Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2011, 00:40   #2
Serika
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Nudno. Potwornie nudno,
Mówi się trudno, ja mogę dużo znieść...


Głupia piosenka chodziła jej uparcie po głowie już od dwóch godzin i nijak nie chciała się odczepić, toteż wyciągnięta wygodnie na luksusowym posłaniu z jedwabnych poduszek dziewczyna podśpiewywała ją sobie co jakiś czas, tępo wpatrując się w powoli przesuwające się za oknem powozu, obsypane śniegiem drzewa. Po kilku godzinach podróży każde z nich wydawało się być idealną kopią poprzedniego, podobnie zresztą, jak każde z mijanych wzgórz. Nawet te dwie wioski, przez które przejeżdżali, wyglądały podejrzanie bliźniaczo, co dawało w sumie dwie możliwości. Albo zabłądzili i kręcili się w kółko, albo jej cierpliwość właśnie przymierzała się do złożenia wypowiedzenia z pracy. Panienka przeklęła w myślach chwilę, kiedy odesłała dotrzymujących jej towarzystwa panów (sztuk trzy), aby wysforowali się naprzód i uprzedzili obóz pod Cherakiem o jej przybyciu. Fakt, że nie miała możliwości ogrania kogoś w karty w ramach perfidnej zemsty na losie, który kazał jej tkwić na poduszkach przez tyle czasu, był zdecydowanie oburzający. Z drugiej strony jeszcze chwila, a chłopcy uznają, że nie płaci im aż tyle, żeby zrekompensować przegrany bilon... Trzeba będzie częściej dawać im fory! Albo nie - w sumie w obozie jest ilu? Siedem tysięcy żołnierzy? Może jednak najbliższe dni Cathak Stelli, bajecznie bogatej i niemożebnie rozpieszczonej Smoczokrwistej z jednego z najbardziej wpływowych rodów Błogosławionej Wyspy, nie zapowiadały się AŻ TAK nudno, jak się obawiała?...

- Miaaaaa! - roznosiło się po całym namiocie miauczenie kota, rozdrażnionego faktem, że JEGO nie uznano za odpowiedniego partnera do gry. Bestia strzeliła focha, zaszyła się gdzieś w kąciku i najwyraźniej nie miała chęci wychodzić.
- Jak jeszcze chwilę tam posiedzisz, to cię myszy zjedzą, zobaczysz! - zagroziła śmiertelnie poważnym tonem Stella. - I wtedy nawet legendy o twojej niezwykłej odwadze nic ci nie pomogą... A ja będę miała dywanik pod łóżko!
- Miaaaa! Dobra próba, ale chybiona! Bo dywanik z mojej skóry każdy pozna i każdy pochyli się nad nim, i oszacuje gładkość skóry kota - a ona przecież się wprost z odwagi wywodzi! - odparował Miaucelot. Mienił się bóstwem kociego heroizmu, a zachowanie miał do funkcji bardzo przystające - pamiętał nawet, żeby chwilę po odpowiedzi się zreflektować i prychnąć!
- No patrz, a ja jestem głęboko przekonana, że po prostu BOISZ SIĘ wyjść spod tej komody!

Tak, to było wyzwanie. Według wszelkiego prawdopodobieństwa bóstwo kociego heroizmu powinno się bardzo, bardzo obruszyć, zapewniając jej chociaż odrobinę rozrywki. Wyciągnęła się wygodniej na posłaniu, oczekując na pełne oburzenia prychnięcie i celną ripostę. A guzik. Zdrajca, nie kot! Najwyraźniej ani myślał dać się sprowokować, zapewne rzeczywiście mszcząc się za to, że stanowczo odrzuciła jego kandydaturę na partnera w karcianych rozgrywkach. Argument o braku rąk okazał się zdecydowanie niewystarczający, a propozycję kibicowania futrzak potraktował jak ciężki afront. Czy to naprawdę jej wina, że kiedy wygląda się jak kot, zachowuje się jak kot i ma łapki jak kot, to trochę trudno uprawiać hazard?!

Kilka przeraźliwie długich minut później Stella uznała, że jest gotowa przegrać pojedynek na cierpliwość walkowerem. Ani kolejne identyczne drzewa na tle ciemniejącego nieba, ani śnieżnobiała, puszysta kita zamiatająca podłogę powozu dwa metry od niej bynajmniej nie pomagały jej zachować spokoju, zimnej krwi i czego tam jeszcze wymagano od dobrze wychowanych panienek.

Szur, szur, szur... - ogon kota rytmicznie przesuwał się po podłodze.

Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie łobuzersko i rozejrzała się dokładnie po namiocie. Większość jej świty podróżowała poza nim (w końcu ilość miejsca w środku była ograniczona), a tych kilka osób, które doświadczały tego luksusu, zajętych było swoimi sprawami. Stary, wąsaty kucharz i gruba ochmistrzyni synchronicznie podgryzali pędzelki, ślęcząc nad kosztorysami, jadłospisami i całą masą innych papierów, o których nie miała bladego pojęcia. Garderobiana ze zdegustowaną miną oglądała nadszarpany rąbek bogato zdobionej sukni, zapewne zastanawiając się, czy tak zdewastowane ubranie kwalifikuje się do naprawy, czy też noszenie dwa razy tej samej sukni (w dodatku cerowanej!) stanowiłoby ciężką obrazę dla godności panny z rodu Cathak. W kącie przysypiał stary wartownik, którego tak bardzo potrzebowała w środku, obawiając się o swoje bezpieczeństwo! (a w rzeczywistości nie miała serca kazać starszemu panu podróżować cały dzień na tym mrozie). Jednym słowem - nikt nie zwracał na nią uwagi. I dobrze!

Dziewczyna cichutko jak myszka podniosła się z posłania, przytrzymując ostrożnie rękami obfite falbany strojnej sukni. A niech spróbują zaszeleścić! Przeszło jej przez myśl, że w tej chwili najchętniej potraktowałaby te kilometry nieprzyzwoicie drogich czerwonych koronek jakimś ostrym narzędziem, pozostawiając romantycznie zwisające strzępki. Niestety, doskonale zdawała sobie sprawę, że o tego typu rozwiązaniu problemu plączących się pod nogami strojów mogła co najwyżej pomarzyć. Trudno, twardym trzeba być, nie miętkim, i tak sobie poradzi! Na paluszkach i bardzo powoli podkradła się do majtającej się wciąż puszystej kity, po czym szczerząc się radośnie wyciągnęła rękę, aby wyciągnąć uparte kocisko z kryjówki.

Cały namiot przeszył przenikliwy, głośny dźwięk - który brzmiał, jakby kocie bóstwo nie mogło się zdecydować między piskiem a prychnięciem. Czas „zamarł” - i przez ułamek sekundy dziewoja mogła obserwować, jak wzdłuż kocurzego kręgosłupa formuje się oś obrotu. Chwilę później nie trzymała już Miaucelota, a drapiący i gryzący kłębek futra, wprawiający się w szaleńcze obroty wzdłuż własnej osi.

Wreszcie bóstwo zdołało się wyswobodzić i z głośnym prychnięciem opadło na ziemię.

- Miaaaa, boga tak...! Bezczelność! - wymiauczało kocisko i zmieniło kształt. Z braku lepszego pomysłu na okazanie focha, powiększenie rozmiaru fochającego się wydawało się dobrym pomysłem. Dwumetrowy, kocioludzki złośnik robił wrażenie!
Dziewczyna nie miała się jednak cieszyć długo odświeżającym widowiskiem. Jej towarzysz obraził się na całego - i wyskoczył z jadącego namiotu.

- Czekaj ty! - popędziła za nim do wyjścia, rozrzucając starannie poukładane poduszki. Spróbowała chwycić chłopaka za rękę, ale był co najmniej równie szybki jak ona i jedyne, co osiągnęła, to utrata równowagi na skraju wyjścia do pojazdu i oberwanie białą kocią kitą po twarzy. Sierść, fuj! I ups... W ostatniej chwili chwyciła się futryny, żeby nie wypaść na ziemię.
- Berek! - krzyknęła za catboyem, ale nie raczył się odwrócić. - Nie to nie! I trzeba było tak od razu przy kanaście! - dodała po chwili z nadąsaną miną i odwróciła się ku wnętrzu powozu. Służba patrzyła na nią z wypisaną na twarzach czystą, skondensowaną zgrozą.

- On się nie umie bawić!
- Stella poskarżyła się głosem skrzywdzonej niewinności.
- Ależ panienko, co ludzie powiedzą! - ochmistrzyni pierwszej wróciło mowę i nie omieszkała tego wykorzystać, dramatycznie chwytając się jedną ręką za głowę, a drugą za serce, jakby nie mogła się zdecydować, który efekt będzie bardziej wymowny.
- Że cały dzień w powozie jest nudny? - podsunęła Stella z uroczym uśmiechem.
- Że jacyś mężczyźni wyskakują z twojego powozu? A co powiedzą ewentualni kandydaci na męża?
- I co z suknią? KOLEJNA, którą zniszczyłaś, bo nie umiałaś usiedzieć na miejscu dłużej niż 5 minut? - przyłączyła się garderobiana.
- Przecież nie musisz jej naprawiać... - zaczęła dziewczyna, z zakłopotaną minką zauważając naddartą koronkę. Została jednak kompletnie zignorowana i po chwili obie panie gderały już w zgranym duecie.
- No doprawdy, jakbyś miała pięć lat!
- ...
- Kiedy ty spoważniejesz?...
- ...
- A potem tragedia, bo ze szkoły wyrzucili...
- Panienka w twoim wieku powinna już dawno dowodzić własnym oddziałem...
- Widać Gwiazdki nie mają wybitnego talentu strategicznego
- skrzywiło się dziewczątko.
Garderobiana zmarszczyła czoło. Wyraźnie irytowało ją zamiłowanie Stelli do dosłownego tłumaczenia swojego imienia, które w języku Old-Realm rzeczywiście oznaczało gwiazdę. Chuda jak szczapa starsza pani o nieco haczykowatym nosie, której niezwykle przewidujący rodzice nadali romantycznie imię Pokrzywa, przestała się szczypać i przypuściła atak frontalny:
- Zastanów się, co musieli czuć twoi szanowni rodzice!
Dziewczynę przez chwilę korciło zauważenie, że gdyby stała przed nimi dowolna inna przedstawicielka rodu Cathak, po co najwyżej trzeciej takiej odzywce obie panie zmieniłyby się w żywe pochodnie, ale... właściwie po co? Zamiast tego nawinęła pukiel gęstych, prawie czarnych loków na palec, zrobiła minę zbitego szczeniaczka oraz taktownie wbiła spojrzenie ogromnych, ciemnobursztynowych oczu o niepokojącym, ogniście-czerwonym odcieniu w podłogę. Jednym słowem całą sobą dała otoczeniu do zrozumienia, jak szalenie jest jej przykro. Na reakcję nie musiała długo czekać.
- Zajęłybyście się czymś pożytecznym, zamiast biedną dziewczynę męczyć! - wtrącił się zirytowanym tonem stary kucharz. Stella obdarzyła go wdzięcznym spojrzeniem spod wachlarza czarnych rzęs.
- Właśnie! Stellcia po prostu ma dużo energii, jak każdy wyniesiony Hesiesha! - poparł mężczyznę stary strażnik, otwierając na chwilę jedno oko i pozornie bynajmniej nie przerywając drzemki. Dziewczyna gorliwie pokiwała głową.
- Przepraszam! Naprawdę mi się strasznie nudziło... - zatrzepotała rzęsami. - I...
Tęższa z kobiet uniosła brwi, najwyraźniej oczekując bardziej rozbudowanej samokrytyki.
- I mogę zobaczyć, co będzie na kolację? Mogę, mogę, mogę?

Ochmistrzyni podparła dłonią czoło, kiedy jej podopieczna podreptała w kierunku obozowej kuchni za kucharzem, zasypując go pytaniami (“A befsztyk? Taki słabo wypieczony? Ale dlaczeeeego nie?”). Z bliżej nieznanych jej przyczyn przypominała jej rozbawionego, młodego psiaczka zaczajającego się na sznurówki właściciela. Nie chodziło nawet o to, że Stella była kłopotliwa. Nie była, zwłaszcza w porównaniu z większością wyniesionych, których kobieta miała okazję w życiu poznać. Polny Rumianek jednak chwilami wolałaby, żeby była kolejną napuszoną, zadzierającą nosa panną Cathak. Wtedy przynajmniej miałaby pewność, że dziewczyna poradzi sobie w życiu. Tymczasem panienka miała już ukończone osiemnaście lat, a nie tylko starannie unikała nauczenia się czegokolwiek pożytecznego, ale także nie aspirowała do żadnych (ale to żadnych!) honorów i stanowisk. Stara ochmistrzyni była głęboko przekonana, że w końcu ta odporność na wymogi rzeczywistości zemści się na Stelli. I to zemści się straszliwie.

***

Dzięki wszystkim żywiołom za brak pieprzonych falbanek! - pomyślała Stella robiąc krok do tyłu i intensywnie rozglądając się po namiocie. Co za ironia! Przez cały dzień umierała z nudów, a teraz, kiedy dla odmiany miała nadzieję na cichy i spokojny wieczór, nagle wydarzenia postanowiły przystąpić do szturmu. W sumie nic dziwnego ,wiadomo przecież, że nieszczęścia chodzą parami: para za parą, para za parą... W dodatku kota nie było, kiedy akurat był potrzebny! No i w namiocie może nie było tłumów, ale dwie panie i jeden pan (jako że stary wartownik na szczęście poszedł dopilnować jakichś Bardzo Ważnych Spraw) wpatrywali się w napastników z przerażeniem. Po czym Pokrzywa zemdlała, a Polny Rumianek wydarła się przeraźliwie o pomoc, jakby w ogólnym obozowym zamieszaniu ktoś mógł łatwo takie darcie się namierzyć.
- Idźcie po posiłki! Szybko! - zdążyła krzyknąć, zanim jeden z napastników przetrawił fakt, że jego pierwszy cios nie sięgnął celu i przypuścił kolejny atak. Kątem oka zauważyła, że kucharz miał tyle przytomności umysłu, żeby pomyśleć o zabraniu z sobą bezwładnego ciała garderobianej. Dobrze, to skoro zaraz zostaną sami...

Dziewczyna zamarła w bezruchu z twarzą zastygniętą w grymasie absolutnego przerażenia. Podstawiony żołnierz wykrzywił zeszpeconą wąską, długą blizną twarz w paskudnym uśmiechu i sięgnął po kolejny sztylet. Stella rzuciła się do tyłu w odruchu panicznej ucieczki... I jak długa wyłożyła się, ślizgając się na wylanej z balii wodzie. W tej samej chwili sztylet przemknął kilka centymetrów nad jej głową, obcinając kilka kosmyków ciemnych włosów i wbił się prawie po rękojeść w drewniany słup podtrzymujący dach namiotu. Zamachowiec roześmiał się triumfalnie i z obnażonym mieczem ruszył w kierunku bezbronnej dziewczyny. Stella wyciągnęła rękę po broń, która chwilę wcześniej zadrasnęła jej policzek i przewróciła lampkę sprawiając, że jedwabna kotara oddzielająca przestrzeń kąpielową od reszty namiotu zajęła się ogniem, ale w tym momencie pojazdem gwałtownie szarpnęło i sztylet perfidnie przesunął się o dobrych kilkanaście centymetrów. W dodatku ogień, który powoli zaczynał lizać drewnianą podłogę namiotu, nieprzyjemnie oparzył jej dłoń.

- Ty sukinsynu!!! - w namiocie rozległ się gromki głos, po czym potężna postać ruszyła niczym taran w kierunku zabójcy. Polny Rumianek najwyraźniej nie była skłonna tanio oddać życia swojej podopiecznej, chociaż brakowało jej nie tylko bojowego przeszkolenia, ale nawet broni. Stara ochmistrzyni chwyciła bowiem pierwszy ciężki przedmiot, jaki miała pod ręką i przypuściła atak, dzierżąc w pulchnej dłoni ciężką, żeliwną patelnię.

Kurka wodna, tego nie było w planach!

Patelnia wprawiona w ruch została... Szczęśliwie dla skrytobójcy, jego kompan wprawił w ruch siły nieco potężniejsze. Z wyciągniętej ręki jego niebieskoskórego wyleciało istne tornado, które porwało Polnego Rumianka. Ochmistrzyni miała wielkie szczęście - wprawdzie jej cielsko przeleciało przez namiot, robiąc w nim wielgachną dziurę, ale od jakichkolwiek większych obrażeń uratowała ją rozwijana pieczołowicie przez lata tkanka tłuszczowa.

Stella napięła mięśnie, żeby jednym, szybkim ruchem pozbierać się z podłogi, lecz jej wzrok prześlizgnął się po ścianie namiotu - a właściwie miejscu, gdzie kiedyś BYŁA ściana. Miała nadzieję, że Rumiankowi nic się nie stało (gdzie ona się pchała, do licha ciężkiego?!), lecz w tej chwili większym problemem byli kolejni gapie, których wzrok przykuwał pędzący przez obozowisko mobilny namiot. Szeregowi żołnierze niezbyt byli skłonni, aby rzucać się w ogień w obronie nikomu nieznanej arystokratki, zwłaszcza, że dostanie się na wóz wcale nie byłoby trywialne. W dodatku samej Stelli wizja toczenia nierównej walki z dwoma napastnikami w tak niekompletnym stroju bynajmniej nie przypadła do gustu. Dziewczyna rozejrzała się za czymś, czym mogłaby się okryć...

I wówczas skrytobójca o bardziej paskudnej apartycji (ale zdrowszej cerze) również ruszył do ataku – skacząc ku Gwiazdce, celem zadania potężnego pchnięcia z wyskoku naprędce wyciągniętym, krótkim mieczem.

Stella w ostatniej chwili odtoczyła się z linii cięcia ostrza, ale zanim zdążyła podnieść się do pozycji chociażby siedzącej, w jej kierunku spadł kolejny cios. Tylko potrącony przez Gwiazdkę wysoki, zdobiony świecznik, który jakimś cudem udało jej się chwycić w wyciągnięte przed siebie ręce, uchronił panienkę przez przecięciem na pół. Niestety, palące się świece lądujące na stosie ręczników bynajmniej nie pomogły w potencjalnym opanowywaniu pożaru, który coraz intensywniej rozprzestrzeniał się po namiocie. W dodatku ułamek sekundy później kolejne uderzenie miecza poważnie wygięło improwizowaną broń, która tym samym gwałtownie utraciła te nikłe walory bojowe, które dotychczas posiadała.

Cóż, skoro ogień i tak był już wszędzie w okolicy... Gorące płomienie w jednej chwili pokryły ciało dziewczyny odzianej tylko w bieliznę oraz kilka magicznych bransolet, z którymi uparcie nie rozstawała się nawet podczas kąpieli. Jednocześnie Stella rzuciła się do przodu, w kierunku stosu porozrzucanych w nieładzie tkanin, najwyraźniej próbując sięgnąć po coś, czym mogłaby się okryć. Zaskoczony napastnik, który prawdopodobnie spodziewał się wszystkiego, tylko nie panienki, która w takiej chwili zamiast rozpaczliwie uciekać spróbuje zadbać o swoją garderobę, ledwo uniknął podcięcia. Ułamek sekundy później przypuścił kolejny atak, tym razem całkowicie pewny swego.

Krok naprzód, zamach, cię... ŁUP!

Stella chwyciła rąbek jedwabnego szlafroczka, który jakimś cudem jeszcze nie zajął się ogniem i pociągnęła ku sobie. Na jej szczęście to właśnie na nim stanął niedoszły jej morderca i w chwili, gdy wyprowadzał śmiertelny cios, jego ciężar ciała opierał się właśnie na nodze, pod którą leżał haftowany rękaw. W momencie, gdy skrawek materiału wyszarpnięto mu spod ciężkiego, wojskowego buta, całkowicie stracił równowagę i rozpaczliwie zamachał rękami, aby nie polecieć na plecy wprost na płonący drewniany słup.

Poleciał. Ale to jak poleciał... I jedynie naprędce wytworzona aura pozwoliła mu uniknąć oparzeń - ot, cecha uboczna kuli ognia, którą niemal na ślepo wypuścił pod Stellowe nogi. Nie miała prawa trafić, ale okazało się, że praktycznie wszyscy zapomnieli o jednym. O balii z rozlaną wodą. Wodą, w którą trafił ognisty pocisk - i wówczas, całość wizji panny Cathak przesłonęła para wodna...

Chwilę przed tym zdołała tylko usłyszeć odgłos, jakby ktoś odbił się od pokrycia namiotu. I ledwo usłyszała świst nadlatującego sztyletu, który nieuchronnie się do niej zbliżał.

A tymczasem, inny asasyn pracowicie wygrzebywał się spod sterty płonących szlafroczków...

Jeśli ja nie widzę ich... - przemknęło przez myśl Stelli i w jednej chwili przerażoną minkę bezbronnej ofiary zastąpił złośliwy uśmieszek. Ułamek sekundy później sztylet, który według wszelkich praw natury nie mógł, po prostu nie mógł chybić!, przeciął gęsty obłok pary i wbił się w płonącą podłogę. Zupełnie, jakby na jego drodze nigdy nie było żadnej dziewczyny. Kolejny ułamek sekundy później napastnik, któremu właśnie udało się odrzucić z siebie stos ubrań, o mało nie przetarł oczu ze zdumienia. Był absolutnie pewien, że dziewczyna znajdowała się dobre trzy metry dalej, tymczasem drobna figurka panienki właśnie wyłoniła się z pary tuż obok wyjścia do namiotu. Że jak?! Mężczyzna sięgnął po sztylet dokładnie w tej samej chwili, kiedy ta cholerna laleczka, jakim cudem żyła tak długo?, cisnęła w niego czymś, co na pierwszy rzut oka było skrzącą się kosztownościami broszką. Zaskoczony zawahał się na chwilę, wystarczająco długą, żeby Stella, wciąż odziana w samą bieliznę, ale za to ze szlafroczkiem w ręce, zdążyła wyskoczyć z płonącego namiotu wprost w ramiona jakiegoś Smoczokrwistego oficera. Pocisk oczywiście minął napastnika na tyle daleko, że jasne było, że dziewczątko zapewne nigdy w życiu nie miało w dłoni broni miotanej. Jakżeby inaczej! Jednakże zanim asasyn zdążył chociaż pomyśleć o decyzji, którędy się ewakuować po ewidentnie nieudanej akcji, rozległ się głośny trzask pękającego drewna.

Słup podtrzymujący konstrukcję namiotu runął w kierunku zamachowca, pociągając za sobą resztę konstrukcji.
 
Serika jest offline