Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2011, 19:30   #121
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=SSHK15942vM[/media]
Wyszła na zewnątrz próbując uspokoić oddech i stłamsić ogień jaki się w niej przed momentem rozpalił. Sypiała z kim popadnie. I nagle przeszło jej przez myśl czy ten jeden kolejny raz robiłby różnicę? Bo w zasadzie dlaczego by nie zawrócić... To z pewnością byłoby najlepsze bzykanie jej życia.

Przyspieszyła kroku zmierzając na najbliższy przystanek metra. Obróciła w palcach serwetkę zapisanym numerem wampira. Miał staranny elegancki charakter pisma. Chciało by się rzec – starodawny. Wykręciła numer, odczekała kilka sygnałów aż ktoś odebrał.
- Nie rób tego więcej. Ta sztuczka, która sprawiła, że niemal rozłożyłam przed tobą nogi w tym pieprzonym barze. Lubię sama decydować z kim się pieprzę. I nie cierpię kiedy ogranicza się moją wolną wolę - jej głos wbrew pozorom nie brzmiał wściekle czy złośliwie. Ale dość stanowczo. Rozłączyła się nim zdążył odpowiedzieć.

Wielkie jabłko budziło się do życia. Ludzie wypełzali na ulice niczym brudne karaluchy, rozpoczynali swój codzienny bezsensowny bieg. Jak stado bezmyślnych krów hodowanych na mięso, wróciło to niefortunne skojarzenie. Dbają jedynie o to by nie głodować i nie maznąć. A kiedy to osiągną gromadzą wokół siebie stosy nieprzydatnych przedmiotów. Większy dom, lepszy samochód, najnowszy model komórki, skuter, łódź motorowa, wypasiona kosiarka do trawy aby pochwalić się przed sąsiadem. Współczucie mieszało się z obrzydzeniem. Dumne boskie stworzenia. Pożałowania godna ironia...

Claire nasunęła na czoło kaptur i mocniej opatuliła się kurtką. Na nos wcisnęła ciemne okulary. Zabawne. Jakby piekielne pomioty miały ją przez to trudniej rozpoznać.
Weszła na stację metra, usiadła na ławeczce w zalanym światłem korytarzu i obserwowała przelewającą się ludzką falę. Myślała nad tym co powiedział jej Jakoob. Nie można było odmówić mu pewnego uroku. Ale Claire pamiętała dokładnie jak wyglądało prawdziwe oblicze Alvara. Jakooba musiało być o stokroć szpetniejsze. I nie chodziło jedynie o jego powierzchowność ale także skorodowane przegniłe wnętrze.
To demon Goodman - upomniała się w duchu. - A ty pierdolisz sobie z nim jak z amantem na szkolnej potańcówce. Może i poczuł do ciebie jakiś sentyment. Ale nie większy niż ten jakim ty darzyłaś Harolda. Nie zapominaj kurwa o tym. Jesteś dla niego małą puszystą kaczuszką. Może rzucić ci ziarenko ale równie łatwo skręcić łepek.
Nadchodziły zmiany. Nie miała już pracy i mieszkania. Spaliła za sobą wszystkie mosty. I zaskakująco odczuwała jedynie... ulgę. Jakby zrzuciła z barków brzemię, które ją dotychczas przygniatało i ograniczało. Pieprzyć reguły i pisane prawa. To tylko kolejne pręty otaczającego ich więzienia. Trzeba słuchać wewnętrznego głosu. Nic więcej nie ma znaczenia.
Rozglądała się po twarzach mijających ją ludzi szukając na każdej jakiegoś znaku. Czy on wie? Czy otarł się o prawdę? A może ta twarz, to ciało, to jedynie garnitur, jak nazywał ich Jakoob? Może ta miła pani w płaszczu od Gucci nie jest wcale tym na kogo wygląda a arab w budce z hamburgerami robi dla razydy albo archonta albo jest kurwa zwykłym trupem, bo jak się okazało i takich wielu kręci się pośród normalnymi ludźmi.. Czy ktoś mnie obserwuje? Czy ktoś już ściga, węszy trop? Kamery. Nasunęła ciaśniej kaptur lustrując na rozmieszczony po stacji monitoring. Po akcji w San Francisko zaostrzono patrole. Policjanci z psami, Gwardia Narodowa. Sprawdzali wyrywkowo przechodniów, psy węszyły tropy. Wobec tego szansa, że powtórka z fajerwerków będzie miała miejsce w NY city jest dość realna. Część ludzi chyba już nawiało bo ulice nie były tak tłoczne jak zazwyczaj. Panika już się rozpoczęła.

Claire siedziała pogrążona w myślach.
Jakoob mylił się co do jednego. Nie wyszła z tego bez uszczerbku na psychice. Może nie była jeszcze szalona, ale już nie do końca normalna. Prawda o iluzji i ostatnie wydarzenia musiały wywrzeć skutek. I Goodman go czuła. Oblepiał ją niby bród, którego nie da się zmyć. Pierwszym odczuwalnym efektem była przytłaczająca paranoja.

W kiosku kupiła kartę telefoniczną z nowym numerem. Starą złamała i wyrzuciła za siebie jak kolejny puzzel z układanki porzuconego życia. Środki ostrożności. Jeśli używałaby dotychczasowej karty SIM ktoś mógłby ją namierzyć. Pieprzone satelity łypały z orbity niby oczy Wielkiego Brata. Czyją były własnością? Bez dwóch zdań kogoś z tamtej strony. A taki prezydent, rząd, szefowie instytucji, policji, światowi, znani i wpływowi ludzie? Kurwa, ta siatka musiała sięgać tak głęboko że aż strach pomyśleć. Może to terroryści są po naszej stronie? Może robią czystki tam gdzie powinno się je robić. Biały dom. Pentagon. Gdzie miały gnieździć się piekielne plugastwa jeśli nie tam? Aby łatwo było im pociągać za sznurki. Niczego nie była już pewna. Kto po czyjej jest stronie, komu ufać, kto jest dobry a kto zły? Mimo to przepełniała ją chęć działania. Teraz. Kiedy czuła, że sznur krępujący jej dłonie wreszcie opadł. Kiedy nie grała już według reguł, które wcześniej respektowała jak diabeł wodę święconą. Wstąpiła do policji aby móc coś zmienić. Aby walczyć ze złem, choć przepisy i procedury czasem cholernie utrudniały jej robotę. Teraz mogła działać według własnych reguł. Koniec pierdolenia i rozdrabniania. Półśrodki przestały ją zadowalać.

Znów poczuła głód.
Chipsy i piwo nie zaspokoiły potrzeb jej żołądka. Kupiła więc hermetycznie zamkniętą kanapkę i kawę z automatu i po raz kolejny sięgnęła po telefon. Czas zebrać zespół do kupy.
Wybrała numer Alvara ze ściśniętym gardłem. Uratował ją. Ale czy sam nie przypłacił tego życiem?

Drugi w kolejności wybrała numer Baldricka. Ucieszyła się słysząc jego głos.

- Hej Terry - Goodman w szybkim nerwowym tempie wyrzucała z siebie słowa. - Co porabiasz?
- Yo - dość radosny ton - delektuję się życiem. - po chwili nieco już poważniej - Jak się trzymasz Claire?
- Daję radę - starała się zabrzmieć przekonująco. - Posłuchaj... - ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Szukają mnie. Chcieli zabić i z tego co rozumiem to nie ujdzie mi to płazem. Wy macie jakąś tarczę... Ochronę w spadku po Nashu. Ja nie. - zaśmiała się i nie był to przyjemny szczery śmiech. - Do tego mam wrażenie, że mi odbija... Musimy pociągnąć tą sprawę do końca. A później się ulatniam. Już spaliłam za sobą wszystkie mosty, Terry... - kolejna przedłużająca się cisza.
- Co się stało Claire? Wolę być wtajemniczony.
- Widzę rzeczy których nie ma. Rzeczywistość miesza mi się z pieprzonymi omamami... Chyba zatracam zdrowy osąd Terry. Postrzeliłam pielęgniarkę w szpitalu. Myślałam, że to kurewskie monstrum wyjadające z Kingston wątrobę - chrząknęła i znów pomilczała chwilę. - Później nafaszerowali mnie krakiem i chcieli upozorować samobójstwo w moim własnym mieszkaniu. To jakaś paranoja - znów się zaśmiała i tym razem był w tym cień szaleństwa.
- Uspokój się, gdzie teraz jesteś?
- Na stacji metra. Jakoob radził żebym unikała wyludnionych miejsc. Po wycieczce do Metropolis świecę jak żaróweczka. Prędzej czy później jakiś Strażnik mnie wypatrzy. Wy jesteście naznaczeni przez Tarotha. Macie na szyjka obróżki z nazwą właściciela. Ja jestem bezdomnym kundlem Terry - nieświadomie podniosła głos. - I niedługo hycle w tym pierdolonym mieście zaczną na mnie polować. Ale to nieważne... Słyszałeś o San Francisko? To początek i myślę, że będzie tylko gorzej. Musimy coś zrobić. Musimy go powstrzymać...
- Powstrzymać? Co powiedział ci Jacoob?
- Nic. Wyjaśnił trochę. Niewiele. Uratował mi życie.
- Posłuchaj Claire, nie ufałbym Jacoobowi, ale w tym wypadku ma rację, trzymaj się tłumów, to twoja szansa. - Przerwał na moment - Porozmawiam z Emily, może ona będzie wiedziała jak ci pomóc.
- Nie chce pomocy. Chcę żebyśmy załatwili sprawę Tarotha do końca. Spotkajmy się wszyscy. Ja, ty, Alvaro, a także Kingston i Cohen jeśli dadzą radę.
- Dobra, dzwoń do Alvaro, ja spróbuję się dowiedzieć co z Jess. Nie mam za to pojęcia jak dorwiemy Cohena, mógł utknąć w Metropolis.
- Wyślij mu wiadomość tekstową. Jeśli się pojawi to dobrze, jeśli nie... - westchnęła. - Gdzie się spotkamy? Może tam gdzie się dla was ostatnio skończyło? Red Hook?
- Mam złe wspomnienia z Red Hook kochana, nie wiem czy to dobry pomysł.
- Najpewniej fatalny. Ale nie masz dość dreptania w kółko? To miejsce było kluczowe. Może nadal jest. Dlaczego omijamy je łukiem? Jeśli coś ma pierdolnąć to i tak pierdolnie.
- Jeszcze to przedyskutujemy - rzekł dyplomatycznie - Najpierw musimy się dowiedzieć co zresztą.
- Dobra. Podaj lokację i czas.
- Może być Central Park? Koło 11, mam coś jeszcze do załatwienia.
- Świetnie - przytaknęła. - Ja załatwię Alvara, ty resztę. - już miała się rozłączyć ale dodała jeszcze - Terry... Wiem, że już dawno przekroczyliśmy granice. To nie jest już policyjne śledztwo, zresztą ja nie służę już w Wydziale... Ae jesteś nadal moim partnerem, prawda? Partnera traci się tylko kiedy któryś z nich wyciągnie kopyta. A my nadal żyjemy... Przynajmniej czasem mam taką nadzieję...
- Jasne, jestem - odparł nieco zaskoczony - Nie daj się złamać Claire. Nie daj im tej satysfakcji.
A po chwili dodał:
- I na litość boską nie odznaka czyni z ciebie detektywa. Więc bądź twarda dziewczyno.
- Wiem, wiem - dodała już spokojniej. - Po prostu muszę sobie to wszystko poukładać... Pamiętaj, że ci ufam Baldrick. Wiszę ci piwo. Kiedy to wszystko się zakończy... - ostatnie zdanie tchnęło odrobiną optymizmu. - Do zobaczenia o jedenastej.
- Uważaj na siebie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 03-05-2011 o 20:10.
liliel jest offline