosławiona Wyspa nie dokonały przez stulecia. Ludzie zaczęli myśleć o niej niemal... jak o matce.

Była też młoda panienka Stella – ale więcej niż o rozpieszczonej arystokratce słychać było o jej bogactwie.

Cathak Stella

Podróż do Cheraku trwała jeszcze sporo po zmroku. Trakt był prawie niewidoczny spod śniegu, więc jeszcze zanim zaczęło się ściemniać, świta Stelli kilkukrotnie zgubiła drogę. Służący nie mogli jednak się poddać i zaczekać do ranka – młoda panienka była zbyt ważna, żeby ryzykować jej życie! Jej fama i wielkie bogactwa orszaku mogły przecież sprowadzić bandytów, a wówczas... zdrowie panienki Cathak znalazłoby się w niebezpieczeństwie! Obaw tych nie rozpraszała nawet przewaga liczebna, którą pochód miał nad wszelkimi okolicznymi bandytami – Stella Cathak była bowiem tym typem osoby, dla którego groźna była nawet zabłąkana strzała...

Dlatego, nikt nawet nie myślał o spoczynku, póki na horyzoncie nie ukazały się zarysy twierdzy stojącej przy Cheraku. A ukazały się, kiedy minęły już cztery godziny od zachodu Gwiazdy Dziennej. Była to zazwyczaj pora, gdy siedzenie na jedwabnych poduszkach męczyło panienkę tak bardzo, że musiała udać się na spoczynek.

Nie była to jednak późna pora dla obozu wojskowego tego pamiętnego dnia. Wszyscy żyli jeszcze wspomnieniami wczorajszej walki i zdobycia miasta. Dlatego, nadzwyczaj wiele osób zauważyło wjazd młodej księżniczki rodu do obozu. Zresztą, wjazd ten wywołał niemałe poruszenie – czy to ze względu na opowieści o nieziemskiej urodzie młodej kobiety, czy to z powodu wielkiego bogactwa jej mobilnego namiotu...

***

Wjazd panienki do miasta obserwowali też osobnicy, których obecności świta młodej Smoczycy by sobie nie życzyła. Mieli oni rozmaity kaliber – od kilku kobieciarzy, którzy mogliby nastawać na laleczkę, po dwójkę skrytobójców obserwujących orszak z jednego z ciemniejszych miejsc obozu. Wyszło bowiem na to, że opóźnienie podróży młodej panienki było na tyle duże, że prędzej dotarli do niej ludzie wysłani jej śladem.

***

Cathak Stella

Dzień był dla Stelli wyjątkowo męczący. Ale do kogo by nie był...? Przecież bezkresne równiny pełne śniegu po pewnym czasie każdemu by się znudziły, a jedwabne poduszki były średnimi towarzyszami podróży... A Miaucelotowi, jej kociemu towarzyszowi, najwyraźniej spsuł się humor, więc pozostawił ją samą sobie. Przeto, czekała na obozowisko jak na zbawienie...

Kiedy wreszcie dotarli, mogła zmyć z siebie przydrożny pył – choć ściślej mówiąc, praktycznie żaden nie zdołał osiąść na dziewczynie ze Smoczej Krwi. Podróż na platformie-namiocie z zaprzężonymi trzema tuzinami wołów miała mnogie zalety. Ale w chwili, kiedy wejść już miała do balii z zawczasu podgrzaną wodą, wcale o tym nie myślała...

Świst ostrza później, unikała już pchnięcia. Napastnik zdołał zranić ją w policzek. Świst, brzdęk, i rzucony nóż minął Stellę, trafiając w lampę oliwną. Wszystko zaczęło płonąć...

Chaos przysłużył się jej jednak dobrze – dał zorientować się w jej położeniu. Pośrodku płonącego namiotu, nieopodal prawie nagiej Stelli, stała przewrócona, duża balia. Trochę dalej, symetrycznie względem środka namiotu, stało dwóch mężczyzn w strojach zwykłych żołnierzy... i z wyciągniętymi w ostrzami. Skąd się wzięli? Nie wiedziała – choć zważywszy na konstrukcję namiotu i rozcięcia materiału, mogła mieć podejrzenia.

Chwilę później jednak... wóz ruszył i wszystko się zatrzęsło.

***

Obozy wojsk Błogosławionej Wyspy były zazwyczaj pełne ładu i dobrze zorganizowane. Z tego powodu, wyjątkowo rzadko zdarzało się, by zapanowały w nich: chaos i panika.

Kluczowymi słowami były: „zazwyczaj” i „rzadko”. Zazwyczaj bowiem legiony nie traciły w jednej bitwie generała i dużej części kadry oficerskiej, zaś spotkanie z pędzącym i tratującym ludzi powozem zdarzało się rzadko. Tak rzadko, że większość oficerów nie umiała wygnać z umysłów ludzi łuny (ani chybi wróg zaczął palić obóz!) oraz stellowego namiotu (machina wojenna, słowo daję!)...

I tym sposobem dezorganizacja błyskawicznie rozpanoszyła się w całym obozowisku.

***

Tepet Liang

W mieście przebywał zaledwie kilka dni, nim wszystko skąpane zostało w płomieniach. Przybył, poszukując odpoczynku po jednej z niezliczonych kampanii u boku Czarnej Róży. Zastał nie spokój, a chaos i pożogę. Jednak... został, czy to powodowany patriotyzmem i lojalnością wobec Błogosławionej Wyspy, czy to zamierzając przeczekać niedogodności komunikacyjne.

Wiązało się to z koniecznością spania w środku obozu osiemnastego legionu, który mieścił się w cytadeli przy Cheraku. Zazwyczaj nie było to nic dokuczliwego. Zazwyczaj. Ta noc była inna.

Zaczęło się dość niewinnie. Ot, Smoka zbudził hałas. To było normalne – w małym obozie, który ledwie mieścił wojska Błogosławionej Wyspy, rzadko panowała cisza. Gorzej, że odgłos przypominał... ryk?, dobiegający z daleka. Ryczące zwierzęta były tutaj zjawiskiem cokolwiek niecodziennym, więc czym prędzej zszedł ze swego posłania i wyjrzał z namiotu...

Świst włóczni. Stopę od głowy. Krzyk ginącego miotacza...

Chwila minęła nim zdołał ochłonąć. Atak... na wysokiej rangi oficera... w środku obozu...?! Coś takiego nie zdarzyło mu się nigdy. Napastnik już został ubity przez jego świtę, ale zły przykład rozprzestrzeniał się szybko...

Tak, bardzo szybko. Cały obóz pogrążył się w chaosie. Nawoływano do walki z „wrogiem”, który jakimś cudem miał dostać się wewnątrz murów. Było to jawnie niemożliwe - w końcu tepetowy namiot mieścił się tuż przy stołpie. Do tak błyskawicznego przełamania obrony zdolny byłby chyba tylko Byk Północy. To jednak do nikogo nie docierało, więc toczono przypadkowe starcia. W ciemności atakowano wszystkich, których rozpoznać nie zdołano, a dezorganizacja szerzyła się błyskawicznie – a, co gorsza, tu nie miał jej kto zapobiec. Jeśli pamięć Lianga nie zawodziła, to okoliczni wojacy stracili swego oficera w bitwie...

Było to problemem – tym większym, że w wieży przetrzymywano pojmanych przywódców Cheraku. Jeśli panika by tam dotarła... Nie dość, że zbrodniarzy mogliby zlinczować (a wówczas ominęłaby ich przykładna egzekucja), to jeszcze ktoś mógłby się wyrwać. Na pierwszy plan wśród zagrożeń wysuwał się jednak monstrualny, płonący powóz. Ciągnęło go stado na wpół oszalałych wołów, tratujących wszystko na swej drodze. I ów pojazd, żywcem wyjęty z drzeworytów przedstawiających Malfeasa, zmierzał najwyraźniej wprost na namiot...

***

Mnemon Kabe Zhao

Gratuluję promocji, generale Zhao, satrapo Cheraku. Używaj władzy mądrze.” - przyniósł do uszu Mnemona południowy wiatr. Natychmiast poznał twardy głos swej apodaktycznej „prababki” czy „praprababki”, jednak nie mógł odpowiedzieć. Z jakiegoś powodu przywódczyni rodu preferowała kontakt jednostronny. I otwarcie lekceważyła zdanie swoich podopiecznych.

Wiadomość była w oczywisty sposób sprzeczna z faktycznym stanem rzeczy... Zaś Mnemon bardzo nie lubiła, kiedy rzeczywistość się z nią nie zgadzała. I najwyraźniej miała zamiar zgodność wyegzekwować. A Zhao miał solidne powody, aby nie chcieć sprawdzać, czy plotki o jej okrucieństwie są prawdziwe.

***

Dalsza część dnia nie była równie paskudna, jak się zapowiadała. Dopiero noc przyniosła kolejne problemy. Zrazu zresztą było spokojnie. Jego oddział pilnował głównej „bramy” do fortecy. „Bramy”, bo zabudowania bramne uległy zniszczeniu – i ich funkcję pełniła zwyczajna wyrwa w murze. Wciąż jednak Zhao wypełniał absolutnie kluczowe zadanie. Co więcej, jego rola świadczyła to o respekcie i ufności, jaką pokładali w nim inni dowódcy. Przecież... oddali w jego ręce kontrolę nad łącznością ze światem zewnętrznym!

Nie było niemożliwym, że któryś z mniej respektowanych dowódców smoków wykorzystałby tą sytuację, aby zagarnąć sławne arsenały Cheraku... Ale medytujący na szczycie murów Mnemon Kabe się do nich nie zaliczał.

Nie zaliczał się też do tych, których ogarnęła panika, gdy dezorganizacja zaczęła się błyskawicznie szerzyć po obozie. Z murów widział cały obóz – i widział też, że żaden nieprzyjaciół nie przełamał obrony twierdzy. Jego ludzie jednak trzeźwości myślenia wykazywali dużo mniej – i część z nich rozproszyła się w popłochu, co pozwoliło się przedostać na zewnątrz kilkudziesięciu ludzi... na czele z jakimś Smokiem, którego ledwo mgliście kojarzył. Kierunek, w jakim pobiegli, sugerował, że mają chrapkę na skarby miasta.

To dodawało jeszcze jeden problem do listy zhaowych zmartwień... Nie, żeby miał czas na martwienie się. Mógł oddać dowództwo niższym rangom, kompetentnym oficerom, i rzucić się w pogoń za potencjalnymi „złodziejami”. W ten sposób, może mógłby nawet położyć rękę na wielkim arsenale? W połączeniu z wsparciem kuzyna, dowodzącego kłem mechów, powiększyłoby to jego wpływy... kosztem wytworzenia głębokiej urazy u części jego dowódców. Mógł też zwyczajnie objąć dowodzenie nad ludźmi, przegrupować, uspokoić sytuację... Może nawet łaskawie ratując swego rywala, Tepeta?

Mógł. Ale nie zmieniało to faktu, że przede wszystkim musiał zeskoczyć z murów i zacząć działać.

***

Ledaal Meyumi

Nikt nie wiedział, co począć z młodą kapłanką. Jej profesja i wiara przynależała do Damanary. Jej poglądy wchodziły w ostry kontrast z rzeczywistością południa... a jednak, rzeczywistość satrapii cherackiej musiała skapitulować. Przyznał to nawet jeden z nielicznych ocalałych z pożaru mnichów Nieskalanej Wiary, kiedy Meyumi wyleczyła mu paskudne złamanie nogi.

Jednak, mimo że miasto ją zaakceptowało, ani trochę się nie przybliżyła do osiągnięcia swego celu. Przybyła tu, aby prosić o interwencję na północ, a nie – żeby pomagać potrzebującym. Zresztą, potrzebujących było zwyczajnie zbyt wielu, a jej zdolności mogły dotrzeć jedynie do garstki. Ale... od czasu, gdy przybyła do zrujnowanego Cheraku, przekonała się, że nie jest w stanie zostawić miasta samemu sobie.

Mieszkańcy to widzieli i to doceniali. Jadła, spała zupełnie za darmo... choć to jeszcze mówiło dość mało. Przebywający w mieście oficerowie też nikomu nie płacili. Różnica była prosta – dziewczyna nie uprawiała bezwzględnej egzekucji swoich prerogatyw. I za to też ją kochano.

***

Wówczas, mała dziewczynka słuchająca opowieści ducha wtrąciła się i przerwała.

- Tak nie mogło być! Mamuś mój mi opowiadał! Przywódca Smoczego Ogonu... no, znaczy, tego, co miało Anatemy ścigać... to zły człowiek był! I zabijał zbyt miłych.
- Twoja matka dobrze ci mówiła... - posępny uśmiech wpełzł na usta ducha – Peleps Deled, który przewodził łowcom Nieskalanej Wiary na Północy, był fanatykiem i infamusem. Zabić potrafił człowieka nawet za najdrobniejszą różnicę w wierze, co zresztą doprowadziło do jego zguby. Ale słuchajcie dalej...


***

Ledaal Meyumi


Ten dzień był inny. Owszem, było wiele podobieństw... Choćby ludzie – mimo najlepszych życzeń, pannie świątynnej kolejni poparzeni zaczęli zlewać się ze sobą. Ale... Nie ci ludzie. Tych - ósemkę ludzi z wygolonymi tonsurami i w mnisich szatach, prowadzonych przez czerwonoskórego człowieka... ewidentnie wyniesionego przez Hesiesha, smoka ognia. Nie musiała nawet czekać na ich akcję, by wiedzieć, czego chcą. Zresztą... rzadko musiała – służba na stanowisku Najwyższej Kapłanki oraz wrodzone zdolności sprawiały, że potrafiła czytać z twarzy większości ludzi.

A ci chcieli jej głowy.

I kroczyli przez tłum, niedbale rozpychając ludzi na boki – rannych i zdrowych społem.

- W imieniu czcigodnego Pięciu Smoków i czcigodnego Pelepsa, mistrza Szczytu Łowczego Oka, wzywam cię przed oblicze hierarchów... – ozwał się wreszcie ich przywódca, nawet nie zadając sobie trudu roztrącić kilku ludzi, którzy wciąż dzielili go od kapłanki.

Zgromadzona tłuszcza momentalnie ucichła. Sama wzmianka o przywódcy Smoczego Gonu na Północy wystarczyła, aby przerazić ludzi. Nie bez powodów – dziewoja nie poświęcała wiele uwagi perypetiom północnych łowców Anatem, ale... doskonale zdawała sobie sprawę, że wezwanie do tego człowieka jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Niezależnie od tego, że ściganie heretyków stanowiło rażące przekroczenie jego kompetencji.

Co więcej, zdawała sobie z tego sprawę masa ludzi, która się przy niej zgromadziła.. I po chwili tłum zaczął wyrażać swoje niezadowolenie. Z łatwością mogło przerodzić się to w lincz na przybocznych Smokach i samym wojowniku o Smoczej Krwi... Tyle, że wówczas padłoby pewnie ponad kilkudziesięciu zabitych.

Ale... może dało się tego uniknąć? Przywódca Smoczego Gonu najwyraźniej nie zadbał o poparcie władz legionu, a jego słudzy działali samodzielnie... Zaś ona miała w tym mieście kilku sojuszników. I może mogła coś zrobić? Choćby... przekazać wiadomość swoim przyjaciołom, aby przenieść walkę za mury miejskiej, gdzie ofiar byłoby mniej. Albo... spróbować przeciągnąć na swoją stronę Smoka, którego facjata inteligencji nie wieszczyła...?
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 30-07-2011 o 17:27. Powód: Tym razem, wreszcie zmieniłem podnazwisko Zhao. Mógłby się prościej nazywać ;p
Velg jest offline