Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2011, 15:44   #30
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Pochmurny poranek wcale się nie wypogodził gdy opuścili progi tawerny. Skierowali się w stronę domu z żółtą werandą. Tak jak powiedziała to wcześniej, kobieta była w domu.

- Mirando - odezwał się James - wspomniałaś, że pracujesz tutaj. Co to za praca? – zapytał kiedy już prowadziła ich do domu wynajmowanego przez Winterspoonów.

Odpowiedziała po chwili, jakby dopiero usłyszała słowa Jamesa.

- Uczę miejscowe dzieci i zajmuję się tutejszą biblioteczką.

- W takim razie bardzo mi przykro z powodu zaginięcia twojego ucznia. - rzekł Walker. - Słyszałem już o tej tragedii. Chłopak był przewodnikiem profesora, wiedziałaś o tym? - zagadnął.

- Talbot ma siedemnaście lat. Już nie jest moim uczniem - powiedziała z żalem. - Oczywiście wiem o jego zniknięciu i mam nadzieję, że po prostu uciekł z domu a nie… - nie dokończyła pogrążając się w myślach.

- A nie co? Spadł z klifu w objęcia skał i oceanu, który nie odda jego ciała? Przykro mi... - powiedział.

Spojrzała w stronę Jamesa z nieukrywanym smutkiem w oczach. Widać było, że chce coś powiedzieć, lecz się wstrzymała. Opuściła głowę, jakby prawda była zbyt trudna do zaakceptowania.

Samantha z zaskoczeniem słuchała tej wymiany zdań:

- Nic nam nie mówiłeś o tym przewodniku profesora. Kiedy zniknął? Po jego śmierci ci przed? - zapytała Jamesa, ale zerkała też na bibliotekarkę.

- Zaginął tego samego dnia. Z tego co wiem. Poszli gdzieś z profesorem do lasu. Ale wrócił tylko porfesor. Najwyraźniej był w domu, bo przecież znaleziono go w pidżamie. A Talbota szukano. Zaraz po tym, jak znaleziono profesora Willburyego.

- Powiedziała mi o tym, choć w zupełnie inny sposób żona Virgilla. Wczoraj wieczorem przy kolacji. - James odpowiedział Sam. - Na śniadaniu nie chciałem tego poruszać przy miejscowych. - wyjaśnił.

- Czy dysponujesz zdjęciem tego chłopaka? - zapytał nauczycielkę. - Chciałbym wiedzieć jak wygląda skoro zaginął. Nie widziałem w miasteczku żadnych plakatów.

- Owszem mam jakieś zdjęcie w albumie pamiątkowym w bibliotece ale będzie ono sprzed kilki lat a chłopcy w tym wieku bardzo szybko się zmieniają. Oczywiście bez trudu poznacie go z tego zdjęcia gdybyście go spotkali.

- Świetnie. Będę o tym pamiętał, żeby jeszcze panią odwiedzić. - rzekł Walker.




* * *



Walkera kolejny raz o wyspie zaczął ogarniać nieswój nastrój. Kiedy zbliżali się w stronę lasu czuł namacalną obecność kogoś lub czegoś czającą się w zbitym mroku zamieszonym między drzewami, wyzierającym zza słabo jeszcze ulistnionychkrzaków, których gałęzie niczym powykrzywiane pazury szpon sterczały ku niebu. Irracjonalne poczucie czającego się tam pierwotnego zagrożenia, zła, które ugięte jest na jeden cel. Zabić. I wyssać kości z połamanych szkieletów trupów. Wzdrygnął się kiedy zatrzymali się pod domem, który stał pod lasem. Mirana specjalnie nie kryła się ze swoim emocjonalnym stosunkiem do okolicy, lub przerażenie kryjące się dotąd w jej oczach było silniejsze od jej możliwości kontrolowania siebie. Teraz całą sobą, gestami mowy ciała krzyczała z lęku. Czym prędzej opuściła ich towarzystwo informując bez gródek,, że dalej nie pójdzie i że w tym miejscu nie życzy sobie przebywać.

Stali nieopodal domu, który na tle mrocznego lasu w którym ciemność prężyła się jak czarny wilk do skoku, żeby im rozszarpać gardła. Dom sam w sobie był na gust Walkera dość przeciętny i jedyną jego wyjątkowością była otaczająca go atmosfera zagrożenia. Kiedy firanka poruszyła się w jednym z okien na piętrze Walker mógłby przysiąc, że zobaczył jakąś postać.

Judy popatrzyła na okno z zastanowieniem.

- Czyżby tutaj jej nie szukali? - zapytała samą siebie. - To ciekawe... - Zwracając się do grupy, powiedziała głośniej: - To pewnie córka gospodarzy, której szukają cały ranek. To ona była powodem tego całego nocnego zamieszania... Teraz ukryła się w domku wuja. A przynajmniej... tak mi się wydaje... - zmieszała się ostatecznie

James przyjrzał się kuzynce Lucy ważąc coś w myślach. Co prawda miał już teorię co do wyjaśnienialęku miejscowych i faktycznych właściwości wyspy i teraz zastanawiał się czy przypadkiem jego umysł i wyobraźnie nie płata mu figla jak to było na wojnie, gdy wszechobecne wszy i robaki w okopach sprawiały, że wszystko go swędziało i chodziło po nim nawet wtedy, gdy wcale tak nie było. Czasami zmysły słuchają się wyobraźni, zwłaszcza lękowej, więc na ile mógł, starał się i tym razem nie zwariować. Dopóki nie wyjaśni odsunięcia tajemniczej firanki racjonalnie lub gdy pojawią się dowody sugerujące nadprzyrodzoną ingerencję w materię, wyciągnie wnioski paranormalne, myślał uporczywie wpatrując się w okno z uchyloną zasłonką. Widocznie też przeoczył zaginięcie córki Virgilla. Tylko kiedy miało się to stać skoro w tawernie stary karczmarz bynajmniej był zasmucony czy przygnębiony tak szokującym dla każdego rodzica wydarzeniem. Tamten raczej filuternie błaznował przy Samathcie. Dziewczyna musiałby być co najmniej niekochanym pasierbem, żeby tak dojrzały i zdawać by się mogło roztropny mężczyzna i ojciec mógł sobie pozwolić na takie świadome kretyństwo.

- Tylko w jeden sposób można to sprawdzić. - rzucił James ruszając w stronę domu. - Spakujemy rzeczy Adriana i porozmawiamy. Chyba już wiem jak i dlaczego zginął.

Nim Solomon otworzył drzwi i po tym jak James znalazł siebie tłumaczącego się przez kuzynką Lucy dlaczego nacisnął na klamkę, Walker wpatrywał się przez szybę we wnętrze parteru.

Drzwi okazały się zamknięte na klucz a w środku domu panowała iście grobowa cisza. Przerywało ją tylko trzeszczenie lin na której zawieszono huśtawkę na przydomowym kasztanowcu, szelest słoneczników poruszanych wiatrem w ogrodzie i niepokojące hałasy dochodzące do uszu z odległego zaledwie pięćdziesiąt metrów od domu, pogrążonego w ciemnościach, lasu. Nagle zza drzwi doszedł was niepodziewany dźwięk, rozcinający ciszę domu.

DING!-DONG!-DING!

To zegar stojący zapewne w przedpokoju wybił kwadrans. Szybko jednak ucichł i dom znów objęła w posiadanie martwa cisza.

Ujrzał tonący w mroku korytarz, dwoje drzwi - prawdopodobnie do salonu na parterze i do kuchni - oraz schody na górę. W ciemnościach korytarza majaczyły jakieś kanciaste kształty, najpewniej meble. Słabe światło świtu nie rozświetlały jeszcze za dobrze mroków w domu, więc niewiele było poza tymi kształtami widać. Nic się nie poruszało wewnątrz, więc dom zdawał się stać opuszczony.

Kiedy Solomon skierował sięna schody wiodące na górę James ruszył sprawdzić pomieszczenia na dole. Jesli intruz jest na piętrze, to może odetnie mu drogę na tylnich schodach, gdy będzie uciakał od zaplecza.

Przechodząc przez dom zaglądał w pospiechu do mijanych pomieszczeń.
Na parterze były cztery. Duża, słoneczna kuchnia, pełna utensyliów niezbędnych do gotowania: garnków, noży i chochli. W kącie, w wiklinowym koszu stał imponujących rozmiarów stary gąsior z winem. Będzie musiał pamiętać, aby sprawdzić jego zawartość pomyślał mijając go. Dobre swojskie wino było czasem lepsze od Whisky. Drugim pomieszczeniem była łazienka z solidną wanną i toaletą. Po drugiej stronie korytarza usytuowany był skromnie umeblowany, lecz wygodny salon w którym stał kolejny zegar. Jednak zepsuty. Jego nieruchome wskazówki pokazywały 3:35. Czyżby jego tryby nie zatrzymały się w okolicach czasu, gdy Jamesa obudziło nocne zamieszanie w tawernie? O ile zatrzymały się w nocy, to było to prawdopodobne. Salon utrzymany w klimatach myśliwsko, marynistycznych wypełniały futra i skóry zwierząt, dubeltówka na ścianie i łby jelenie i łosiowe, trofea głów potężnych ryb, których nazw Walker nie znał oraz obrazy żaglowców. Sporo miejsca zajmował wielki, zrobiony z polnych kamieni kominek, przed którym leżało imponujących rozmiarów futro niedźwiedzia. Wielbiciel polowań i żagli czułby się tutaj jak u siebie. James po raz pierwszy od lat zatęsknił za hukiem wystrzałów broni. W innych okolicznościach dałby się skusić na polowanie i rozlew niewinnej krwi. Umeblowanie salonu stanowił spory stół z sześcioma krzesłami, bogato zdobiony kredens i szafka biblioteczna. Ponadto pod oknem stały dwa wielkie, skórzane fotele a pomiędzy nimi stolik szachowy. Salon sprawiał przyjemne wrażenie, ale nie wyglądało na to,aby profesor często z niego korzystał. Raczej prawie wcale. Obok salonu była jeszcze mała, wąska sypialka z łóżkiem, małą szafą i stolikiem z miską a nad którym wisiało lustro. Nikogo nie było w tym pokoju, a Walker wiedział, że będzie musiał sprawdzić czy była ona zamieszkana przez kogokolwiek podczas pobytu Adriana. Nie mógł wykluczać, że Adrian nie był zupełnie sam w tym domu, tak jak całkiem przypadkiem dowiedział się, że miał przewodnika, który zaginął. Kto wie, może w tym pokoju pomieszkiwał chłopak.

Na górze również nie znalazł nikogo prócz Solomona. Sypialnia profesora zszokowała Walkera, który zawsze podziwiał Ariana za jego pedantyczność i umiłowanie porządku. Cech nad którymi James usilnie pracował w swoim charakterze. Albo ktoś zrobił tutaj rewizję, jak na przykład miejscowy szeryf po zaginięciu Adriana... Lub stary profesor pod wpływem natchnienia niesamowitego odkrycia pochłonięty w ostatnich dniach życia w wir szaleńczej pracy tracił kontakt z rzeczywistością i co za tym szło własnymi nawykami i zasadami, które w obliczu spraw przełomowych w badaniach Adriana stały się nic nie znaczącymi błahostkami. Banałami, na które naukowiec nie tracił czasu. Jednak patrząc na bajzel zastanawiał się jak można by w nim cokolwiek znaleźć, zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego do organizacji i katalogowania danych. Kiedy Adrian widział biurko Walera z podziwu nie mógł wyjść nad umiejętnością Jamesa do lawirowania w stertach papierów, w których i pozornie przypadkowych chaotycznych stosach wszystko leżało dokładnie na swoim miejscu. Tym razem jednak Adrian przeszedł Jamesa w sztuce dezorganizacji i nieładu artystycznego. Będzie musiał przeszukać to pomieszczenie, choć szczerze wątpił by łatwo było mu przekopać się przez ten nieporządek. A jeśli uprzedził ich konstabl lub ktoś trzeci jak właścicielka domu, to zadanie będzie jeszcze bardziej utrudnione. Przynajmniej może uda się odkryć kto dokonał rewizji, jeśli taka miała miejsce a przeszukiwacz popełnił błędy. Winterspoonów będzie można skonfrontować na kolacji. Konstabl był trudniejszym orzechem do zgryzienia.

Stając przy Solomonie powiedział:

- Nikogo nie znalazłem na dole... – oświadczył zgodnie z prawdą, a później dodał - Niezły bajzel w sypialni profesora... Zupełnie nie jak Adrian... Chodźmy do naszych pań. Chcę się podzielić z wami czymś ważnym.

Do obecnych w salonie przemówił stając przy oknie.

- Powiem bez ogródek co myślę, choć zabrzmieć to może komicznie i głupkowato jak niedorzeczny żart. - zaczął zbierając słowa. - Jestem przekonany niemal całkowicie, że w Bass Harbor straszy. I że to właśnie to wywołało Adrianowy atak serca. - powiedział James patrząc po wszystkich.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline