Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2011, 02:42   #3
Huang
 
Huang's Avatar
 
Reputacja: 1 Huang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skałHuang jest jak klejnot wśród skał
Mnemon Kabe Zhao



„Gratuluję promocji, generale Zhao, satrapo Cheraku. Używaj władzy mądrze.”
Te słowa szumiały mu w uszach jeszcze długo. Zbyt długo, przynosząc niewygodne myśli. Co jeśli zawiedzie oczekiwania pani Mnemon? Wiedział, że powinien odrzucać takie obawy. W końcu Ona nie myli się nigdy. Jeśli uznała, że jest w stanie to osiągnąć i wypowiedziała te słowa jako już dokonany pewnik… to i on musi być pewnym wykonywalności tego zdania.
Przynajmniej wykonywalności
Satrapa Cherlaku i nowy Generał osiemnastego legionu. Jego… dziadek, Kabe Hu Fon… wspominał mu, że ma szansę objąć nowe i odpowiedzialne stanowisko. I kategorycznie zabronił mu marnowania tej szansy.
Zhao Westchnął stając na murach zniszczonego Cheraku i mocniej zacisnął uścisk na swej włóczni. Rozejrzał się po mieście… czy raczej po tym, co z niego zostało.
- Podpułkowniku Hige – zwrócił się do człowieka po jego prawej stronie. Podpułkownik towarzyszył mu niemal zawsze i dobrze wykonywał powierzone mu zadania. – Proszę podać mi mapę.
- Oczywiście – odrzekł oficer podając wytarty już nieco zwój. Zhao rozwinął go i przyjrzał się krytycznie. Nie powiedziałby, że mapa była perfekcyjnie wykonana, jednak zdawała się dobrze spełniać swoje zadanie.
- Gen Li zostanie tutaj na murach i dopełni warty. Ruszamy na obchód. Czas lepiej poznać to miejsce.


Miasto prezentowało się w oczach Smoka dość… biednie. Gruzowiska, zniszczone domy i podobne slumsom obozy ocalonych i bezdomnych nie napawały optymizmem a wciąż wszechobecny zapach spalenizny skutecznie deprymował. I on miał dążyć do zostania nowym satrapą tego miejsca? Zaiste wygodna to taktyka powierzać osobie o sporych ambicjach miejsca akurat doszczętnie zniszczonego. Cóż… przynajmniej robiąc mały obchód pokazał się ludziom. Nie lubił specjalnie stosowania politycznych zagrywek i uganiania się za władzą. Był to jednak winien swojemu domowi. Skoro taka była rodziny… jego świętym obowiązkiem wyło ją wykonać. Musiał w każdym momencie myśleć, co będzie najodpowiedniejszym ruchem.
No i trzeba było ostatecznie dobrze poznać okolice. Do wieczora miał jeszcze sporo czasu, uznał, więc że dokładny obchód we własnej osobie będzie w tym wypadku na miejscu.
Najbardziej zdziwiła go podstawowa nieścisłość mapy.

- Podpułkowniku Hige… - zagadnął stojącego obok oficera. Postukał krytycznie palcem w widoczne na mapie odwzorowanie Pałacu Satrapy. – Czy jesteś pewien, ze to dobra mapa?
- Tak Panie… sporządzona przez Cherackiego kartografa.
- Cherackiego powiadasz… - Smok zadumał się dalej stukając z niezadowoleniem w tak zwane wierne odwzorowanie terenu. – Nie wiem czy mogę ufać tej mapie… a może pomyliłem budynki? – Zhao obrócił mapę do góry nogami, spojrzał po okolicy i znów przełożył ją odpowiednio.
- Umm… - oficer sam zerknął na plan miasta i zaskoczony rozejrzał się. Pałac Satrapy w istocie był dużo większy niż Pałac Rady. Było to dość zawstydzające spostrzeżenie. Okazało się, że ufając mapie i spoglądając na budynki z daleka, mylili jeden z drugim. Takie niedopatrzenie ze strategicznego punktu widzenia świadczyło o dużym braku kompetencji. Tym bardziej, ze to właśnie Hige miał za zadanie przeprowadzić wstępne rozpoznanie i spiesząc się podał błędny raport dotyczący rozłożenia obozu.
- No trudno. Dobrze, że wyszło to teraz, nie później. Proszę zwrócić uwagę na podobne przekłamania, jeśli pan jakieś zauważy. Kto wie jakie nieścisłości mogą jeszcze wynikać ze zbyt gorliwej orientacji politycznej owego kartografa.
- Tak, Panie.


Nim Smok ruszył dalej, poświęcił jeszcze chwilę na oględne obejrzenie pałacu z zewnątrz. W końcu… dążył do tego by kiedyś tu zamieszkać. Nie mógł powiedzieć żeby specjalnie się z tego cieszył, jednak… kto wie. Może, gdy miasto zostanie odbudowane, będzie mógł spoglądać na nie z dumą. Nie poświęcał wiele czasu by dokładnie oglądać całe miasto. Interesował go głównie obóz. To za jego obronę był - w dużym stopniu – odpowiedzialny. Reszta szczegółów mogła poczekać.

Po zwiedzeniu miasta musiał stwierdzić jedno. Miasto dało się rozplanować lepiej. Tak by było mniej podatne na zniszczenia i pożary. Nic dziwnego, ze zniszczeniu uległa tak duża część miasta. Dobrze, że przynajmniej ocalały ważniejsze budynki. Obraz rozpaczy nie był dzięki nim aż tak dojmujący. Kiedy wracał już do swojego namiotu, postanowił zahaczyć o miejsce w którym rezydował Liang z rodu Tepet. Mówiono o nim w obozie i coś nie coś słyszał. Adiutant samej Czarnej Róży był uważany za godnego mu rywala. Cóż… nawet jeśli ich losy splatały się by być w opozycji do siebie, Zhao nie widział powodu by czuć do niego jakąkolwiek niechęć. Nie znał go jeszcze na tyle by wyprowadzać podobne sądy, a kto wie… może gdyby wszystko ułożyło się pomyślnie, mógłby zostać dobrym sprzymierzeńcem. Przejeżdżając obok, postanowił, więc wymienić z Nim grzecznościowe ukłony. Z wyrazem szacunku należącego się każdemu Smoczokrwistemu, skłonił głowę. Nic jednak nie mówił. Wdawanie się w dyskusje, póki, co wolał sobie zostawić na później. Już i tak zbyt dużo czasu poświęcił poza posterunkiem. W murach domu Kabe często mówiono mu że jest trochę mrukowaty. To że mało się odzywa, niektórzy traktowali z szacunkiem… w końcu milczenie jest złotem… inni uważali, ze traktuje ich z wyższością. Cóż. Taka była jego natura. Z resztą… odzywanie się bez potrzeby w sąsiedztwie tak dużego skupiska ludzi, przy jego głosie wywołałoby niepotrzebnie duże skupienie uwagi na jego osobie.
Wróciwszy do namiotu zdjął zbroję i odpoczął chwilę wydając kilka rozkazów co do zmiany warty. Po chwili poświęconej na odświeżenie się, poszedł na mury by obserwować stamtąd obóz. Usiadł w wygodnej, półklęczącej pozycji i nabrał powietrza w płuca nosem by wypuścić je powoli ustami. Zrobił tak kilka razy. Pomagało to skutecznie oczyścić umysł i przygotować go do pracy. Nie osłabiał jednak czujności. Nie ustawał w bacznej obserwacji okolicy. Po niedługim czasie pogrążył się w czujnej medytacji….


Z rozmyślań wyrwał go chaos i tumult, jaki powstał w jednej chwili w obozie. Prędko rozejrzał się by ogarnąć wzrokiem całą sytuację. Żołnierze w zamieszaniu nie wiedzieli, co robić. Ludzie krzyczeli i biegali we wszystkich kierunkach. Ktoś wrzasnął, że obóz zaatakowano. Brednie…
Siedząc na murach widział wszystko, co wydarzyło się w te kilka krótkich chwil. Po prostu jeden z… nieco bogatszych powozów zapłonął. Nie był pewien, czemu, ale wyglądało na to, ze wywiązała się jakaś bójka. Nic wielkiego.
Uwagę Smoka przykuło jednak coś jeszcze… owe kilkudziesięciu ludzi, którzy przedostali się na zewnątrz. Powstając przyglądał mu się szczególnie mocno. Było ciemno, ale podejrzenia się nasuwały. Czyżby mógł to być niesławny Nellens Burger? Cóż… to nie byłoby szczególnie dziwne. Wedle tego co się o nim słyszało, z powodu niesubordynacji wiele stracił. Kładąc lepką łapę skarbach Cheraku, do których jak widać grupka zmierzała… mógłby odzyskać nieco wpływów.
Tak Czy inaczej nie było na co czekać.
- Wszyscy baczność! – zakomenderował przywołując najbliższych sobie żołnierzy do porządku – Hige, do mnie!
- Tak panie!
- Weź kilkunastu najlepszych ludzi i ścigaj tamtych – powiedział wskazując na grupę uciekinierów – Pod żadnym pozorem nie wdawać się w walkę. Postarajcie się pozostać niezauważonymi. I wrócić mi tu z raportem. Ilu ich jest, kto to jest i dokąd dokładnie zmierzają. I macie WRÓCIĆ, zrozumiano? – dodał z naciskiem
- Tak jest!
A Skoro Hige zajął się tą sprawą… można było wziąć się za uciszenie obozu


Ktoś, kto akurat patrzył w stronę murów mógł zauważyć, że jeden z żołnierzy… chyba spadł. Albo jak wariat zeskoczył z murów. Być może uznał, że sytuacja jest tak zła, że lepiej zabić się od razu niż cierpieć katuszę z rąk wyjątkowo okrutnego wroga?
Jednak nie… Był to właśnie Mnemon Kabe Zhao, którego nie przerażało spotkanie z matką ziemią, która nie mogła mu przecież uczynić krzywdy, nawet jeśli ich spotkanie przebiegało… dość gwałtownie.
Po chwili Smok wybiegł z kurzawy, jaka wzbiła się od jego uderzenia w grunt. Kierował się w stronę środka obozu. Za nim, z murów zbiegali żołnierze jakich gestem jeszcze niedawno wysłał do pomocy w opanowaniu obozowego chaosu. W biegu spostrzegł mknący w stronę namiotu Tepeta Lianga płonący powóz. I całą masę tratujących wszystko po drodze wołów. Wyskoczył w powietrze i opadając uderzył w ziemię pięścią. Wydawało się, ze ziemia się zatrzęsła. Z pod jego ręki, wyszedł błyskawicznie wał ziemi, który wyrósł nagle przecinając wołom drogę. Stado było jednak zbytnio rozpędzone. Przebiło się przez wał pulchnej ziemi napędzane strachem przed ścigającym je ogniem. Smok syknął niezadowolony. No tak… ogień.
Wyprostował się i tupnął stanowczo o ziemię jednocześnie wznosząc wyprostowane ramiona w górę. W ten czas zerwała się niewielka… burza piaskowa, która jęła zasypywać powóz wyjęty żywcem z wyobrażeń malfeasu. Pył i piach zasypując szczeliny zablokował dostęp powietrza a ogień… powoli tłumił się pod piaskiem. Zrobiło się ciemno. Przynajmniej wizualnie spokojniej.

- Wszystko jest pod kontrolą! Cisza! – zagrzmiał na raz niezwykle gromki, potężny głos. Był to głos jaki spotyka się i jaki słyszy się rzadko. Przywodził na myśl… uderzenie gromu, niosące się wśród górskich szczytów. Przypominał rumor lawiny. Smok uśmiechnął się pod nosem. Kiedy wykrzykiwał rozkazy, zawsze robiło to spore wrażenie. I teraz – co najważniejsze – sprawnie uciszało chaos. Jego głos nawet w ogólnej panice i zamieszaniu, docierał do każdych uszu.
- Żołnierze! Baczność! Dobrze! Umocnić straże! Natychmiast! Wszyscy spokojnie! Wszystko jest pod kontrolą! Nie było żadnego ataku! To tylko drobne zamieszanie, które wynikło ze zwykłej bójki!
Ludzie na raz uspokoili się. Zamieszanie i gorączka opadły. Widoczny teraz w pełnej krasie Mnemon Kabe Zhao wskazywał ostrzem włóczni strategiczne miejsca, jakie powinni objąć żołnierze. Spieszył się. Może jeszcze zdąży dołączyć do pogoni.
- Poruczniku! – zawołał do najbliższego młodego oficera – Proszę zająć się resztą. Niech poszkodowani zostaną opatrzeni. Proszę się też zająć tym powozem. I dowiedzieć się kto do cholery wywołał tę bójkę.
To mówiąc był już w drodze powrotem do bramy. Takie życie dowódcy. Im większa pozycja, tym więcej pracy w przypadku zamieszania. A niech to… co to będzie jeśli rzeczywiście zostanie satrapą…
Przy bramie sprawdził czy pozostawiona warta dopełniła wszystkiego jak należy. Następnie zabrał ze sobą dwie łuski piechoty. Więcej nie trzeba, a jednak przede wszystkim powinien zostawić ludzi do pilnowania obozu. Po wzmocnieniu straży wyruszył śladem posłanego przez siebie pościgu. Może jeszcze złapie uciekinierów. A jeśli nie… szybciej dowie się czego trzeba od grupy pościgowej. Taką przynajmniej miał nadzieję…
 
__________________
"...i to również przeminie..."
Huang jest offline