Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2011, 07:39   #26
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Kiedy otworzył oczy było już widno. Musiał zasnąć przed świtaniem. W ubraniu. Umył się i przebrał w wełniany golf. Noc była cholernie zimna a i poranek też mógłby być przyjemniejszy. Mimo wszystko odtworzył okno wpuszczając do środka świerzą morską bryzę.

Paląc papierosa patrzył na świat pogrążony w zadumie.Ten sen. I to widzenie. Duch? W blasku dnia, mimo, że pochmurnego, nabierało to wszystko jednak trochę innych kształtów i kolorów. Bał się wpaść w jakąkolwiek skrajność. Postanowił zdystansować się do tego emocjonalnie na tyle, na ile to możliwe i jednocześnie przyjrzeć się temu z bliska. Serce podpowiadało mu strach i trwogę. Rozum milczał z grzeczności żeby nie robić Jamesowi przykrości. Walker wiedział wszystkie swoje za i przeciw. I mimo to nadal nie widział w co wierzyć, bo przez samo to nie będzie to znaczyć wcale, że narodzi się z tego prawda. Ona była niezależnie od jego rozumowania czy czucia.

Widok kobiety na pirsie, której włosy wiatr targał zawzięcie przykuł jego uwagę. Pies skakał na kwadratowych głazach obok niej jakby zapraszając do zabawy, a ona stała nieruchomo z rękoma w kieszeniach zapatrzona przed siebie. Ciemna woda pod szarym niebem spowita była sennymi resztami mgły. Młoda kobieta była dziwnie znajoma, co zaintrygowało Jamesa dając mu wymówkę do bezczelnego gapienia się na nią z ukrycia.

Walker nigdy nie zwykł jadać śniadań. Zawsze objadał się na noc, choć dobrze wiedział jakie to niezdrowe. Tak i tego poranka apetytu na jedzenie nie miał. Zresztą po takiej nocy i tak nie przełknąłby niczego.

- Czarną, mocną kawę! - zamówił przy barze rozglądając się po tawernie.
Przy jednym ze stolików przy oknie siedziała kuzynka z Miami z Colthurstem. Reszta, czyli Samantha i wielebny, musieli jeszcze spać pomyślał ziewając dyskretnie. W barze było też kilku miejscowych myśliwych.

- Już się robi, szanowny panie - Virgill rozejrzał się po sali. - Dzbanek ze świeżo co zaparzoną kawą jest przy tamtym stoliku. - wskazał miejsce, przy którym śniadanie jadł Solomon i Lucy. - Coś do jedzenia? Mamy tosty, gulasz lub jajecznicę.

- Nie. Dziękuję. - powiedział James. - Tylko kawy.

Karczmarz irytował Walkera, dlatego też odchodząc w stronę dwójki towarzyszy wcale nie zamierzał okazywać staremu krętaczowi żadnych wyrazów sympatii, poza grzecznością wynikającą z manier dobrego wychowania. Czuł, że Virgill to dobry człowiek, którego da się lubić, lecz jednocześnie drażnił Jamesa. Chyba dlatego, że ukrywał przed nim to, co on czuł, że powinien wiedzieć. Odkryć. Dlatego nie zamierzał z nim rozmawiać więcej niż to było konieczne. Bo niby po co. Jak stary będzie chciał wrócić do poruszonego tematu, w co Walker szczerze wątpił, to zrobi to z własnej woli. W międzyczasie pojawiła się Samantha, która mimo podróży i jak podejrzewał równie zaburzonego snu nocy, wyglądało kwitnąco. Uśmiechnął się grzecznościowo podczas witania i choć humoru nie miał wcale i to od razu poprawił mu samopoczucie. Jak w tym powiedzeniu, że jak się cieszysz, to świat się śmieje razem z tobą.

Obecność panny Halliwell wywołała niemałą furorę wśród miejscowych. Walker nie zdziwiłby się gdyby zaczęli na głos gwizdać z placów lub ślinić się jak głodny pies na widok posilającego się właściciela. Najbardziej uderzony czarem młodej damy został chyba stary Virgill, bo zmienił się pod nieobecność żony w głupkowatego, młodego sztubaka. James niczemu się nie dziwił. W lustrze naprzeciw baru sam widział swoje kogucie obicie, które odruchowo poprawiło ręką włosy zaczesując je do góry. Gest co wywołał kolejny zastrzyk lepszego nastroju.

W jednej chwili cała uwaga miejscowych “twardzieli” skupiła się na pannie Halliwell, która jakby nie zdając sobie sprawy z zamieszania, które wywołała popatrzyła niewinnie na Jamesa:
- Mogę się dosiąść?

- Oczywiście - opowiedział Walker odstawiając krzesło dla Samanthy. - Lucy, Solomonie. - kiwnął głową na powitanie siedzących przy stoliku. - Dzień dobry.

- Dzień dobry - odparł Colthurst po czym dopił resztkę kawy jaka mu została.
James przyglądał się kobiecie z psem stającą dalej na kamiennych głazach wpuszczonych w brzeg zatoki. Kiedy kawa już się pojawiła z powrotem, gdyż zdążyła w międzyczasie znikać wraz z zakręconym wokół Sam karczmarzem, nalał sobie do pełna i zanim upił uśmiechnął się do towarzyszy i powiedział.

- Zaraz wracam. – powiedział patrząc na Solomona. - Mam wam coś do powiedzenia potem. Zamienię tylko dwa słowa z tamtą kobietą. Kogoś mi przypomina. Może to moja znajoma... - i odszedł z kawą od stolika kłaniając się nieznacznie kobietom.

Z dymiącym kubkiem przeszedł przez ulicę i zatrzymał się nieopodal kobiety wchodząc na pirs.



Obracając głowę w jej kierunku już po przyjrzeniu się profilowi jej młodej buzi otoczonej kosmykami falujących brązowych włosów wiedział, że się pomylił. Że nie zna jej wcale. Sprawiała wrażenie smutnej, zamyślonej i jakby czekającej na coś lub kogoś. Jakby czekała na statek na pokładzie którego płynął do niej ktoś bardzo ważny. Z daleka.

Kudłata psina sięgająca jej grzbietem do kolan miała bynajmniej refleksyjny nastrój. To musiał być rzecz jasna młody pies, bo wciąż zachowywał się jak szczeniak. Kudłate, lekko falujące futro sugerowało być może mieszankę retriwera ze standardowym pudlem, a w razie tego drugiego potomka, wiedział, że między temperamentem a wiekiem nie ma większego związku odwrotnie proporcjonalnego. Pies podbiegł do Walkera i na powitanie radośnie wparł się przednimi łapami na jego piersiach jakby chcąc najpierw powąchać a później i być może polizać jego twarz. Tak, pies ci mordę lizał, pomyślał do siebie James. Skądś to znał. Psiaki w jego rodzinnym domu robiły dokładnie to samo i było to chyba jedyną rzeczą, której nikomu nie udało się w nich skutecznie oduczyć te wesołe i spontaniczne odruchy.

- Łobuz. Zostaw! - kobieta miłym dla ucha głosem krzyknęła na psiaka. - Przepraszam pana bardzo, Czasami bywa nieznośny.

Mówiąc to obróciła twarz w stronę Jamesa i tamten mógł dokładniej się jej przyjrzeć. Była piękna.



- Nic nie szkodzi. - James śmiejąc się podniósł kubek chroniąc jego zawartość i wyciągnął drugą rękę otwartą dłonią dla psa do powąchania. - Cześć Łobuz. - powiedział przyjaźnie po czym zwrócił się do kobiety. - Dzień dobry pani. Piękny pies.

Łobuz obwąchał dłoń i pomerdał radośnie ogonem.



- Dziękuję - odpowiedziała kobieta spuszczając zakłopotana głowę. Przywołała zwierzę po imieniu, a pies posłusznie pobiegł w jej stronę. - Polubił pana - dodała po chwili unosząc głowę. - Musi być pan dobrym człowiekiem. Miranda Everret, - przedstawiła się z nieśmiałym uśmiechem. Łobuza już pan zna.

- Walker. James Walker. - powiedział wznosząc do góry kubek z kawą w geście pozdrowienia zanim upił z niego co nieco. - Widzę, że Łobuz jest prawdziwym znawcą natury ludzkiej, bo moja matka zawsze mi mawia, że jestem właśnie taki. - dodał uśmiechając się. - A ona jak sama twierdzi zna mnie lepiej ode mnie. - dodał pogodnie James pochodząc nieco bliżej, lecz na tyle daleko, żeby kobieta nie czuła się skrępowana nachalnością obcego. - Czy to ta poranna mgła wzeszła smutkiem w pani Everret oczach? Czy to wypada przy takim przyjacielu - kiwnął głową na psisko siedzące posłusznie obok kobiety, lecz zamiatające ogonem na boki nie spuszczając wzroku z Jamesa. - nie dać się rozweselić? - zagadnął niby na poważnie, lecz z wyraźną nutą przekomarzania odwracając wzrok w kierunku zapatrzenia Mirandy.

Patrzyli razem na skały i wyrastające z wody i fale rozbijające się o nie, a Walker dodatkowo zerkał ukradkiem przyglądając się Mirandzie. Obrączkę nosiła na drugiej ręce. Zupełnie jak wdowa. Z drugiej strony mógł to być tylko pierścionek w takim kształcie. Jeszcze będzie okazja przyjrzeć się bez nachalności, pomyślał mając dziwne przeczucie, że to spotkanie nie będzie ostatnim. Łobuz stracił zainteresowanie Walkerem kiedy pojawiła się mewą, która namolnie wylądowała na pirsie bardzo blisko nich. Krzykliwe i brudne ptaki, jak je James nazywał, musiały byc dokarmiane przez turystów, a z kamiennego pomostu, również często mogło się łowić ryby, więc wiecznie głodny krzykacz rozsiadł się jak gdyby nigdy nic, być może oczekując czegoś. Na szczęście Łobuz zajął się nią ze szczekaniem pędząc w jej kierunku i zmuszając ją do niezgrabnego wzbicia się w powietrze. Mewa zanim odleciała zawisła w bezpiecznej odległości nad psem robiąc wrażenie drażnienia się z nudów z Łobuzem.

- Słucham - usmiechnęła się pogodnie, tylko ten smutek pozostał gdzieś w kącikach ust i toni oczu. - Wcale nie jestem smutna. Tylko …. zamyślona. – dodała ostatnie słowo dobrawszy bardzo starannie.


- To miejsce doprawdy daje do myślenia... - powiedział Walker poważniejąc. - Dziwna tu jest atmosfera, choć mam nadzieję, że pobyt jednak będę, a raczej będziemy, bo nie przyjechałem tutaj sam, udany... - westchnął. - A pani mieszka tu na stałe, czy tylko przejazdem?

- Mieszkam tutaj - odpowiedziała. - Pracuję. A panu radzę szybko wyjechać. Pogoda raczej nie będzie dopisywać przez kilka najbliższych dni. – dodała ostrzegając ze szczerą życzliwością.

- Może zatem zechce pani wskazać nam drogę i towarzyszyć jako przewodnik do domu wynajmowanego przez profesora Willburiego? Dla pani to z pewnością znane miejsce. Przyjechaliśmy po jego rzeczy. A swoją drogą im bardziej wszyscy odradzają pobyt w Basss Harbor i ostrzegają przed bliżej nieokreślonym zagrożeniem, które czai się w ciemnościach, to... - James zawiesił głos - paradoksalnie bardziej chcę zostać. Czasem wystarczy prawda jak takie intrygujące niedomówienia, nie zgodzi się pani ze mną?

- Dom wynajmowany przez pana profesora jest niedaleko stąd, pod lasem. Mogę pokazać drogę. - wskazała ręką kierunek - Przykro mi z powodu tego, co go spotkało. Był naprawdę sympatycznym człowiekiem. I bardzo mądrym, co jednak niewielu tutaj potrafiło docenić. Nie chodzi o zagrożenie - zabrzmiała pierwsza nieszczera nutę w jej tonie głosu. - Myślałam, że przyjechał pan zwiedzać. A wtedy pogoda faktycznie nas nie rozpieszcza. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Chciałam pańskiego dobra.

- Ależ oczywiście. I dziękuję. Może zechce pani napić się z nami kawy w tawernie? - zapytał oglądając się na budynek. - Moi towarzysze podróży właśnie są podczas śniadania. Później moglibyśmy wybrać się do tego domu. O ile oczywiście pani dysponuje czasem. Choć rozumiem, że ma pani chyba wolne dzisiaj od pracy, prawda? - uśmiechnął się. - po czym dodał - A czy pani Miranda też boi się ciemności jak reszta spotkanych przez mnie mieszkańców?

Po ostatnich słowach Jamesa jej jasna karnacja zrobiła się jeszcze jaśniejsza. Kobieta zbladła a Walker przez chwilę zastanawiał się czy oby podbiec ku niej. W razie gdyby miała omdleć w objęcia fal, mogła wpaść w jego. Jednak Miranda szybko doszła do siebie, choć kolory jakby jeszcze nie wróciły na swoje miejsce.

- Dziękuję za kawę - kiedy pozbierała swoje emocje głos nadal jednak miała odrobinę drżący. - Już dzisiaj piłam. Kiedy państwo skończą śniadanie, znajdą mnie bez trudu. Pierwszy dom po lewej od strony wjazdu do miasteczka, ten z żółtą werandą.

Zawołała psa, a kiedy Łobuz podbiegł merdając ogonem spojrzała w oczy Walkera, jakby dopiero nabrała odwagi. Albo go oceniała. Potem westchnęła. Z zimną bryzą oceanu po grzbiecie Jamesa przebiegł nieprzyjemny dreszcz niepokoju.

- I nie, panie Walker. Nie boję się ciemności. Boję się tego, co może się w niej skrywać - dodała ciszej i machając mu na pożegnanie ruszyła plażą w stronę domu. Mewy czmychały ze skrzekiem przed Łobuzem.

- Do zobaczenia! - krzyknął James podnosząc rękę. - I znowu pani to zrobiła! - zawołał za nią.

Znowu to samo, pomyślał już patrząc na zatokę. Boją się tego co jest w ciemności. Więc albo mają takie same omamy jak on, albo na wyspie w mroku czają się duchy. Wzdrygnął się na wspomnienie zjawy. I poczuł chłód. Wspomnienia lęku i zimnego wiatru. Jeszcze przez chwilę stał nieruchomo zamyślony po czym ruszył do tawerny wylewając w drodze resztkę zimnej kawy.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-04-2011 o 08:42. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline