Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2011, 23:40   #6
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Damanara była perłą północy i tak jak to w przypadku nieregularnych pereł bywa posiadała swoje wyjątkowe piękno. Za jej murami w najlepsze rozwijały się wszelkie i różnorodne poglądy filozoficzne i religijne. To co dla innych było herezją w Damanarze stanowiło jedną z wielu możliwych dróg. Jednakże zupełna swoboda wyrażania swych myśli przyczyniła się także do jej upadku.
Gdy armia Byka Północy stanęła pod murami miasta i posłaniec Yurgena Kanenko przekazał propozycję, by poddać Damanarę w zamian za jej ocalenie, pojawiły się głosy, by tak zrobić. Były jednak na tyle nieliczne, że je zignorowano i miasto zapłaciło za to wysoką cenę.
Meyumi uciekając przed żołnierzami Byka obiecała sobie, że drugi raz tego samego błędu nie popełni.

***

Czarne dymy unosiły się ponuro nad miastem wywołując lekkie skrzywienie na twarzy Meyumi i coraz wyraźniejsze zaniepokojenie u dwóch towarzyszących jej kapłanek.
O buncie słyszały w ostatniej mijanej wiosce, w której zatrzymały się na nocleg niosąc przy tym pomoc wszystkim potrzebującym, jednakże nawet najbardziej dokładne plotki nie potrafiły oddać widoku rozciągającego się przed nimi.
Dziewczyna westchnęła cicho i zwróciła się do pozostałych.
- Zdaje się, że czeka nas trochę pracy.
Kapłanki pokiwały leciutko głowami i ruszyły za schodzącą ze wzgórza Meyumi.

***

Cherak przywitał ich wonią spalonych ciał i ponurym widokiem osmolonych bądź zwęglonych budynków. Na szczęście z oddalenia widziały, że większa część miasta ocalała, nie zmieniało to jednak sytuacji nieszczęsnych ludzi siedzących i lamentujących na ulicach. Ból, smutek i zniechęcenie unosiły się w powietrzu snując niczym mgła.
Dziewczyna planowała najpierw udać się do rezydencji jej przyjaciela - Ledaal Seirena, by tam zorientować się w sytuacji miasta i później ruszyć na pomoc potrzebującym, jednakże ilość poszkodowanych i pozostawionych samym sobie sprawiła, iż wysłała do Seirena jedną ze swych podopiecznych, by poinformowała go o jej przybyciu, a sama z drugą kapłanką rozpoczęła niesienie pomocy innym.
Nie posiadała zbyt wielu środków leczniczych i bandaży, nie mogła także wszystkich uleczyć swą mocą, ale gdy pomogła pierwszym paru osobom, zaraz znalazły się potargane prześcieradła czy ubrania, by mogła opatrywać.

Nie wiedziała ile czasu upłynęło, gdy stanęła przed nią Houki wraz z dwójką wojowników. Starszy mężczyzna wysunął się do przodu i skłonił jej nisko.
- Miko-sama, naszego pana bardzo uradowała wieść o twym przybyciu i zaprasza cie do swej rezydencji.
- Cieszy mnie to zaproszenie, jednakże najpierw chciałabym pomóc tylu osobom ilu zdołam. - odparła spokojnie i zagoniła także Houki do pracy.
***

Do rezydencji Ledaal Seirena dotarły długo po zachodzie słońca i choć pomogły wielu osobom Meyumi zdawała sobie sprawę, że to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Przygnębiona uczuciami innych nie zwróciła nawet uwagi na przepych charakteryzujący posiadłość jej przyjaciela. Zostały zaprowadzone do jednej z gościnnych komnat i dopiero tam ponurych myśli wyrwał ją znajomy głos:
- Meyumi-sama! Jak dobrze Cie widzieć, wszyscy już się obawialiśmy, że Cie straciliśmy.



Seiren był wysokim mężczyzną, jednakże jego postura zdradzała, że więcej czasu spędza nad księgami niż z bronią w ręku.
Kapłanka uśmiechnęła się delikatnie i oddała powitalny ukłon.
- Witaj Seiren-sama i ja się ciesze, że mogliśmy się spotkać. Żałuję tylko, iż w tak nieprzyjemnych okolicznościach.
Mężczyzna skinął głową poważniejąc.
- Sytuacja w Damanarze bardzo nas martwiła, jednakże teraz kłopoty pojawiły się i na własnym podwórku. Ale gdzie moje maniery, panie z pewnością są bardzo zmęczone i głodne. Zapraszam zatem do odświeżenia się w kąpieli, a później wspólnej kolacji.
Propozycja została przyjęta cichym westchnięciem ulgi ze strony młodszych kapłanek.

***

Gorąca kąpiel i ciepły posiłek znacząco poprawiły samopoczucie Meyumi. Dziewczyna najchętniej pozostałaby w gościnnych prograch Seirena i odpoczywała po kilkuletniej tułaczce, ale nie potrafiła również przestać myśleć o tysiącach mieszkańców Cheraku pozbawionych domów i opieki uzdrowicieli.
- Miałabym prośbę... - zaczęła gdy późny wieczór przeradzał się w noc, a oni ciągle rozmawiali o obecnej sytuacji.
- Jeśli zdołam, z radością spełnię Twe życzenie.
Twarz kapłanki rozjaśnił nieznaczny uśmiech.
- Będę potrzebowała zapasów bandaży, lekarstw i narzędzi chirurgicznych.
Na czole Seirena pojawiła się jedna zmarszczka.
- Nie powinnaś zwracać na siebie uwagi, a w ten sposób z całą pewnością to zrobisz. - odpowiedział ostrożnie.
- Nie powinnam pozostawić w potrzebie tych, którzy potrzebują pomocy. - odparła z niezachwianą pewnością.
Mężczyzna westchnął nieznacznie.
- Obiecaj mi tylko jedno, dobrze?
- Tak, przyjacielu? - głos Meyumi natychmiast złagodniał.
- Uważaj na siebie...
Kapłanka skinęła głową.
- Będę... - w jej głosie zabrzmiała ponura determinacja. Nie zapomniała przecież po co tu przybyła, a jej śmierć plany z pewnością by pokrzyżowała.

***

Kolejne dni mijały podobnie. Leczyła, pocieszała, wlewała nadzieję w wątpiących, jadała i spała, tam gdzie jej proponowano, by rankiem móc jak najszybciej zająć się potrzebującymi, a było ich tylu, że nawet ona zaczynała wątpić czy zdołają pomóc choć połowie.
Młodziutka Leika nie wytrzymała tak ciężkiego tempa i rozpłakawszy się wykrzyczała Meyumi, że nie takie życie miały prowadzić, po czym pobiegła w sobie tylko wiadomym kierunku. Kapłanka, choć zabolały ją słowa dziewczyny, nie przerwała opatrywania rannego, nie było na to czasu. Leika wróciła wieczorem i po dłuższej rozmowie pełnej łez i wzajemnych uścisków została odesłana do rezydencji Seirena, by mogła odpocząć.

***

Zielonkawa poświata otaczająca kapłankę przeniosła się na poparzoną rękę. Staruszek odetchnął z ulgą, gdy babrające się oparzeliny zmalały, a Meyumi uśmiechnęła ciepło do niego wydając instrukcje postępowania. Przyjazną atmosferę przerwało pojawienie się Smoka wraz z ośemką mnichów. Dziewczyna spodziewała się takowej wizyty prędzej czy później, wszak zdobyła niemałą popularność pomagając wszystkim, którzy tej pomocy potrzebowali, a to sprawiało, że dla niektórych stawała się niewygodna. Co prawda liczyła na pojawienie się kogoś innego, z kim mogłaby spróbować porozmawiać, ale Peleps Deled do takowych się nie zaliczał.
Nie podniosła się w momencie rozpoczęcia przemowy Smoka, spokojnie skończyła mówić staruszkowi czego nie powinien robić, a dopiero potem wstała ze stoickim spokojem i spojrzała prosto w oczy żołnierzowi.
Emocje otaczającego ją tłumu przepływały przez nią wywołując leciutki dreszczyk. Wystarczyło jej jedno słowo, a wszyscy zgromadzeni rzuciliby się na Smoka i jego przybocznych. Meyumi nie miała jednak zamiaru dopuścić do rzezi. Uniosła więc rękę w uspokajającym geście i przemówiła tonem pełnym godności i pewności siebie.
- Zaszczytem byłoby, gdyby sam czcigodny Peleps zainteresował się moją osobą, ale obawiam się, że musieliście się pomylić żołnierzu. - na twarzy Smoka pojawiła się leciutka konsternacja. - Czy ja wyglądam na Anatemę? - spytała Meyumi zwracając się do otaczających go mnichów i zgromadzonego tłumu, który zaraz wydał z siebie zaprzeczający pomruk.
- Jestem pewien, że czcigodnemu chodziło o twoją osobę kapłanko. - odparł niezrażony tym wszystkim mężczyzna.
- Zadziwiające... - kontynuowała z pełnym spokojem. - Odkąd przybyłam do tego miasta nie robię nic poza pomaganiem potrzebującym... - zawiesiła na chwilę głos, by słowa w pełni dotarły do słuchających. - Czyżby było to zabronione?
- Nie interesuje mnie to. Dostałem polecenie i zamierzam je wykonać. Pójdziecie ze mną z własnej woli, czy mam was zmusić? - słowa Smoka nie zdziwiły kapłanki, miała jednak nadzieję, że któryś z towarzyszących mu mnichów zwątpi w celowość jej aresztowania. Kątem oka zauważyła, iż jeden z przydzielonych do jej ochrony wojowników zniknął, musiał zatem pobiec pewnie do Seirena. Odetchnęła cicho.
- Macie zatem pozwolenie na aresztowanie od pozostałych dowódców? - zapytała niewinnie wywołując konsternację na twarzach kilku stojących przed nią mężczyzn. Paru innych spuściło wzrok widząc widocznie coś niezwykle ciekawego na ziemi. - Wszak musimy przestrzegać wszelkich zasad. - dodała z leciutkim uśmiechem. Teraz była pewna, iż Peleps działał samowolnie, należało więc tylko jakoś dotrzeć do niewielkiego móżdżka Smoka.
- Nie potrzebuję pozwolenia od innych, kiedy czcigodny mi coś zleca. - odpowiedź wojownika nie brzmiała jednak już zbyt pewnie.
- Ale nie chcecie, by wasz przełożony miał problemy w związku z moim aresztowaniem, prawda?
- Jedyne kłopoty możecie mieć wy kapłanko, jeśli z nami nie pójdziecie.
Meyumi westchnęła smutno.
- Przykro mi, iż nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie może mieć kłopoty Twój przełożony, jeśli nie uzyskasz pozwolenia od pozostałych dowódców. - powiedziała z troską.
Jeden z mnichów szepnął coś Smokowi na ucho, ten skinął głową i mężczyzna stanął koło niego.
- Nie przesadzajcie pani, iż zależy ci na dobrym imieniu czcigodnego Pelepsa...
- Zależy mi na przestrzeganiu zasad. - przerwała mu chłodnym tonem. - Tym bardziej, iż nic złego nie uczyniłam.
- Jeśli tak, to nie macie się czego obawiać i możecie pójść z nami. - kontynuował.
- Tylko, że jeśli z Wami pójdę, by tłumaczyć się osobiście przed czcigodnym Deledem, to stracę wiele cennego czasu, który mogłabym poświęcić na leczenie innych. Jeśli satrapa stwierdzi, że czynię źle i macie prawo mnie aresztować nie będę oponować, ale teraz wybaczcie czas mija, a ranni czekają.
Meyumi powoli odwróciła się w stronę stojącej najbliżej osoby i zaczęła oglądać jej oparzeliny.
Smok chciał jeszcze coś powiedzieć, ale jeden z mnichów położył mu dłoń na ramieniu, pokręcił lekko głową i wskazał na tłum, który w trakcie całej rozmowy znalazł się zdecydowanie bliżej niż na jej początku.
- Zdobędziemy pozwolenie. - powiedział więc tylko i wydał rozkaz odmaszerowania.
Kapłanka nie patrzyła za nimi, ale gdy wyczuła wyjątkową ulgę wśród osób ją otaczających, sama się odprężyła wiedząc, że odeszli. Miała teraz trochę czasu, ale musiała szybko coś wymyśleć i zdobyć poparcie kilku znaczniejszych osób. Od czego jednak byli przyjeciele?
 
Blaithinn jest offline